Agnieszka ma 35 lat, jest pedagogiem i przedszkolanką, jej mąż Michael ma 33 lata i do początku pandemii pracował w liniach Air Canada. Mieszkają w Ottawie, on od 2008 roku, a ona przeprowadziła się tu w 2015 roku. Mają dwóch synów, Leonardo ma cztery i pół roku, Emiliano półtora roku. W grudniu rodzina się powiększy, do chłopców dołączy siostra.
Na początku pandemii na ulicach było raczej pusto, teraz życie wróciło do normy. Tylko jest smutniej, ludzie chodzą w maskach więc nie widać ich uśmiechów. A Kanadyjczycy sporo się uśmiechają...
Gdy ktoś zadaje mi to pytanie, odpowiadam: "To proste. Pokochałam faceta, który tu mieszka".
W Warszawie. Michael jest w połowie Polakiem i w połowie Włochem. Urodził się w Kanadzie, mieszkał trochę we Włoszech, w Polsce i później znów trafił do Kanady. W Warszawie ma rodzinę, którą często odwiedza. W październiku 2014 roku, odprowadzał akurat do przedszkola, w którym pracowałam, swoje siostry przyrodnie. Zobaczyliśmy się w szatni i od razu wpadliśmy sobie w oko. Odnalezienie go na Facebooku nie zabrało mi zbyt wiele czasu. Trzy dni po naszej pierwszej randce Miki wracał do Kanady. Płakaliśmy na lotnisku, bo wiedzieliśmy, że rodzi się między nami coś wyjątkowego. Kilka tygodni później złożyliśmy się na mój bilet do Ottawy, żebym mogła go odwiedzić. Potem Michael regularnie przylatywał do Polski. Po kilku miesiącach związku "na odległość" zaręczyliśmy się i zdecydowaliśmy, że to w Kanadzie rozpoczniemy nasze wspólne życie.
Może zabrzmi to jak szaleństwo, ale nie bałam się. Jak jest się tak mocno zakochanym, to człowiek nie wie, co to strach.
Pobraliśmy się niedługo po mojej przeprowadzce, żeby zacząć proces starania się o mój pobyt stały, czyli permanent residence. Gdy okazało się, że jestem w ciąży, zaskoczyło nas, że jako żonie Kanadyjczyka nie przysługuje mi publiczna opieka zdrowotna w Ontario (Ontario to prowincja Kanady, w której obrębie znajduje się Ottawa - przyp. red.). Moją kartę zdrowia (health card) uzyskałam dopiero trzy miesiące po uzyskaniu stałego pobytu, czyli gdy nasz synek miał sześć miesięcy. Sami więc musieliśmy płacić za wizyty u lekarza, badania i poród. Dowiedzieliśmy się jednak, że istnieje możliwość skorzystania z usług położnej (midwife).
Tak. Tu położne są oddzielnym działem opieki zdrowotnej. Zajmują się prowadzeniem ciąży, porodem i pacjentką oraz dzidziusiem do szóstego tygodnia po porodzie. Opieka ta jest całkowicie finansowana przez Ministerstwo Zdrowia w Ontario. Skorzystaliśmy z tej możliwości i to był strzał w dziesiątkę.
Gdy jest się pod opieką położnych, można zdecydować, czy chce się rodzić w domu, w domu położniczym, czy w szpitalu. Ja wybrałam połączenie opcji domu ze szpitalem, bo tylko w szpitalu jest opcja znieczulenia, a wiedziałam, że może się przydać. Pierwsze skurcze zaczęły się bardzo wcześnie rano. Liczyłam czas ich trwania, regularność, byłam w kontakcie z położnymi. Przyjechały do mojego domu po kilku godzinach, kiedy skurcze zaczęły robić się bardziej intensywne. Było wspaniale, czułam się bezpiecznie, zamówiłyśmy nawet pizzę. Do dziś pamiętam, że jedna to była margherita, a druga salami. Potem pojechaliśmy do szpitala. Tam trafiłam na piękną salę z jacuzzi i wygodnym łóżkiem dla osoby towarzyszącej. Skorzystałam ze znieczulenia, musiałam dostać oksytocynę i zostałam w szpitalu dodatkową dobę. Pobyt w szpitalu, znieczulenie i anestezjolog kosztowały nas łącznie ok. dwudziestu trzech tysięcy zł. Średnie zarobki w Kanadzie to niecałe dziewięć tysięcy zł. Był to dla nas spory wydatek, ale mogliśmy go rozłożyć na raty i spłacać nawet po trzysta zł miesięcznie!
Mój drugi poród trwał krócej, ale był już całkowicie pokryty przez Ministerstwo Zdrowia. Dostałam wypis ze szpitala siedem godzin po urodzeniu dziecka. Personel medyczny powiedział, że we własnym łóżku najlepiej odpocznę. To chyba nie jest jakiś standard w Kanadzie, wydaje mi się, że zostaje się przynajmniej przez 12 godzin, ale zobaczymy, jak to będzie przy trzecim porodzie, to już za dwa miesiące!
Można go uzyskać, gdy ma się przepracowaną odpowiednią liczbę godzin w rok przed porodem. Przy pierwszym dziecku się nie kwalifikowałam, ale przy drugim już tak. Dużo trudniej jest w Kanadzie uzyskać płatne zwolnienie lekarskie. Jest to wręcz bardzo rzadkie i zazwyczaj kobiety pracują prawie do samego porodu. Można iść na wcześniejszy urlop macierzyński (do trzech miesięcy przed porodem), ale zawsze trwa on 61 tygodni. Uzyskuje się 55 proc. wynagrodzenia od rządu plus wiele firm dodaje jeszcze od siebie te 25-30 proc., żeby wysokość zasiłku macierzyńskiego była zbliżona do wynagrodzenia, które otrzymywała kobieta.
W Kanadzie (a w zasadzie w Ontario, bo tu każda prowincja rządzi się swoimi prawami) dzieci mogą chodzić do przedszkoli od 18. miesiąca życia i są to placówki płatne. Istnieje jednak dofinansowanie od rządu, które opłatę za przedszkole uzależnia od przychodu rodziny. Bardzo ciężko jednak dostać miejsce w przedszkolu, czy żłobku. Niektóre kobiety zapisują swoje dzieci do placówek, gdy tylko dowiadują się, że są w ciąży. Nam się udało wysłać Leo jak miał nieco ponad dwa lata, ale miejsce dostał tylko dlatego, że ja byłam wtedy pracownikiem tego przedszkola.
Bardzo popularną formą opieki jest tzw. home daycare. Jest to prywatne przedszkole dla piątki dzieci i każdy może otworzyć taką placówkę u siebie w domu. Jest to tak popularne, że na każdym osiedlu jest kilka takich małych przedszkoli. Niestety często opieka nad dziećmi pozostawia tam wiele do życzenia: mrożonki do jedzenia i częste oglądanie bajek w telewizji. Można też oczywiście znaleźć cudowne home daycare, trzeba tylko dobrze poszukać. Koszt takiego przedszkola to ok.120-150 zł za dzień.
Chyba tak, jak wszędzie indziej. Jedni się boją i potrafią zrobić aferę, gdy ktoś zbyt blisko podejdzie, inni, trzymając się obowiązujących zasad, próbują odnaleźć się w tej nowej rzeczywistości. W Kanadzie bardzo przestrzega się określonej liczby osób przebywających w sklepie, noszenia maseczek i dezynfekcji rąk. Nasza sąsiadka miała koronawirusa. Młoda, zdrowa czterdziestolatka, pracująca w szpitalu, a tak ją ścięło z nóg, że przez kilka dni nie mogła podnieść się z łóżka. Wszyscy bliscy, znajomi i sąsiedzi przynosili jej pod drzwi jedzenie, a nawet kwiaty! Wyzdrowiała po tygodniu, nikogo nie zaraziła.
Bałam się puścić Leo do szkoły, bo dostaliśmy informację, że czterolatki będą musiały nosić maseczki, trzymać dystans między sobą, a w razie smutku nikt ich nie przytuli, za to dostaną "wsparcie poprzez dialog". Wydało mi się to totalną przesadą, ale po spotkaniu z nauczycielkami dowiedziałam się, że te szalone przepisy nie będą stosowane. Dzieci dużo częściej muszą jednak myć ręce i nosić maseczki w czasie wejścia do szkoły i wyjścia z niej. Uczniowie starszych klas muszą już mieć maseczki przez cały czas. Wiem, że nauczyciele mają dużo więcej sprzątania i dezynfekowania zabawek. Każde dziecko ma swoje materiały plastyczne i swoje miejsce przy stoliku. Nie ma dywanów, ani pluszowych zabawek.
Nie. W Kanadzie żyje się bardzo dobrze. Dużo łatwiej jest tu żyć na dobrym poziomie: dwa samochody, wakacje na Karaibach, a nawet dom z basenem to tu standard. Dla mnie jednak to nie jest szczyt marzeń. Nie żałowałam nigdy, że przeprowadziłam się tutaj, bo stworzyliśmy z Mikim cudowną rodzinkę i nadal jesteśmy zakochani, ale życie w Ottawie nie do końca mi odpowiada. Mało jest miejsc (poza przyrodą), którymi potrafię się zachwycić. Nie pasuje mi tutaj ekstremalna pogoda, zimą temperatura spada do czterdziestu stopni poniżej zera, a latem przekracza czterdzieści. Kanadyjczycy to uwielbiają, mnie to męczy. Ludzie wydają się wyluzowani i pozytywni, ale to przekłada się na taką bylejakość, bo wszystko i wszyscy są dla nich awesome (z ang. świetne). Jakoś ja wolę te "nasze" bazarowe starsze panie, które przypomną mi o tym, że zapomniałam dziecku założyć czapeczkę.
Uważam, że w Kanadzie można się zakochać i można wieść tu spokojne, dość przewidywalne i bardzo szczęśliwe życie. Nie jest to jednak miejsce dla wszystkich. My się przekonaliśmy, że dla nas nie i dlatego chcemy za jakiś czas wrócić do Polski. Do kontaktów z rodzinką, do piękniejszej architektury, do mniej szalonej pogody, do kultury. Tęsknię do znanych miejsc, smaków, krajobrazów, do spotkań z przyjaciółmi, do wypadów na Mazury, czy na Hel, do naszej tradycji, do teatrów i koncertów. Mogłabym tak wymieniać bez końca. I wiem, ktoś może śmiać się z boku, że Polska jest taka i owaka, że trzeba się narobić, żeby na wszystko starczyło, że polityka, że kościół, że wojna będzie, że jeszcze pożałujemy... Sądzę, że po przeprowadzce do Polski z pewnością będę mieć momenty, gdzie wspomnę Kanadę z łezką w oku. W końcu to miejsce, gdzie rozpoczęłam swoje dorosłe życie na poważnie. Tu zostałam żona, tu urodziły się moje dzieci. Ale ja też dokładnie wiem, czego potrzebuję dla siebie i swojej rodziny, żeby żyć pełnią szczęścia i niestety nie odnajduję tego w Kanadzie. Nie każdy musi popierać taką decyzję.