Do Berlina przeprowadziłam się sama z córką pod koniec 2016 roku za namową Barta, mojego obecnego męża. Bart jest Holendrem z Rotterdamu, muzykiem w Deutsche Oper Berlin (opera w Berlinie). Poznaliśmy się w Szwajcarii, gdzie grał projekt z orkiestrą, a ja ich fotografowałam. Potem długo nie mieliśmy kontaktu, aż znów się spotkaliśmy w tym samym kraju. Byłam wtedy po rozpadzie małżeństwa, w trudnej emocjonalnie sytuacji. Starałam się zachować obraz silnej, dzielnej, nieugiętej Matki Polki, która sama sobie daje radę, robi międzynarodową karierę z dzieckiem pod pachą. Jednak Bart mnie szybko przejrzał i otoczył opieką, wsparciem. Jeździł za mną, latał tam, gdzie robiłam zdjęcia, wymyślał najwspanialsze niespodzianki i jak obiecywał - nie odpuścił.
Tak, i dobrze na tym wyszłam. Od lat pracuję jako fotograf (www.nataliajansen.com). W związku z pracą podróżowałam nie tylko po Polsce, ale także po USA, Szwajcarii, Hiszpanii, Austrii i Norwegii. Z jednej strony to wspaniałe, że udało mi się przez lata zbudować międzynarodowy network, tak różnorodne portfolio, ale z drugiej strony takie życie łączy się z brakiem stabilizacji, poczuciem braku "swojego miejsca", a co za tym idzie - również spokoju.
Hmm… Powiem tak: nie było łatwo. Obecnie jestem w dobrych relacjach z ojcem Gai, ale wywiezienie jej do innego kraju nie było proste. Jednak udało mi się postawić na swoim. Teraz już opadły emocje i jesteśmy w dobrych relacjach.
Między moimi doświadczeniami z porodem w Polsce i w Niemczech jest około ośmiu lat różnicy. Myślę, że przez ten czas wiele się zmieniło. Zarówno w moim życiu osobistym, postrzeganiu macierzyństwa, rodzicielstwa, jak i ogólnie siebie samej - w ciąży i po ciąży, fizycznie i mentalnie. Jeśli zaś chodzi o formalności, to w Niemczech, podobnie jak w Polsce, przed porodem prowadzi się książeczkę ciąży, tzw. Mutterpass. Tę książeczkę trzeba mieć przy sobie na wszystkich wizytach, razem z kartą ubezpieczenia. Większość badań pokrywa ubezpieczalnia, tylko za niektóre trzeba płacić dodatkowo. Ja zrobiłam dodatkowo badania prenatalne i badania krwi. Są one zalecane dla kobiet w ciąży po 35. roku życia. Za swoje badania zapłaciłam około 200 euro. Jestem bardzo zadowolona z obecnego systemu ubezpieczenia. Z mojego doświadczenia służba zdrowia działa wspaniale. Po urodzeniu każde dziecko dostaje książeczkę zdrowia wraz z rozpisaną z datami listą badań okresowych i szczepień.
Z mojej perspektywy wszystko było inne, choć na pewno warto zwrócić uwagę na osiem lat różnicy między porodem w Polsce a w Berlinie. W Polsce trafiłam na wspaniałych lekarzy prowadzących i wyjątkową położną. Właściwie tylko dzięki nim mój pierwszy poród jestem w stanie w ogóle wspominać…
Pierwsze dziecko urodziłam w dosłownie ekspresowym, jak na pierwszy poród, tempie. Byłam naszprycowana lekami wywołującymi skurcze, poganiana przez starszy personel srogimi komentarzami, przerażona i sama. Gdyby nie czuwająca nade mną położna Justyna Sztajerowska, pewnie bym to wspominała jako najstraszniejszy dzień w moim życiu - mimo narodzin wspaniałej córki.
Tak, moje doświadczenie z porodem w Berlinie to zupełnie inna historia. Na poród obydwu chłopców wybraliśmy z mężem znany szpital Charité Mitte. Przy pierwszym porodzie zdecydowaliśmy się na niego przede wszystkim z uwagi na lokalizację - mieszkaliśmy w centrum - a także dzięki rekomendacji znajomego. I rzeczywiście to był dobry wybór, wspaniałe doświadczenie w nowoczesnym, doskonale wyposażonym szpitalu, z ludzkim, uprzejmym i zaangażowanym personelem. Po raz kolejny miałam szczęście do niezwykłej położnej, Melanie, która troskliwie przeprowadziła mnie i mojego męża przez wielogodzinny poród, bez znieczulenia, z gazem rozweselającym, z afirmacją i konkretnym podejściem.
W Polsce zaraz po porodzie leżałam w łóżku na korytarzu, czekając kilka godzin, aż zwolni się miejsce w jakimkolwiek pokoju. Patrząc z tej perspektywy, to każde warunki są lepsze niż tamte. Ale faktycznie w berlińskim szpitalu było o niebo lepiej. Dwuosobowe pokoje, możliwość zarezerwowania pokoju rodzinnego. Oczywiście w każdym pokoju jest łazienka, a jedzenie jest do wyboru z menu. Szpital oferował też opiekę konsultantki laktacyjnej i wsparcie psychologa.
My mieliśmy oczywiście przygotowaną wyprawkę, ale generalnie w pokoju, gdzie zostaje się po porodzie z dzieckiem, jest do dyspozycji wszystko. Świeże ubranka na zmianę, pieluszki, środki czystości, środki do dezynfekcji. Podobnie sytuacja wygląda z wyposażeniem łazienki dla mamy. Najbardziej podobało mi się jednak ogólne podejście do tego ważnego czasu po porodzie. Obydwaj synowie, oprócz krótkiego badania, po porodzie zostali z nami. Levi urodził się przez cesarskie cięcie. Od razu dostałam dziecko do przytulania, a kiedy mnie zszywali, został z nim mój mąż. I w tym czasie też wspierano kontakt "skóra do skóry". Po skończonym zabiegu przywieźli mnie do pokoju, a tam Levi - na gołej klacie dumnego taty czekał na pierwsze karmienie. Mimo mojej traumy związanej z nieplanowanym, awaryjnym cesarskim cięciem, będę to zawsze pięknie wspominać.
Jeśli są jakiekolwiek komplikacje w ciąży, można iść na zwolnienie już od piątego miesiąca. Dostaje się w takim przypadku 70 procent wynagrodzenia, ale nie więcej niż 1800 euro. Jeśli zarabiasz więcej, to też dostajesz 1800. Do urlopu rodzicielskiego, czyli tzw. Elternzeit, ma równe prawo każdy rodzic. Trwa do dwunastu miesięcy dla jednego rodzica lub po sześć miesięcy dla mamy i dla taty.
Tak, po urlopie mamy zazwyczaj wracają na pełen etat. Ale ze żłobkami to nie taka łatwa sprawa. Ogromnym problemem dla nas okazało się znalezienie miejsca w żłobku i przedszkolu. Śmialiśmy się kiedyś, jak słyszeliśmy od znajomych, że musimy zapisać dziecko do przedszkola, jak tylko się urodzi. Teraz już się nie śmiejemy.
Do tej pory nie udało się nam dostać miejsca w wybranym przedszkolu. Jantje jest na liście rezerwowej w pięciu przedszkolach na sierpień 2021 roku. Levi jest zapisany na 2022 rok. Udało nam się za to znaleźć Spielgruppe na trzy godziny w każdy wtorek oraz czwartek. Płacimy za to symboliczną sumę. Jest tam czworo dzieci i jedna wychowawczyni.
Spielgruppe to taki klub malucha. Dzieci tam śpiewają, tańczą, mają szansę na interakcję z rówieśnikami. Wszystkie też czekają na swoje miejsce w przedszkolu. Nie spieszymy się z wysłaniem dzieci z domu, ale interakcji z rówieśnikami, kontaktu z językiem nie jesteśmy im w stanie zapewnić. To zadziwiające, że w tak zekonomizowanym kraju, gdzie wspiera się rodzinę i powrót do pracy obydwojga rodziców, można napotkać takie problemy z miejscami w przedszkolach.
My mamy trochę nietypowy dom. Jesteśmy parą artystów żyjących ze sztuki. Także poza twórczym szaleństwem jest rytm i porządek. Jak jest czas na naukę czy treningi, jestem kategoryczna, jak jest czas na odpoczynek i zabawę, to szaleję z dziećmi. Jednak z moich obserwacji wynika, że holenderski pragmatyzm, dobra organizacja, minimalizm, praktyczne podejście do życia czy pracy odzwierciedla się w sposobie wychowywania dzieci. Mnie nie przeraża brak planu, to według mnie pobudza kreatywność, zaś dla mojego męża dobry plan to baza, a brak planu do niedawna wręcz powodował u niego panikę. Sztuka zbalansowania jednej i drugiej strony to nasze wyzwanie.
Rodzice nie. Dzieci rozpieszczają raczej holenderscy dziadkowie i babcie. Zresztą z tego, co zauważyłam, holenderscy dziadkowie mają nieco inne podejście do wychowywania wnuków niż polscy.
Przede wszystkim na co dzień bardzo brakuje nam dziadków i w ogóle naszych rodzin. Mieszkamy w różnych krajach i bywa, że spotykamy się dwa razy w roku. Chociaż oczywiście staramy się częściej, jeśli tylko to możliwe. Dziadkowie rekompensują to sobie i nam na różne sposoby. Holenderscy dziadkowie lubią zasypywać prezentami, szykować niespodzianki, wysyłać paczki. Czasem biorą wolne i przylatują na dzień z walizką pełną prezentów. Dopytują nas zawsze, czy dzieci mają czapki na zimę, nowe buty itd. A przy tym mają duży dystans do życia i potrafią wszystko obrócić w żart. Z moimi rodzicami widzimy się rzadziej, ale wtedy wspólny czas jest bardziej intensywny, nastawiony na poznawanie się bliżej, tworzenie wspomnień, wspólną naukę i samoświadomość. To oni uczą nasze dzieci nazw ptaków, roślin, czytać mapy i opowiadają najwspanialsze bajki. Obydwie formy bardzo doceniam i uważam, że są potrzebne i ważne dla naszych dzieci. Zdaniem naszych holenderskich dziadków dzieci mają się bawić, hartować. Jest mało zakazów, mają się uczyć na własnych błędach. Polscy jednak są o wiele bardziej zachowawczy.
W tej chwili prowadzę z powodzeniem agencję fotograficzną, pracuję głównie z muzykami. W 2018 roku urodziłam pierwszego syna Jana i w tym samym miesiącu wystartowała moja i męża wspólna firma Picarde, która zajmuje się produkcją akcesoriów perkusyjnych oraz renowacją instrumentów muzycznych. W dniu, kiedy jechałam do szpitala, robiłam jeszcze ostatnie zdjęcia na stronę. Od tego czasu udało nam się rozwinąć na tyle, że sprzedajemy nasze produkty w całej Europie, eksportujemy do Azji, obydwu Ameryk i Australii. Firma dobrze sobie radzi, choć mi jest coraz trudniej, bo 8 tygodni temu urodziłam naszego drugiego syna.
Przede wszystkim w dobrej organizacji. Musiałam nauczyć się łączyć wychowywanie dzieci, dom, pracę biurową i twórczą. To jest jak z prowadzeniem dobrze działającej firmy. Dobra organizacja i plan to podstawa, żeby to wszystko działało. Choć nie ukrywam, że z trójką dzieci nie mogę żyć i pracować, jak wcześniej. Brak dobrego snu od trzech lat to już nie są żarty. Ale nie biorę wszystkiego na swoją głowę, nie nazwałabym siebie umęczoną Matką Polką. Mój holenderski mąż nie pomaga w domu, tylko tworzy go ze mną. Razem dbamy o dzieci, nauczyłam się też delegować zadania i prosić o pomoc, jeśli jej potrzebuję.
Nie, nie mamy niani, a dom sprzątamy sami tak, jak lubimy. Ja gotuję, ostatnio coraz częściej z córką. To nasza sentymentalna podróż do czasów, kiedy mieszkałyśmy razem w San Sebastian. Tyle, że teraz jest to wegańskie jedzenie.
Oj, ciężki temat. Nauczanie zdalne kosztowało mnie parę siwych włosów. Ale znów ratowała nas dobra organizacja czasu. Mam ogromny podziw dla oddanych, cierpliwych nauczycieli z powołaniem, jak moja mama, która nas wspierała z matematyką i angielskim online. W tej chwili czekamy na nowe rozporządzenia w sprawie zajęć w szkole, ale mam nadzieje, że szkół tu już nie zamkną.