Polki wychowują dziś swoje dzieci nie tylko w Polsce. Wiele z nich los rzucił do innych krajów. Tam założyły rodziny i prowadzą domy. Jeśli chcesz podzielić się swoimi doświadczeniami, napisz na edziecko@agora.pl. Zapraszamy!
Wszystko rozpoczęło się od wielkiej miłości - kiedy Polka poznała Francuza i postanowili razem iść przez życie. Było to w momencie, gdy dopiero co zaczęłam świetną pracę jako country manager w szwedzkiej firmie. Z początku mieliśmy taki plan, że to on dołączy do mnie w Polsce i potem zobaczymy, co dalej. Sytuacja się skomplikowała, gdy zamiast w Polsce dostał kontrakt w Bahrajnie.
Trochę tak. Na początku byliśmy nieco zaskoczeni. Mąż nie brał takiej opcji pod uwagę. Głównie ze względu na stereotypy, które mamy w głowie, myśląc o Bliskim Wschodzie. Jednak poradziłam mu, aby to przemyślał - duży awans i świetna okazja do rozwoju. Ostatecznie, po przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw, zdecydowaliśmy się pojechać do Bahrajnu razem. Z dnia na dzień rzuciłam pracę - i witaj, przygodo!
Kontrakt w Bahrajnie trwał trzy lata i w tym czasie sporo się wydarzyło - odbyliśmy wiele podróży, zaręczyliśmy się, wzięliśmy ślub i zaszłam w ciążę. Narodziny córeczki – Joséphine - były zwieńczeniem naszej przygody w Bahrajnie.
Jeśli chodzi o opiekę prenatalną oraz podejście do porodu w Bahrajnie, to wszystko jest bardzo zmedykalizowane, większość ciąż kończy się cesarką. Raz w miesiącu widzisz się z lekarzem, wykonuje się badanie USG, badania krwi i różne inne badania - w zależności od trymestru i ewentualnych chorób przewlekłych czy komplikacji. Wielu moim koleżankom ekspatkom nie podobało się takie podejście, dlatego często wybierają poród w krajach, z których pochodzą. Wracają np. w szóstym miesiącu ciąży do swej ojczyzny i tam czekają na rozwiązanie. Czasami wracają także dlatego, że w kraju rodzinnym jest taniej, a często ich ubezpieczenie nie pokrywa większości kosztu pobytu w bahrajńskim szpitalu. My z mężem nie chcieliśmy być rozdzieleni w tak ważnym momencie naszego życia. Niestety, mój lekarz nie miał dla mnie dobrych informacji i skierowano mnie na dalsze badania diagnostyczne. Pojechałam do Francji, a także do Polski skontrolować wyniki z lekarzem, któremu najbardziej ufam.
Nie tyle komplikacje, bo te miałam w pierwszym trymestrze, ale podczas badań prenatalnych w Polsce wykryto coś podejrzanego, co trzeba było sprawdzić w dalszych badaniach. Chodziło o choroby genetyczne. Zaproponowano mi biopsję wód płodowych, na którą czekałabym dodatkowy miesiąc, co w naszym wypadku psychicznie było nie do zniesienia. Dlatego od razu po wizycie w jednej z państwowych placówek zdecydowaliśmy się lecieć do Paryża i tam kontynuować diagnostykę. Tam od razu przedstawiono mi cały wachlarz możliwych badań, które są równie skuteczne i można je wykonać wcześniej. Francja ma świetną opiekę socjalną i tam kobieta w ciąży dostaje wiele świadczeń w ramach ubezpieczenia - spory pakiet bezpłatnych badań, diagnostyka jest tam ogólnie dostępna i na bardzo wysokim poziomie.
