Mama to ktoś, kto trwa przy dziecku niezależnie od tego, co przyniesie los. To ktoś, kto potrafi łączyć obowiązki rodzinne i zawodowe - czasem takie, które wydają się niemożliwe do połączenia. To ktoś, kto w trudnej sytuacji potrafi znaleźć drogę wyjścia, a przynajmniej walczy do końca, żeby tę drogę odszukać. Dlatego to właśnie matkom i ich sile poświęcamy nasz cykl artykułów pod hasłem "Mamy moc".
Katarzyna Dowbor: Każde miało swoje zalety i wady. Ogromną zaletą wczesnego macierzyństwa na pewno było to, że mniej się przejmowałam i wychodziłam z założenia, że jakoś to będzie. Kończą się pieluchy, trudno, na pewno uda się je zdobyć, w mleku zrobiły się grudki - nieważne. Na pewno to wczesne macierzyństwo było bardziej beztroskie, na luzie, pewnie też dlatego, że z wielu niebezpieczeństw nie zdawałam sobie sprawy.
Prawda jest taka, że młoda mama jeszcze chce coś zobaczyć czy czegoś doświadczyć, a to płaczące i domagające się uwagi dziecko w jakiś sposób ogranicza. Mojego syna urodziłam naprawdę młodo. Miałam wtedy zaledwie 19 lat, byłam na pierwszym roku studiów. Bardzo chciałam uczestniczyć w życiu, które gdzieś mi umykało, bo np. koleżanki szły do kina, teatru czy na imprezę, a ja siedziałam w domu "w pieluchach". To było trudne.
Tak, kiedy urodziłam Marysię, a miałam już wtedy 40 lat, byłam bardziej dojrzała i świadoma. W ogóle nie zastanawiałam się nad tym, czy coś mnie omija, bo już się wybawiłam, nacieszyłam życiem, nachodziłam na imprezy, do kina, teatru. Często w tym późniejszym macierzyństwie to właśnie dziecko staje się sensem życia. Już nie szuka się innych emocji, wrażeń, to ono nadaje inny wymiar wszystkiemu. Minus był taki, że więcej się przejmowałam i to często błahymi rzeczami, którymi przejmować się nie powinnam.
Przesada w żadną stronę nie jest dobra. Oczywiście dziecko to mały człowiek, który potrzebuje naszej opieki, ale z drugiej strony nie może żyć w jakieś ochronnej "bańce". Moje dzieci wychowywały się np. ze zwierzętami. Gdy urodziła się Marysia, mieliśmy dożycę Czesławę, która od razu poczuła się "mamą" i bardzo córki pilnowała. Zawsze były razem, gdy pies szedł do miski, Marysia raczkowała za nią, by zobaczyć, co Czesława dostała do jedzenia (śmiech). Uczyła się też chodzić, trzymając psa za obrożę. Nie miałam obsesji na punkcie zarazków, a córka nie jest alergiczką.
Współczesne rodzicielstwo jest naprawdę trudne. Gdy sobie przypominam, jak moi rodzice mnie wychowywali, mówię o moim pokoleniu, to było w zasadzie tak: pajda chleba do ręki, idziesz na podwórko i wracasz, jak cię zawołam przez balkon. I musieliśmy sobie radzić i wyrośliśmy na w miarę zaradnych ludzi. Teraz próbujemy naszym dzieciom zaplanować całe dzieciństwo, co do minuty.
Niestety nie, choć szybko zorientowałam się, że coś jest nie tak. Marysia wracała z baletu, potem ją wiozłam na inne zajęcia i następnego dnia znowu to samo. W pewnym momencie pomyślałam, że nie może tak być. Niech sobie wybierze tylko to, co jej pasuje, a potem ma mieć czas na bycie dzieckiem i dzieciństwo: zabawę, spotkania z koleżankami, kolegami, robienie tego, co lubi. Miałyśmy kiedyś z Marysią taką tablice na lodówce, gdzie wypisywałyśmy drobne przyjemności, np. śniadanie w łóżku lub spacer bez celu. To sprawiało, że nie żyłyśmy tylko obowiązkami.
Czasem organizujemy dzieciom wakacje tak pełne atrakcji, że nie mają czasu odetchnąć, a one muszą się czasem ponudzić. Mają do tego prawo. Czasem myślę o własnym dzieciństwie i okazuje się, że najlepiej wspominam wakacje na wsi. Moja mama była konserwatorem zabytków, pracowała przy renowacji różnych kościołów na wsiach i zabierała nas ze sobą. Jak razem z bratem wychodziłam rano pomagać w zaprzyjaźnionym gospodarstwie, to wracaliśmy do domu późnym wieczorem. To były najpiękniejsze wakacje – na bosaka, z bandą dzieciaków, a za zabawkę wystarczały nam kije. Jestem przekonana, że dzieciństwo to najlepszy czas, by pokazać dzieciom świat blisko natury. Na jeżdżenie do ekskluzywnych ośrodków, by poleżeć na leżaku przy basenie jeszcze będą mieli czas w dorosłym życiu. W wakacje najłatwiej też zacieśnić więź z dzieckiem, bo trochę zwalniamy, jesteśmy mniej spięci i zestresowani.
Chyba największym problemem jest chęć zemsty na partnerze. To zaślepia nas tak bardzo, że nie potrafimy zobaczyć krzywdy dziecka, które w tym wszystkim najbardziej cierpi. Kobiety często straszą: "Odetnę ci kontakt z dzieckiem, bo mnie zostawiłeś" i niestety to robią. To, że ty się rozstajesz z partnerem, nie znaczy, że on ma się rozstać też z dzieckiem.
Czasem warto zagryźć zęby, mnie samej to się też zdarzało, i pomyśleć: "Ok, wolałabym inaczej, ale dla dobra mojego dziecka nie odezwę się, nie skomentuję". Z tatą Marysi byliśmy zawsze lojalni wobec siebie i nigdy żadne z nas nie podjęło decyzji dotyczącej naszej córki wbrew tej drugiej osobie. Wszystko konsultowaliśmy ze sobą i teraz po latach, gdy Marysia ma już 21 lat, jestem zachwycona, jaki ma fantastyczny kontakt ze swoim tatą i jakim jest on dla niej oparciem.
U nas było tak, że tata Marysi bardzo dużo z nią wyjeżdżał i wtedy spędzali mnóstwo czasu ze sobą. Pamiętam jakiś ich wspólny wyjazd w góry, miała chyba 6 lat. Wrócili bardzo emocjonalnie związani ze sobą. To było takie cenne, ważne, mnie nic nie ubyło, a jej to dało bardzo dużo. Jestem wielką fanką opieki naprzemiennej, ale jeśli nie ma takiej możliwości, to warto ustalić, że miesiąc lub dwa wakacji dziecko spędza z drugim rodzicem. Bo jak może mieć więź z kimś, kogo widuje sporadycznie, np. raz w miesiącu i przez to prawie w ogóle nie zna?
Może to trochę banalne, ale najważniejsza zasada, której się trzymam, brzmi: nie wtrącać się. Mam dorosłego syna, synową. Mądra teściowa, a mam nadzieję, że taką jestem, po prostu nie czepia się – z jednej strony akceptuje, a z drugiej niczego nie narzuca. Dorosłym dzieciom musimy dać szansę na ich własne dorosłe życie. Dlatego ja zawsze powtarzam kobietom, które już wypuściły dzieci z gniazda: wymyśl sobie hobby, pasję, miej pomysł na to, co chcesz dalej robić. Nie żyj tylko i wyłącznie życiem swoich dzieci.
To największy błąd polskich babć. Gubią siebie, zapominają o sobie, bo są cały czas wzywane do pomocy. Moim zdaniem absolutnie nie może być tak, że babcia rzuca wszystko i poświęca się tylko wnukom. Przecież jak kobieta ma 60 czy 70 lat, to nie znaczy, że skończyło się jej życie. Jeśli rzeczywiście chce być babcią na pełen etat i to jest największa radość jej życia, to niech się oczywiście zajmuje wnukami cały czas. Ale jeśli kobieta na emeryturze ma jeszcze inne pomysły na siebie i swoje życie, to nie można jej tego zabierać.
Chyba przede wszystkim zapracowaną. Teraz niestety rzadko mam czas, nie mogę też pozwolić sobie na to, by nie pracować. Wolałabym spędzać więcej czasu z wnuczkami i jak będę bardziej na emeryturze, niż jestem teraz, to na pewno będziemy więcej rzeczy robić razem.