"Moje dziecko nie pójdzie do szkoły publicznej. Nie chcę go powierzać nauczycielom z 'łapanki'" [LIST DO REDAKCJI]

Pani Michalina z Warszawy zdecydowała, że swoje córki pośle do szkoły społecznej. W liście do redakcji tłumaczy, skąd taki wybór.

"Jako odwieczna przeciwniczka przesadnego rozpieszczania dzieci, z bólem serca muszę stwierdzić (i tym stwierdzeniem się podzielić z innymi rodzicami), że posyłanie dziecka do niepublicznej szkoły w moim odczuciu przestało być opcją. Stało się koniecznością. Jeśli oczywiście nie chcemy, by maluch w okolicach czwartej klasy dźwigał do szkoły 20-kilogramowy plecak (dosłownie: dwudziestokilogramowy, koleżanka zważyła na wadze łazienkowej), cierpiał z powodu stresu każdego ranka (biegunka, łzy w oczach, symulacja choroby, bo pani od polskiego na przemian wrzeszczy, straszy i szantażuje). A przede wszystkim: jeśli nie pragniemy, by zakończył szkołę podstawową niedouczony, nauczony źle albo –  o zgrozo – z głową wypełnioną zabobonami. Słyszałam, że pani od biologii w jednej z warszawskich podstawówek, do której chodzą dzieci znajomej, dowodziła niedawno, że od zjedzenia czegoś spleśniałego można się następnej  nocy udusić wskutek zabójczego rozprzestrzenienia się grzyba w przełyku.

'To nie jest zarzut wobec nauczycieli z publicznych placówek. To zarzut wobec systemu.''To nie jest zarzut wobec nauczycieli z publicznych placówek. To zarzut wobec systemu.' Shutterstock/LStockStudio

Szkoła społeczna zamiast państwowej

Nie od razu należy dziecko posyłać do szkoły prywatnej za grube pieniądze, nie od razu proponować szkołę demokratyczną, czy plan daltoński (koncepcja pracy z uczniami rozwijająca samodzielność i nastawiona na naukę pracy w grupach), ale szkołę społeczną wybrać warto. Ja tak zrobiłam. Powód podstawowy: uważam, że większość utalentowanych nauczycieli z misją i podejściem już tam jest. Po prostu zmienili pracę na lepiej płatną. Powiększenie się liczby niepublicznych placówek oświatowych i konsekwentne obniżanie lotów przez Ministerstwo Edukacji – z ostatnią deformą na czele, sprawiło, że popyt na nauczanie niepubliczne wzrósł. Dzięki temu wzrosły również pensje nauczycieli.

To nie jest zarzut wobec nauczycieli z publicznych placówek. To zarzut wobec systemu.

To logiczne. Można śmiało założyć, że ktoś, kto nie dostaje godnej pensji za swoją ciężką pracę, nie będzie się jej oddawał tak jak my, rodzice, tego oczekujemy. I to nie jest zarzut wobec nauczycieli z publicznych placówek. To zarzut wobec systemu, który poprzez swoją nieudolność sprawił, że w tej chwili - jak dowiedziałam się niedawno od pani dyrektor jednej z podstawówek w Warszawie - na 175 miejsc wolnych w stolicy znalazło się ostatnio 18 nauczycieli. Każdy, kto chce i komu się wydaje, że umie uczyć dzieci, znajdzie tam pracę.  A ja bym wolała, aby moje córki uczył ktoś przyjmowany do pracy wedle nieco bardziej złożonych kryteriów. Po prostu nie chcę ich powierzyć 'nauczycielom z łapanki'." 

Zobacz wideo Ciecz nienewtonowska dla dzieci [Pracownia Bronka]

Rodzice, jakie macie doświadczenia z systemem edukacji? Podzielcie się nimi z redakcją eDziecko.pl na: edziecko@agora.pl

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.