Mama z Budapesztu: Widziałam sytuacje, które wydawały mi się wtedy niewyobrażalne w Polsce

Marzena Jagielska prowadzi z mężem kawiarnię Gdańsk, jest redaktorką naczelną polonijnego miesięcznika "Polonia Węgierska", a do tego wychowuje trójkę dzieci. Jak udaje jej się godzić wiele obowiązków i jak wygląda życie Polki na emigracji?

Jak znalazłaś się w Budapeszcie? Jak długo tam mieszkacie?

Na Węgrzech mieszkam już ćwierć wieku. Do Budapesztu przyjechałam w 1995 roku na stypendium rządowe, by studiować tu hungarystykę i germanistykę. Po zdobyciu dyplomu z filologii węgierskiej na Uniwersytecie ELTE zawiesiłam studia na germanistyce i wyjechałam do Holandii na kolejne stypendium i kolejne studia - Urban Environmental Management. Po zdobyciu dyplomu wróciłam do Budapesztu, by obronić się na germanistyce, kończąc tym samym długi okres lat studenckich.

I tam już zostałaś. To było planowane?

Nie, wyjeżdżając z Polski, nie zastanawiałam się nad tym, czy i kiedy wrócę do kraju. Cieszyłam się możliwością poznawania innych języków, innych kultur. Dopiero po kilku latach spędzonych na obczyźnie dotarło do mnie, ile te lata zmieniły w moim życiu. Że choć moje korzenie sięgają polskiej ziemi, to kwiat i owoc noszą już znamiona życia na emigracji. To tu, na Węgrzech, czułam się jak w domu.

Jesteś mamą trójki dzieci, między którymi jest raczej niewielka różnica wieku. Wszystkie urodziły się w Budapeszcie?

Tak, tutaj poznałam swojego męża, wyszłam za niego za mąż i tu urodziły się nasze dzieci: Jakub w 2008, Juli w 2011, a Cyryl w 2014 roku.

Twój mąż jest Węgrem, ty Polką – jakie są różnice kulturowe między wami?

Różnice kulturowe są na pierwszy rzut oka prawie niezauważalne. Otaczająca nas rzeczywistość jest bardzo podobna. Stosunek do tej rzeczywistości jest jednak inny. Polacy nastawieni są na zmianę rzeczy, które nam nie pasują, Węgrzy zaś mają w sobie większe pokłady cierpliwości, a niezadowolenie wyładowują w narzekaniu, często przy kieliszku wina. Stąd może taka ilość lokalnych barów, knajp i miejsc spotkań. Zauważam też różnice kulturowe w roli przypisywanej mężczyznom i kobietom. Już na samym początku mojej węgierskiej przygody zadziwiało mnie, że np. w środkach komunikacji miejskiej, bardzo często widziałam sytuacje, które wtedy wydawały mi się niewyobrażalne w Polsce.

Co dokładnie masz na myśli?

Tutaj mężczyźni bardzo często siedzą, a kobiety z siatami stoją przy nich. Ogólnie zauważyłam, że nie ustępuje się miejsca kobietom, nie otwiera się przed nimi drzwi itp. Oczywiście, jest to uogólnienie, na pewno zdarzają się wyjątki potwierdzające regułę. Społeczeństwo węgierskie jest jednak bardziej patriarchalne niż polskie, choć nie zmienia to faktu, że siłą napędową i tu są kobiety, którym jednak przypisuje się miejsce w cieniu męża. Do niedawna jeszcze kobiety, wychodząc za mąż, oficjalnie traciły nie tylko swoje nazwisko, ale i imię - gramatycznie stanowiło końcówkę dodaną do nazwiska męża. Dla przykładu, gdy kobieta wyszła za Kovácsa (węgierskiego Kowalskiego), to zostawała Kovácsné, czyli panią Kowalską, a nie np. Elżbietą Kowalską. To się oczywiście w młodszych generacjach już zmienia, jednak dobrze oddaje rolę, jaka została wyznaczona kobietom w społeczeństwie. Myślę, że w większości rodzin nadal bardzo silny jest schemat, że skoro zostałaś matką, to powinnaś się poświęcić życiu domowemu. Gotować, sprzątać, prać i wychowywać dzieci, a gdy mąż pomaga przy dzieciach, to tobie pomaga, a nie spełnia swój ojcowski obowiązek.

Czy kobiety w ciąży mają jakieś przywileje?

Nie za bardzo doświadczyłam żadnych przywilejów. Niby są napisy, że kobiety w ciąży obsługiwane są poza kolejnością, ale w praktyce tego nigdy nie zauważyłam. Węgrzy nie garną się też z pomocą przy podnoszeniu wózka do autobusu, czy tramwaju.

A może są chociaż przywileje dla matek?

Świeżo upieczone matki otrzymują jednorazowe "becikowe" (anyasági támogatás) w wysokości 64.125 HUF (792 zł), w przypadku bliźniąt 85 500 HUF (1056 zł) na każde dziecko. W czasie ciąży przysługuje urlop ciążowy - 168 dni, w tym cztery tygodnie muszą być bezpośrednio przed porodem. Podczas urlopu ciążowego kobieta otrzymuje 70 proc. swojego wynagrodzenia. Warunkiem otrzymania urlopu ciążowego jest posiadanie przez kobietę 365 dni pracy (opłacanej składki ZUS) i nie musi być to okres ciągły.

Istnieją jeszcze jakieś zasiłki? Programy wspierające powrót matek do pracy?

Od urodzenia dziecka do ukończenia przez niego edukacji (do 20 roku życia) przysługuje na dziecko zasiłek rodzinny. Na jedno dziecko to jest ok. 150 zł, od trzech dzieci ok. 200 zł na każde dziecko. Od kilku lat, by usprawnić powrót młodych matek do pracy, wprowadzony został dodatkowy zasiłek wychowawczy, który kobieta może pobierać, gdy wróci do pracy po ukończeniu przez dziecko roku. Od stycznia 2020 roku okres ten został zmieniony na "po ukończeniu przez dziecko 6 miesięcy". I tu jest miejsce też dla ojca, który potencjalnie mógłby zostać z dzieckiem w domu i otrzymywać dodatkowy zasiłek, podczas gdy matka dziecka wraca do pracy. Jest także coś takiego, jak "matka na pełnym etacie". W przypadku, gdy kobieta ma min. trójkę dzieci, może skorzystać z comiesięcznego zasiłku w wysokości ok. 350 zł przy podjęciu max. 30 godz. pracy tygodniowo. Warunkiem jest, by najmniejsze dziecko miało co najmniej trzy lata, a najstarsze nie przekroczyło lat 18.

Jakie są jeszcze przywileje dla ojców?

Gdy rodzi się dziecko, poza jednym dniem tzw. dniem ojca, ma prawo do pięciodniowego płatnego urlopu. Do ukończenia przez dziecko 16 lat otrzymuje rocznie dodatkowe dwa dni urlopu. I oczywiście rodzice mogą skorzystać z ulg podatkowych. Od kilku lat istnieje program wspierania rodzin przy zakupie własnego mieszkania lub domu (CSOK), gdzie w zależności od liczby dzieci i tego, czy nieruchomość jest nowo wybudowana czy używana, istnieje możliwość skorzystania z bezzwrotnego wsparcia finansowego ze strony państwa.

Prowadzisz z mężem kawiarnię Gdańsk, jesteś redaktor naczelną polonijnego miesięcznika na Węgrzech "Polonia Węgierska", a do tego wychowujesz trójkę dzieci – jak znajdujesz na to wszystko czas? 

To jest wieczna praca nad lepszą samoorganizacją. Nieustające doskonalenie się. Nasz najmłodszy syn ma teraz sześć lat. Nie muszę już być na wiecznym "stand by", noce zazwyczaj mam przespane, nie muszę zmieniać pieluch, kąpać dzieci i we wszystkim im pomagać. Teraz to mam już poczucie, że dzieci są odchowane. Gdy wspominam czasy, kiedy prawie wszystko, co robiłam, wykonywałam z jednym dzieckiem w chuście, drugim w wózeczku, a najstarszym truchtającym tuż przy nim, kiedy notorycznie byłam niewyspana, a pięć minut na spokojne wypicie kawy było rzadkim prezentem, a oprócz tego zawsze musiałam dodatkowo zarabiać, to naprawdę nie wiem, jak ja to przeżyłam. Ale wiem, że takich bohaterek dnia codziennego jest mnóstwo. Zanim zostałam mamą, jednym z moich największych marzeń było, by nigdy nie krzyknąć na dziecko, by zawsze dla niego mieć czas i uśmiech. Nie zawsze się udawało. Z perspektywy czasu doceniam, jak ważnym jest mieć własną grupę wsparcia. Nawet wspólne wyjście na plac zabaw z koleżankami mamami daje poczucie bezpieczeństwa i komfortu. I trochę tej normalności, którą człowiek tak łatwo może zatracić pomiędzy tymi wszystkimi piosneczkami dla dzieci, zabawami i nadludzkim wysiłkiem.

Jakie podejście do wychowywania dzieci mają Węgierki?

Nie zaobserwowałam kultu matki. Może wywodzi się to z braku aż takiego jak w Polsce kultu Matki Boskiej. Nasza matka Polka ma swoją świętą pozycję, stąd takie napięcie w sferze publicznej. Każda matka w imię swojej "świętości" czuje się uprawniona do pouczenia innej matki, do zwracania jej uwag, jak powinna się zachowywać. Pod tym względem Węgierki są bardziej wyluzowane, nie muszą obawiać się, że gdy w tramwaju zakwili im dziecko, to zaraz wszyscy obsypią je radami i nakazami, co ma z tym dzieckiem zrobić, by nie stracić statusu dobrej matki.

Jak radziliście sobie podczas lockdownu?

Pierwszy miesiąc był wspaniały. W końcu nie trzeba wstawać na budzik, w ogóle nie trzeba patrzeć na zegarek. Robisz wszystko własnym rytmem. Cud, miód, malina. Po jakimś miesiącu przyszedł jednak moment, że pandemia pandemią, ale wokół wszyscy mają takie wymagania, jakby nic się nie stało. Jak wspominałaś, prowadzimy z mężem polską księgarnio-kawiarnię Gdańsk, którą z dnia na dzień musieliśmy zamknąć. Jako że jest to biznes rodzinny, nie mieliśmy stresu związanego z odpowiedzialnością za pracownika. Nikogo nie musieliśmy zwalniać. Ale wypadło nam jedno źródło dochodu, a na wsparcie ze strony rządu nie mogliśmy liczyć, bo w ogóle się nie klasyfikowaliśmy do ulg. Cały ciężar zarabiania pieniędzy spadł na mnie, jako że mam różne kwalifikacje, a z pracą online jestem zaprzyjaźniona od wielu lat, między innym dzięki temu, że jako matka trójki małych dzieci, która zawsze musiała pracować, dawno nauczyłam się, jak korzystać z dobrodziejstw Internetu. I tu nastąpił prawie że od razu naturalny podział ról i obowiązków. Tylko że odwrotny do klasycznego. Ja zarabiam, mąż z dziećmi w domu.

Jak radził sobie z tym twój mąż?

Mój mąż jest artystą i słabo sobie radził z tym wszystkim, bo do tej pory dumnie stwierdzał, że "on jest człowiekiem XX wieku". Więc ani za bardzo nie ogarniał tych wszystkich aplikacji, z których dzieci musiały korzystać w trakcie zdalnej edukacji, ani nie radził sobie z wielofunkcyjnym wykonywaniem czynności: albo gotował i to pochłaniało prawie cały dzień, albo próbował młodych zagonić do nauki. W konsekwencji zazwyczaj wychodziło tak, że gdy kończyłam swoje zadania, musiałam siadać z dziećmi i nadrabiać to, czego im wspólnie nie udało się dokonać. Koszmar. Przeżywaliśmy bardzo duży kryzys małżeński, bo można pięknie prawić o miłości, ale na nic to, gdy nie ma równego podziału pracy i obowiązków. Jak tu się kochać, gdy jedno ogląda trzeci film z rzędu, a drugie nie ma czasu za uchem się podrapać.

Jak podczas lockdownu czy czasu pandemii ma się wasza kawiarnia?

Przez jakiś czas nasza kawiarnia Gdańsk była zamknięta. Później dwa razy w tygodniu od 12 do 15 prowadziliśmy sprzedaż jedzenia na wynos. Ja zawsze hitem były pierogi. I sprzedaż książek znacznie wzrosła. Bardzo odczuliśmy wsparcie społeczności naszych stałych bywalców, jak również Polaków tu mieszkających, którzy wcześniej aż tak regularnie nas nie odwiedzali. Wiem, że robili to, by nas wesprzeć. Wielkie, wielkie dzięki! Nigdy tego nie zapomnę, gdy co tydzień przychodzili ci sami ludzie, po pierogi, ale także po to, by mieć namiastkę normalności, spotkać się choćby na te pięć minut i wymienić spostrzeżenia z ostatniego tygodnia. Te czwartkowo-piątkowe spotkania to był taki nasz rytuał, zaklęcie na tę "zamkniętą codzienność". Jeszcze raz bardzo za to dziękuję.

Czy na Węgrzech popularne są kawiarnie dla dzieci i miejsca tego typu? Dzieci są mile widziane w restauracji?

Nie powiedziałabym, że są popularne, ale od kiedy nastąpiła moda na takie miejsca, to jest ich trochę i - co najważniejsze - przetrwały do dziś. Obecnie prawie w każdej restauracji jest dostępne krzesełko dla dziecka albo czasami nawet oddzielny kącik. Mam wrażenie, że w Polsce jest to bardziej popularne i powszechne. Tak samo, jak obecność szkół wolnych czy demokratycznych. I… tu będzie trochę o książkach, w końcu w tej branży też siedzę. Bardzo duży wpływ na kształtowanie się mody na miejsca dla dzieci w przestrzeni publicznej wywarły książki i wydawnictwa o tym profilu. Polskim okrętem flagowym jest z pewnością Wydawnictwo Dwie Siostry, które wywindowało młodego czytelnika do roli poważnego odbiorcy i z tego, co widzę, w Polsce, ale także na Węgrzech większość miejsc - do tej pory zarezerwowanych dla dorosłych - otwiera się na dzieci poprzez ofertę ich książek. Przepiękne wydania z przepięknymi ilustracjami budzą także w dorosłych chęć wspólnego odbioru tych dzieł. Na Węgrzech jest wydawnictwo Pagony, które ma ponad 11 księgarń z osobnym działem i kącikiem dla dzieci, do którego ściągają tłumy rodziców i dzieci, chcących choć przez chwilę poprzebywać w przestrzeni stworzonej przez pisarzy i ilustratorów, którzy całą swoją twórczą energię wkładają w tworzenie "nowych bajek dla nowych dzieci" - i dzieciaki to kochają.

Czy na Węgrzech jest coś, czego brakuje ci w Polsce? A w Polsce coś, czego nie na ma u was?

Jest. Przede wszystkim za granicą po pewnym czasie zyskuje się dystans do siebie, do swojego plemienia. I to jest bardzo ważne, żeby umieć na siebie spojrzeć z innej perspektywy. I do tego potrzebny jest czas, nie tylko zmiana miejsca. Bo to w takich fazach się odbywa. Najpierw w innej kulturze zauważasz co jest innego, śmiejesz się z tego, trochę naigrywasz, bo przecież to u nas, w tym dotychczasowym wszechświecie, jest inaczej. Później krytykujesz to ostro, bo przecież u nas jest inaczej. Za jakiś czas myślisz, gdzie to jest to u nas i dlaczego jest inaczej. I dopiero wtedy powoli następuje "aha", tak też można i dlaczego tak można. 

Więcej o: