Kasia była pięć razy w ciąży, ma dwoje dzieci. "Nie jestem tęczową mamą, nie znoszę tego sformułowania"

Kasia ma dwoje dzieci. W ciąży była pięciokrotnie, ale swoich strat nie rozpatruje w kategorii dramatu, uważa, że natura bardzo dobrze wie, co robi.

Kasia, od kiedy pamięta, zawsze uważała, że nie będzie mieć dzieci. - Kiedy moje koleżanki w liceum lub na studiach rozmawiały o założeniu rodziny, a następnie powiększeniu jej, nie mogłam zrozumieć, dlaczego za wszelką cenę chcą sobie rujnować życie - żartuje Kasia. - Potem, gdy miałam już świetną pracę, kilkukrotnie awansowałam, dobrze zarabiałam, dużo podróżowałam z partnerem, uprawiałam masę sportów, dzięki czemu mogłam się też pochwalić sylwetką modelki, uświadomiłam sobie, że muszę jak najlepiej wykorzystać tę wolność, bo mój biologiczny zegar jednak się odezwał. I tykał coraz głośniej - dodaje. Kasia i jej chłopak doszli do wniosku, że chcą mieć dziecko, że w końcu trzeba będzie podjąć ten krok, ale odsuwali ten moment w czasie jeszcze przez wiele miesięcy. W końcu zegar biologiczny nie dawał Kasi spokoju. Wiedziała, że to już. Szybko zaszła w ciążę. - Bardzo się z Piotrkiem cieszyliśmy, rozmyślaliśmy o tym, jak bardzo zmieni się nasze dotychczasowe życie... - wspomina.

Ból brzucha i lekkie krwawienie

Pierwszą ciążę Kasia straciła ponad sześć lat temu, była w trzecim miesiącu, a dokładnie w 11. tygodniu ciąży. Obudził ją w nocy ból brzucha i lekkie krwawienie. Jej partnera akurat nie było w domu, zamówiła więc taksówkę i pojechała do szpitala. 

- Tak, na początku się bałam i było mi przykro, wiedziałam, że to raczej koniec mojej ciąży. Chlipałam w izbie przyjęć, a pani z okienka krzyczała, żebym nie płakała, bo to potęguje skurcze i jeszcze pogarszam sytuację. W gabinecie lekarz stwierdził poronienie samoistne. Wróciłam do domu, dostałam leki, które miały pomóc macicy się oczyścić. Nie zadziałały tak, jak powinny, tydzień później miałam zabieg łyżeczkowania - wspomina Kasia. - Byłam wściekła, to była jedna czwarta ciąży, którą niezbyt dobrze znosiłam, a teraz przez wszystko musiałam przechodzić od początku. A ja tak bardzo chciałam już mieć dziecko... - dodaje. Po łyżeczkowaniu musiała odczekać kilka miesięcy, zanim znów rozpoczęła starania o dziecko. - W ciążę zaszłam błyskawicznie. Maniakalnie robiłam testy ciążowe, test beta hCG potwierdził ciążę, lekarz to samo. Jednak kilka tygodni później znów poczułam znajomy ból brzucha, pojawiło się krwawienie - mówi.

Kobieta w ciąży
Kobieta w ciąży Fot. Grażyna Makara / Agencja Wyborcza.pl

Znów dwie kreski 

Tym razem macica sama się oczyściła, nie był konieczny zabieg. Kasia tym razem nie rozpaczała, przystąpiła do działania i dwa miesiące później test znów pokazał dwie kreski. Ciąża trwała dziewięć tygodni. - Nie rozpaczałam, nie było po co. Nie uprawiałam dramaturgii, nie udawałam męczennicy i nie nazywałam tego PORONIENIEM. Tym bardziej że wszystko przebiegło jak zwykły okres. I do tego jeszcze niezbyt bolesny. Gdybym nie robiła testów ciążowych jak maniaczka, pewnie nawet nie wiedziałabym, że jestem w ciąży - opowiada Kasia.

Kobieta zmieniłam lekarza. Wydała razem z partnerem fortunę na badania, nie chcieli czekać miesiącami na te z NFZ-u. Przebadali zarówno ją, jak i jego. - Okazało się, że mój organizm broni się przed ciążą, rozpoznaje ją jako skrzep krwi, którego należy się pozbyć. To efekt mutacji w którymś z genów odpowiedzialnym za krzepliwość krwi. Do tego doszły jeszcze problemy z tarczycą i kilka innych. Byłam wtedy pod opieką doskonałego lekarza, eksperta od niepłodności, takiego dr. House'a polskiej ginekologii - mówi Kasia. - Szybko zaszłam w ciążę, tym razem dostałam worek leków, które miały mi pomóc utrzymać ciążę. Co trzy tygodnie miałam kontrolę u lekarza i USG, bez przerwy biegałam na badania krwi, lekarz chciał mieć wszystko pod kontrolą, codziennie też robiłam sobie zastrzyki przeciwzakrzepowe w brzuch - wspomina.

Tym razem wszystko się udało

Ciąża tym razem przebiegła bez problemów, Kasia urodziła zdrową dziewczynkę - Natalkę, która dziś ma siedem lat. Trzy lata później znów zaszła w ciążę. - Wiedziałam już, co robić. Wizyta u lekarza, badania, odpowiednie leki. Tym razem też wszystko się udało i do naszej trójki dołączył mały Gabryś, który właśnie skończył trzy latka - opowiada Kasia. Kasia byłam w ciąży pięć razy, ma dwoje dzieci. Pytana, czy opisane przeżycia były dla niej traumatyczne, odpowiada, że nie, może za pierwszym razem była przestraszona i zawiedziona. - Lekarz powiedział mi, że takie samoistne poronienia zdarzają się bardzo często, nawet co piąta ciąża się tak kończy, a kobieta nie wie, że w ogóle w niej była. Dostaje ewentualnie lekko spóźniony okres i to wszystko. O tych wczesnych ciążach dowiadują się tylko te dziewczyny, które jak ja kiedyś, po każdym bzykanku lecą kupić test ciążowy. A potem wielki dramat, jak się nie uda... - mówi Kasia. - Tak ja to widzę - dodaje.

Natura wie, co robi

- Mój lekarz powiedział mi też bardzo ważną rzecz: "Jeśli nastąpiło samoistne poronienie, prawdopodobnie z ciążą było coś nie tak, może zarodek miał jakieś genetyczne wady i to dobrze, że wszystko stało się tak wcześnie, to mniejsze obciążenie dla organizmu. Może organizm kobiety z jakichś powodów nie mógł przyjąć wtedy ciąży? Natura wie, co robi, dąży do tego, żeby na świat przychodziły zdrowe i silne dzieci. To rodzaj selekcji". Zapamiętam jego słowa do końca życia i powtarzam to wszystkim koleżankom, którym zdarzyło się to, co mi - dodaje Kasia. - Wyobrażam sobie, że utrata ciąży bardziej zaawansowanej niż to miało miejsce w moim przypadku, takiej kilkumiesięcznej, kiedy realnie traci się dziecko, musi wiązać się z niewyobrażalnym cierpieniem i bardzo współczuję takim kobietom. Za nic w świecie nie chciałabym znaleźć się w ich skórze. Nie jestem tęczową mamą, nie znoszę, gdy ktoś mnie tak nazywa, a to ostatnio bardzo modne sformułowanie.   

Zobacz wideo Czy karmienie piersią zabezpiecza przed ciążą?
Więcej o: