Była Miss NY spod Wałbrzycha: Miałam pięć lat, gdy wzięłam odpowiedzialność za siebie, siostrę i rodziców

- Gdy byłam małą dziewczynką, mieszkałam w amerykańskim miasteczku, gdzie 90 proc. mieszkańców stanowili mormoni. Każda z tych rodzin miała pięcioro, sześcioro dzieci. Wyobrażałam sobie wtedy, że cudownie byłoby być członkiem takiej rodziny - z Daviną Reeves-Ciarą, mamą czworga dzieci, aktorką znaną z serialu "Żmijowisko", byłą Miss Nowego Jorku, która dziś mieszka pod Wałbrzychem i prowadzi na YouTubie kanał "Therapeutic Mama", rozmawiała Izabela Wałowska.

Izabela Wałowska: Jesteś mamą czworga dzieci. Chyba często spotykasz się z pytaniem o to, jak sobie radzisz.

Davina Reeves-Ciara: Prawie codziennie to słyszę i odpowiadam, że nie jest łatwo. Myślę, że kluczem do sukcesu w przypadku macierzyństwa z czworgiem dzieci jest życie chwilą. Gdy zaczynam myśleć do przodu i martwię się, czy dam radę, czy podołam albo patrzę wstecz i analizuję, co zrobiłam źle, to nic nie idzie tak, jak powinno. Natomiast gdy skoncentruję się na "tu i teraz", wszystko zaczyna układać się samo.

Pewnie często też słyszysz, że między twoimi dziećmi jest tak mała różnica wieku, że bawią się same ze sobą.

Tak, ale to nie do końca prawda, że z każdym kolejnym dzieckiem jest łatwiej, bo zajmą się same sobą. Każde z moich dzieci jest osobnym człowiekiem, każde ma swoje potrzeby i każde potrzebuje czasu z mamą. Chcą się przytulić, porozmawiać, posiedzieć mi na kolanach, gdy wracam z pracy.

Zawsze marzyłaś o dużej rodzinie?

Gdy byłam małą dziewczynką, mieszkałam w amerykańskim miasteczku, gdzie 90 proc. mieszkańców stanowili mormoni. Każda z tych rodzin miała pięcioro, sześcioro dzieci. Wyobrażałam sobie wtedy, że cudownie byłoby być członkiem takiej rodziny. To nie znaczy jednak, że jako dorosła kobieta miałam jakikolwiek plan, żeby sama stać się mamą takiej gromadki (śmiech). Być może dlatego, że codziennie jako dziecko o tym myślałam, podświadomie tworzyłam wizję mojego przyszłego życia. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, jak bardzo macierzyństwo jest wymagające. Przyznaję, czasem mnie przerasta, bo czuję lęk, że nie nadążę za potrzebami moich dzieci.

A jaką jesteś mamą - wymagającą, pobłażliwą, zajętą, taką, która pilnuje, czy daje dzieciom swobodę? 

Przede wszystkim mam idealne wyobrażenie siebie jako mamy - takiej w 100 proc. zaangażowanej, która przygotowuje wszystkie posiłki, prasuje ubrania, przytula od rana do wieczora, ale od razu mówię - niestety ja taka nie jestem. Staram się być obecna, jestem, gdy któreś z dzieci mnie potrzebuje, jednocześnie daję im bardzo dużo wolności. Nie mówię co chwila "nie dotykaj tego", "nie rób tego", "zostaw", "uważaj". Nie jestem wymagająca, może nawet zbyt mało wymagam - w przeciwieństwie do mojego męża. Ale widzę, jak on się męczy, gdy chce wszystko kontrolować. Ja raczej podążam za nimi i uważam, że dzieci same mi pokażą, czego potrzebują. Gdy nic ode mnie nie chcą, nie ingeruję, stoję z boku i tylko sprawdzam, czy są bezpieczne. Ponieważ ja w dzieciństwie nie doświadczyłam zbyt dużo rodzicielskiej opieki, to tym, na czym mi najbardziej zależy, jest poczucie bezpieczeństwa.

Rodzice nie mogli czy nie chcieli otoczyć cię opieką?

Mój tata miał schizofrenię, a mama była uzależniona od alkoholu i narkotyków. W życiu moim i mojej siostry prawie w ogóle ich nie było. Tata miał kilka twarzy, zapominał, kim jest, potrafił np. zamknąć drzwi i przez dwa tygodnie byłyśmy na podwórku. Mama z kolei wyjeżdżała, szukała nowej miłości. Zostawiała nas z ojcem, który nie był w stanie się nami zająć.

W ten sposób szybko stałaś się samodzielna?

Tak, ale to była taka wymuszona samodzielność. Miałam pięć lat i musiałam wziąć odpowiedzialność za siebie, siostrę, rodziców i byłam tą odpowiedzialnością zmęczona, zanim tak naprawdę dorosłam. To było traumatyczne przeżycie. Dlatego teraz bardzo pilnuję, żeby moje dzieci nie musiały zbyt szybko dorastać. Nie mają zbyt wiele obowiązków, nie wywieram na nich presji. Chcę, by ich dzieciństwo trwało tyle, ile powinno, jak najdłużej.

Mieszkacie w domu pod Wałbrzychem, w otoczeniu natury. Czy dzieci większość czasu spędzają na zewnątrz?

Na pewno dużą część roku. Latem budowały zoo - miały swoje żabki, zaskrońca, jakieś owady. Teraz uczą się w systemie domowej edukacji i też mają dużo swobody na co dzień.

 

Dlaczego zdecydowaliście się na domową edukację?

Zobaczyłam z mężem, jak nasze dzieci funkcjonują w systemie szkolnym. Gdy wracały z przedszkola czy szkoły, były bardzo zmęczone, ale też narzekały, miały swoje humory, fochy, stawały się nieprzyjemne. Doszliśmy do wniosku, że w ten sposób odreagowują stres. Było też kilka nieprzyjemnych sytuacji. Gdy na przykład okazało się, że nasz sześcioletni syn nieładnie pisze, dostał takiej fobii, że przez kilka miesięcy nie chciał dotykać długopisu. Nie mam pretensji do nauczycielek, zwykle chcą dobrze, ale czasem nie zdają sobie sprawy z tego, że z pozoru niewinne komentarze typu "piszesz źle, brzydko" mają wielki wpływ na dzieci.

W tradycyjnej szkole problemem jest też porównywanie jednych dzieci do drugich...

Z tym też mieliśmy problem, bo nasz syn Ilia mówił, że nie chce czytać, bo pani uważa, że ktoś inny powinien czytać tak samo dobrze, jak on. Przyszedł kiedyś do domu i mówi, że to niesprawiedliwe. Nie chciał być chwalony, bo zauważył, że wtedy ktoś inny jest krytykowany.

I teraz w domowej edukacji dzieci są mniej zestresowane? Spokojniejsze?

Spokojniejsze na pewno nie, są dzikie i szalone (śmiech). Ale widzę, że wróciły do swojej pierwotnej natury. Są sobą. Czasem jest to męczące, ale nie są już zgaszone tak jak wtedy, gdy wracały ze szkoły. Teraz znów widzę dzieci zachwycone życiem.

A czego chcesz nauczyć dzieci, jakie nadrzędne wartości im przekazać?

Chciałabym je nauczyć żyć w prawdzie, cokolwiek to będzie znaczyło dla nich w danym momencie. Nie umiałam tego, żyłam, żeby zadowolić innych - nauczycielkę, trenera, trwało to wiele lat, zanim odnalazłam siebie. I teraz, gdy już potrafię troszczyć się o samą siebie, to chcę pokazać moim dzieciom, jak to zrobić, żeby nie błądziły tak jak ja. To jest bardzo trudne, bo od urodzenia mówimy dzieciom "słuchaj mamy", "zrób tak, jak proszę", a jednocześnie chcemy wychować samodzielnie myślących ludzi. Czasem mój syn mówi do mnie "ale to nie jest to, co ja chcę robić" i myślę "za dobrze cię nauczyłam wyrażać własne zdanie" (śmiech). Oczywiście byłoby mi łatwiej, gdyby dzieci mnie bezwzględnie słuchały, były podporządkowane, ale czy chcę je w ten sposób wychowywać? Bardziej mi zależy, żeby ufały swojej intuicji, czuły, co sprawia im radość, co jest dla nich dobre.

Czy w natłoku rodzicielskich obowiązków znajdujesz czas dla siebie?

Oczywiście, traktuję to priorytetowo. Teraz jestem na samotnej wędrówce po górach. Mam namiot, śpiwór i naturę dookoła, która ładuje moje akumulatory. Potrzebuję czasu dla siebie, bo albo jestem w pracy, albo w domu z dziećmi. Bardzo pilnuje tego, by mieć czas na regenerację, bez tego trudno byłoby mi udźwignąć obowiązki i wyzwania, które niesie ze sobą czwórka dzieci w domu.

Pewnie taką "odskocznią" dla ciebie jest też kanał na YouTubie "Therapeutic Mama", który prowadzisz. Pokazujesz tam macierzyństwo bez lukru.

Najczęściej dostaję wiadomości od mam, które piszą mi, że po raz pierwszy czują, że ktoś je rozumie. To jest dla mnie największy sukces i prawdziwy powód do dumy. Rzeczywiście staram się nie lukrować macierzyńskiej rzeczywistości, nie chcę, by kobiety oglądały moje filmy i czuły się gorzej, jak po obejrzeniu idealnych zdjęć na Instagramie. Z drugiej strony nie chodzi też o to, by narzekać. Z każdej sytuacji, nawet trudnej, których przecież w macierzyństwie nie brakuje, możesz wyciągnąć jakieś lekcje. Dzieci są twoim lustrem, naprawdę wiele możesz się od nich nauczyć.

Czego więc nauczyłaś się od swoich dzieci? Jakie życiowe lekcje przerobiłaś dzięki nim?

Na pewno nauczyły mnie asertywności. Moje dzieci są takie, że gdybym im na to pozwoliła, to zjadłyby mnie na śniadanie (śmiech). Ciągle słyszę "mamo, zrób to", "podaj mi to", oczywiście pomagam im, ale nie chcę być przez nie wykorzystywana. Traktuję je tak, jak sama chciałabym być przez nie traktowana. Niestety kobiety mają często tendencję do poświęcania się.

A co robisz, że jesteś osobą bardzo pogodną, uśmiechniętą, promienną? Może zdradzisz ten sekret innym mamom?

Może zabrzmi to dziwnie, ale rozwiązywanie problemów jest kluczem do radości. Jeśli spotyka cię trudna sytuacja, ale wytrwałaś, dałaś radę, nauczyłaś się czegoś, czego nie umiałaś, to masz powody, by się cieszyć. Nawet jak się boję, to nigdy nie uciekam od problemów, nie chowam się, nie odcinam od świata. Taka reakcja sprawiłaby, że byłabym coraz słabsza, zalękniona, straciłabym zaufanie do siebie. Zawsze stawiam czoła życiu - wychodzę naprzeciw moim problemom i na bieżąco je rozwiązuję. A gdy już się z nimi uporam, to zawsze jest radość.

Zobacz wideo Żmijowisko - jak wyglądał plan serialu?
Więcej o:
Copyright © Agora SA