Około północy, z drugiego na trzeciego listopada, na oficjalnym profilu Ministerstwa Edukacji Narodowej na Facebooku pojawiło się oświadczenie rzeczniczki prasowej resortu dotyczące udziału nauczycieli w strajku kobiet. Anna Ostrowska napisała:
Mamy sygnały, że niektórzy nauczyciele namawiali uczniów do udziału w protestach. Naszym obowiązkiem jest natychmiastowa reakcja na takie informacje. Zgodnie z zapowiedzią poprosiliśmy kuratorów oświaty o sprawdzenie, czy takie sytuacje miały miejsce w ich regionie i jaka była na nie reakcja dyrektorów szkół.
Jeżeli potwierdzi się, że niektórzy nauczyciele namawiali uczniów do udziału w protestach lub sami brali w nich udział, powodując zagrożenie w czasie epidemii i zachowując się w sposób uwłaczający etosowi ich zawodu, będą wyciągnięte konsekwencje przewidziane prawem. Nie ma także naszej zgody na zachęcanie dzieci oraz młodzieży do chuligańskich i wulgarnych zachowań. Nie ma zgody na to, aby uczniowie zachowywali się w taki sposób.
Oświadczenie to pierwotnie pojawiło się na stronie gov. Pod postem na Facebooku błyskawicznie pojawiło się ponad cztery i pół tysiąca komentarzy. Większość ludzi jest oburzona tym stanowiskiem, głos zabierali także zdenerwowani i zrezygnowani nauczyciele. Jedna z nich, Małgorzata P., nauczycielka klas 4-8 z jednej ze szkół podstawowych w Łodzi, powiedziała nam:
Jestem taką nauczycielką, która może nie namawiała, ale na messengerze aktywnie kibicowałam swoim absolwentom, którzy odzywali się do mnie z protestu. Jestem z nich dumna. Sama głośno krzyczałam z balkonu hasła, gdy marsz przechodził pod moim balkonem, bo mój stan zdrowia nie pozwolił do nich zejść. Jestem dumna z moich uczniów, którzy teraz, już jako licealiści, walczą w słusznej sprawie i mówią mi, że to ja otworzyłam im oczy na wiele spraw.
Spytana, czy boi się w związku z groźbą ministerstwa, dodała:
Jestem załamana, czuję bezradność i wściekłość, aż kipię. Nie mogę się skoncentrować na lekcjach online, które prowadzę dziś siedem godzin bez przerwy. Ręce mi opadają.