We Francji zdziwiło mnie to, że ciążę potencjalnie wysokiego ryzyka prowadziła położna, a nie lekarz. Tam położne są świetnie przeszkolone, nawet z fizjoterapii uroginekologicznej (przyp. red. terapia mięśni dna miednicy). Oczywiście, wszystko w naszym wypadku było konsultowane z lekarzem, ale widziałam go może dwa razy – pierwszy raz podczas zabiegu, który tam miałam i drugi raz miesiąc po - na kolejnym ważnym badaniu. Wszystko dobrze się skończyło, Joséphine urodziła się zdrowa, ale stres towarzyszył mi przez całą ciążę.
Chodziłam sama w Polsce, potem z mężem w szpitalu państwowym w Bahrajnie. W Polsce wybrałam szkołę rodzenia w prywatnej klinice, gdzie mają świetnych specjalistów. Zajęcia szkoły rodzenia, na które poszłam już w piątym miesiącu ciąży, prowadziła genialna położna. Prowadząca miała fantastyczne podejście do nas, przyszłych mam, które często na zajęcia przychodzą z czarnymi scenariuszami. Właśnie po tych zajęciach podjęłam decyzję, w jaki sposób chciałabym rodzić - naturalnie, bez ingerencji medycznych. Chciałam też rodzić bez znieczulenia i bez użycia syntetycznych hormonów do wywołania akcji porodowej.
Tak, dość mocno. Przygotowanie do porodu Bahrajnie to była pochwała wszystkiego, za co potem szpital może wystawić rachunek. Poszliśmy z mężem na trzy tematyczne zajęcia - pain management, czyli radzenie sobie z bólem, z fizjoterapeutą i z konsultantem laktacyjnym. Nie dowiedziałam się tam zbyt wiele - przekazywano bardzo podstawową wiedzę. Najbardziej jednak zaskoczyły mnie zajęcia z radzenia sobie z bólem, na których wręcz polecano nam morfinę i różnego typu znieczulacze. Czułam nawet, że sugerują, że to jedyna słuszna opcja, bo ból jest nie do wytrzymania. Nie powiedzieli nic o technikach oddechowych i naturalnych metodach uśmierzania bólu. Kolejną dużą różnicą pomiędzy Bahrajnem a Europą był brak specjalistów od fizjoterapii urofizjologicznej. Za to w Bahrajnie bardzo popularne są zajęcia przygotowawcze do porodu z doulą, co w Polsce nie jest jeszcze tak popularne.
Prowadzenie ciąży i przygotowanie do porodu z moim lekarzem w Bahrajnie wspominam bardzo miło. Był z pochodzenia Egipcjaninem, a na Bliskim Wschodzie to jedni z najlepiej wykształconych specjalistów - w prawie każdej dziedzinie. Ja bardzo chciałam rodzić z doulą i w Bahrajnie przygotowała nas do porodu doula z 25-letnim doświadczeniem. To była świetna decyzja, miałam ogromne wsparcie. Lekarz, wiedząc, że chcę rodzić naturalnie, na samym początku poprosił o plan porodu, aby wszytko było dla niego jasne. Lekarz zgodził się także w drodze wyjątku na obecność osoby spoza rodziny (doula), co w państwowym szpitalu jest bardzo rzadko dozwolone.
Mój poród był bardzo długi i nie obyło się bez komplikacji. W przypadku normalnego porodu, w szpitalu przebywa się dzień (ok. 24 godziny). Jeśli poród zakończył się cesarskim cięciem, a w Bahrajnie i Dubaju to zdecydowana większość porodów, to trzeba zostać w szpitalu trzy dni.
