Polacy z dziewięciorgiem dzieci musieli nocą uciec z Norwegii. Stracili cały dorobek, ale uratowali rodzinę

Norwescy urzędnicy z Barnevernet mają za zadanie chronić dzieci. Ale i im zdarzają się pomyłki. Na szczęście tym razem Polakom udało się uniknąć nieszczęścia.

Pani Basia i pan Łukasz pochodzą z Bydgoszczy, ale sporą część życia - 12 lat - mieszkali w Norwegii. Ona zajmowała się domem i dziećmi, on pracował jako szklarz. Wynajmowali tam dom pod Oslo z pięknym widokiem na fiord. Mają dziewięcioro dzieci: najstarszy syn Wiktor ma osiemnaście lat, najmłodsza córka Nina - półtora roku. W listopadzie na świat przyjdzie ich dziesiąte dziecko. - Fakt, jesteśmy liczną, ale jednocześnie normalną rodziną - powiedziała Gazecie Pomorskiej pani Basia. Polacy nie planowali powrotu do Polski, w Norwegii byli szczęśliwi i żyło im się całkiem dobrze. Los jednak zdecydował inaczej.

Wypadek, który przesądził los polskiej rodziny

W marcu 2018 roku doszło w domu do pozornie niegroźnego wypadku, któremu uległ trzyletni wówczas Julian - szóste dziecko pani Basi i pana Łukasza. Rodzice małych dzieci doskonale wiedzą, jak łatwo o wypadek w domu. Trzeba mieć oczy dookoła głowy, a i tak nie zawsze uda się uchronić dziecko przed zagrożeniem. - Był wieczór, pora kąpania. Synek chciał wybiec z łazienki. Widziałam, że za chwilę uderzy w ścianę. Stałam obok. Instynktownie chwyciłam go za rękę - opowiada Gazecie Pomorskiej pani Basia. Julian nie uderzył w ścianę, ale nie mógł wyprostować ręki, za którą chwyciła go mama. Rodzice mieli nadzieję, ze to nic poważnego, jednak w nocy chłopiec obudził się z bólu, trzeba było zabrać malca do szpitala. 

W Norwegii bardzo dba się o bezpieczeństwo dzieci. Każdy wypadek z ich udziałem wzmaga czujność Barnevernet'u.W Norwegii bardzo dba się o bezpieczeństwo dzieci. Każdy wypadek z ich udziałem wzmaga czujność Barnevernet'u. Shutterstock

Wizyta w szpitalu była początkiem kłopotów

Problemy zaczęły się już na początku. Po wypełnieniu niezbędnych dokumentów pielęgniarka chciała dać chłopcu paracetamol i odesłać do domu. Rodzice mieliby przywieźć malca ponownie, jeśli do rana ból by nie przeszedł. Pan Łukasz jednak się na to nie zgodził, zażądał, aby dziecko zbadał lekarz. Między nim i pielęgniarką doszło do wielkiej kłótni. - Pracuję i płacę podatki w Norwegii. Mam prawo do lekarza, a pani jest tylko pielęgniarką! Nie powinna pani stawiać diagnozy, że nic złego się nie dzieje, skoro dziecko wije się z bólu. Proszę więc zawołać lekarza - powiedział tata chłopca. Dziecko ostatecznie trafiło do lekarza, który nastawił bolącą rękę (kość wyskoczyła ze stawu). 

Rodzina pod lupą Urzędu Ochrony Praw Dziecka

Mniej więcej miesiąc po tym wydarzeniu polską rodziną zainteresował się Barnevernet - norweski Urząd Ochrony Praw Dziecka. Na początku w szkole najstarszego syna pojawiły się urzędniczki, które przesłuchały go w sprawie opisanego wypadku. Pani Basia i pan Łukasz przestraszyli się nie na żarty, bo Barnevernet cieszy się złą opinią wśród Polaków mieszkających w Norwegii. Zresztą nie tylko wśród nich. Bali się, że odbierze im dzieci. Szybko okazało się, ze urzędnicy odwiedzili także sąsiadów pani Basi i pana Łukasza, jego szefa, przedszkole, do którego chodziły ich dzieci i znajomych. Gromadzili informacje o rodzinie, podejrzewali, że dzieci doświadczają przemocy fizycznej. 

Dobra rada konsula uratowała rodzinę

W tej sytuacji przestraszeni Polacy zwrócili się z prośbą o radę do Sławomira Kowalskiego, polskiego konsula w Norwegii. Ten, po wysłuchaniu całej historii powiedział: - Jeżeli kiedykolwiek myśleliście o powrocie do Polski, to teraz nadszedł odpowiedni moment - czytamy w Gazecie Pomorskiej. Pani Basia i pan Łukasz stanęli przed wyborem: mogli stracić dorobek dwunastu lat życia i uciec do Polski lub zostać i ryzykować, że utracą dzieci. Długo się nie zastanawiali. Dwa dni później, nocą, znajomy zawiózł całą rodzinę na lotnisko. Polacy wrócili do rodzinnej Bydgoszczy. 

W Norwegii łatwo odebrać dziecko rodzicom

Barnevernet ma opinię bezdusznego urzędu, który działa na podstawie donosów i domysłów, a nie faktów. Jego zadaniem jest ochrona dzieci, ale często zdarzają się sytuacje, że odbiera je rodzicom bez wyraźnego powodu, bez dowodów na to, że dziecku dzieje się w domu coś złego. Wyjaśnianie całej sytuacji trwa potem miesiącami lub latami. Minęło dwa i pół roku od ucieczki polskiej rodziny z Norwegii. Tamtejsi urzędnicy jeszcze przez jakiś czas dzwonili i wysyłali pisma. Chcieli dokończyć sprawę. Są jednak bezradni, dopóki Polacy nie przylecą do ich kraju. A nie mają takiego zamiaru.  

Zobacz wideo Zwolnienie na dziecko - ile dni w roku przysługuje rodzicom?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.