Na krótko przed zajściem w ciążę odeszłam z pracy, by założyć własną firmę consultingową, która zajmuje się doradztwem z zakresu PR-u i marketingu oraz tworzeniem strategii komunikacyjnych marek. Reprezentuję i doradzam również przedstawicielom marek z Bliskiego Wschodu na rynku europejskim oraz polskim markom na Bliskim Wschodzie. Nie wiem zatem, jak to jest w praktyce, ale znam realia. W Bahrajnie nie ma urlopu tacierzyńskiego, gdyż tu jest bardzo tradycyjny podział ról i pewnie jeszcze długo się to nie zmieni. Płatny urlop macierzyński to 40 dni, po tym czasie mama wraca do pracy, ale pracuje dwie godziny mniej w ciągu dnia, jeśli karmi piersią, aż do momentu, gdy dziecko skończy rok. Jeśli w czasie ciąży są komplikacje, można iść na zwolnienie lekarskie. Nie można zwolnić kobiety w ciąży lub zmniejszyć jej pensji. W praktyce wychodzi na to, że po tych 40 dniach kobiety wykorzystują urlop wypoczynkowy, który w zależności od stanowiska to jakieś 30 dni. W ten sposób mają ponad dwa miesiące urlopu.
To raczej tak, jak wszędzie - w zależności od preferencji lub statusu. Jest bardzo dużo kobiet, które podążają za swoimi mężami i ich pracą. Sytuacja na rynku w Bahrajnie jest bardzo ciężka i jeśli nie przyjeżdżasz tu na zagraniczny kontrakt, to ciężko jest znaleźć dobrze płatną, ciekawą pracę. Dlatego większość zajmuje się wychowaniem dzieci. Sądzę, że to samo dotyczy Bahrajnek. Niektóre z nich mają własne firmy i otaczają się pomocą - zatrudniają gosposie opiekujące się domem i mieszkające z nimi oraz nianie. Nawet po dwie, trzy, bo rodziny są tu raczej wielodzietne. Głównie są to panie pochodzące z Filipin i Indii. Popularne jest także zatrudnianie nocnych niań lub pielęgniarek - jeśli rodzice chcą wyjść wieczorem lub mama chce odespać zarwane noce. Popularna jest pomoc rodziny, matek, sióstr i kuzynek. Opieka nad dziećmi jest tak podzielona.
Szczerze mówiąc, nie znam nikogo poza Polkami, kto by brał na siebie tak wiele obowiązków. Polki, nawet te o bardzo wysokim statusie, robią wszystko same lub prawie wszystko. Są perfekcjonistkami w każdym calu - opiekują się dziećmi, pracują na pełny etat, do tego dbają o rodzinę i są idealnymi żonami. Sama walczę z tym u siebie. Jak można poświęcać się tak bardzo? Nikt z moich znajomych tego nie rozumie. Pielęgniarka na porodówce powiedziała mi, że jestem jedną z nielicznych matek, które nie oddają dziecka pielęgniarkom, by odespać. Cały czas miałam córkę przy sobie i nie spałam prawie pięć dni po porodzie, bo przez pandemię byłam z dzieckiem sama w szpitalu, a po wyjściu do domu liczba obowiązków sprawiła, że nie miałam czasu na sen. Wszystko chciałam robić sama, nie dałam nawet mężowi zająć się małą, bo uważałam, że sama zrobię to najlepiej. Teraz myślę, że powinniśmy się dopuszczać innych do pomocy i być dobra dla siebie. W końcu szczęśliwa matka to szczęśliwe dziecko - i tak to też argumentują moje koleżanki - Bahrajnki i ekspatki z całego świata.
W Dubaju jest wszystko lepiej zorganizowane, można biegać, spacerować. Jest bardziej europejsko. Niestety ze względu na pogodę - w dzień temperatura dochodzi nawet do 50 stopni, dziecko na spacer zabiera się do centrum handlowego. To smutne, ale niestety tak to wygląda - jeśli chcesz wyjśc z dzieckiem z domu w ciągu dnia, to tylko centrum handlowe. To między innymi tego dotyczyły nasze obawy. Tu z dzieckiem na dwór wychodzi się przed zachodem słońca lub po. Przez to dziecko chodzi dość późno spać, bo dopiero około 21.
Przeczytaj też pozostałe rozmowy z naszego cyklu "Matka Polka za granicą" >>>