Agata, mama 4-letniej Mili: Zostałam sama w wynajętym mieszkaniu, z półtorarocznym dzieckiem

Każda matka chce dla swojego dziecka jak najlepiej. Z tego powodu kobiety często żyją w niesatysfakcjonujących związkach, nie realizują swoich potrzeb, marzeń i poświęcają się dla dziecka własnym kosztem. Bohaterka naszego artykułu, Agata, opowiada o tym, jak zdecydowała się rozstać z mężem mimo posiadania małego dziecka i jak podjęła się realizacji marzeń. Droga nie była usłana różami, ale było warto.

Dagmara Mietek: Trudno jest być matką samotnie wychowującą dziecko? Czy czujesz się jak taka matka?

Agata, mama 4-letniej Mili: Jeżeli miałabym udzielić jednoznacznej odpowiedzi, to musiałabym powiedzieć, że tak, jest bardzo trudno. Wszystko oczywiście zależy od okoliczności, systemu wsparcia i jakości relacji z bliskimi. Jednak wydaje mi się, że bez względu na to, jak sprzyjające by nie były okoliczności, jest to zadanie bardzo trudne. Staram się patrzeć na to z perspektywy procesu i jak to w procesie - są okresy łatwiejsze i trudniejsze. Na początku czułam się bardzo samotna i trwało to dłuższą chwilę, którą z resztą przypłaciłam nawrotem depresji.

A potem, jak to bywa w procesie, polepszyło się i ułożyło? Teraz jest lepiej, stabilniej?

Tak, teraz, nieco ponad dwa lata po rozstaniu z moim byłym mężem mogę powiedzieć, że mamy się naprawdę dobrze, a kierunek, w którym zmierzają nasze stosunki napawa mnie dużym optymizmem. Nie czuję się samotna - czuję się samodzielna. Myślę, że ciężko jest sobie wyobrazić, jak to jest być zawsze w pojedynkę, kiedy codziennych obowiązków nie da się podzielić z drugim dorosłym. 

Czyli po rozstaniu z mężem ułożyłaś sobie życie?

Dalej sobie układam i będę układać do końca życia. Było mi ciężko i trwało to długo, ale tak jak wspomniałam wcześniej, staram się patrzeć na życie jak na drogę, która ma to do siebie, że czasami jest prosta i płaska, a czasami zawiła, trudna. Na pewno wszystko, co działo się przez ostatnie dwa lata, to reperkusje decyzji o posiadaniu dziecka i o rozwodzie. Teraz czuję, że jestem znowu bardziej sobą i w zgodzie z tym, jak widzę moje życie. 

A tata Mili, założył nową rodzinę?

Tak, tata Mili ma partnerkę i niedawno urodził im się synek. 

Dlaczego właściwie się rozstaliście? Czy wtedy twoje życie wywróciło się do góry nogami?

Myślę, że na to pytanie nie ma nigdy łatwej odpowiedzi. Mówiąc najprościej, nie byliśmy ludźmi dobranymi harmonijnie pod względem temperamentu i wrażliwości. To był związek, w który weszliśmy bardzo dynamicznie i impulsywnie, zupełnie nie dając sobie czasu na to, żeby się poznać. Czasami takie relacje udają się świetnie, a czasami kończą się dużym rozczarowaniem, poczuciem krzywdy i cierpieniem. Czuję, że oboje niestety wyszliśmy z niego właśnie z takimi uczuciami. Moje życie było bardzo mocno ułożone wokół małżeństwa.

Zatem nie łatwo było się rozstać. Czy to ty podjęłaś tę ostateczną decyzję?

To była wspólna decyzja, którą podjęliśmy na fali ówczesnych wydarzeń. Kiedy Mila miała rok, w porozumieniu z byłym mężem podjęłam decyzję, że wracam na studia. Zaledwie pół roku później rozstaliśmy się. Znalazłam się w sytuacji, która pod wieloma względami była dla mnie najtrudniejsza w życiu. Zostałam sama w wynajętym mieszkaniu, z półtorarocznym dzieckiem, z koniecznością podjęcia decyzji: czy zostać na studiach i realizować swoje marzenie, czy wrócić na etat do korpo, żeby się jakoś utrzymać.

Domyślam się, że postawiłaś na realizację marzeń?

Tak, koniec końców postawiłam na swój rozwój. Trochę dlatego, że poza córką to była jedyna rzecz, która dawała mi poczucie, że coś mi zostało w życiu, że poza byciem mamą mam też swoją tożsamość. Wiązało się to jednak z wieloma wyrzeczeniami.

Powiedz więcej o napotkanych trudnościach…

Rozstanie z mężem wiązało się z wyprowadzką do moich rodziców, którzy mieszkają w małej miejscowości na obrzeżach Warszawy. To z kolei spowodowało wiele logistycznych kłopotów, zarówno dla mnie, jak i taty Mili. Nie znalazłam tam żadnego żłobka, który byłby zgodny z moją filozofią wychowania, zatem opieka nad córka spadła w znacznej mierze na mnie. Wobec tego nie mogłam pójść do pracy. Dodajmy do tego koktajlu uczelnię, depresję, niezbyt jeszcze wtedy dobre relacje z byłym mężem; to prawdziwy obraz życia obarczonego ogromnym stresem. Taka była rzeczywistość, na którą się zdecydowałam, dostrzegając szerszy obraz, inwestując w przyszłość swoją i córki. Nie byłabym jednak szczera, gdybym powiedziała, że ten obraz nie uciekał mi sprzed oczu, a swoje życie postrzegałam jako jedną wielką porażkę.

Jakie są teraz twoje relacje z tatą Mili? Dzielicie się opieką nad Milą, czy macie inny podział obowiązków rodzicielskich?

Z mojej perspektywy nasza relacja jest bardzo poprawna. Coraz więcej w niej życzliwości, empatii i współpracy, co sprawia mi olbrzymią ulgę. Oboje jesteśmy elastyczni i nasze ustalenia wychowawcze dostosowujemy do zmieniającej się sytuacji. Przez ostatnie dwa lata były przeprowadzki, zmiany pracy i pandemia. Na ten moment ustaliliśmy zasadę, że Mila spędza u taty dwie noce w tygodniu. Pozostałą część tygodnia jest ze mną. Tata Mili jest bardzo aktywnym rodzicem i ma głęboką, opartą o wielką miłość relację ze swoją córką. Wychowujemy Milę wspólnie, a jej tata jest pełnoprawnym rodzicem. Jest to dla mnie bardzo ważne i wartościowe. Staram się tę relację wspierać, jak potrafię najlepiej. Wierzę, że o dobrostanie dziecka nie decyduje to, czy jego rodzice są parą, ale jaka jest ich relacja – jeśli jest bezkonfliktowa, służy dobru dziecka.

Jak Mila przeżyła wasze rozstanie? Wspomniałaś, że miała wtedy 1,5 roku. Jak sobie z tym poradziłyście?

Mila miała 1,5 roku, kiedy się rozstaliśmy. Cała sytuacja rozegrała się dosyć dynamicznie. Mimo trudnej relacji, którą mieliśmy wtedy z tatą Mili, mam poczucie, że udało się nam stworzyć przestrzeń, w której córka i jej potrzeby stały na pierwszym miejscu. To, że była tak mała, pozytywnie wpłynęło na tę sytuację, z pewnością też dlatego, że  jej tata zawsze był obecny. Nie mogę mieć pewności, czy nasze rozstanie nie wpłynęło na Milę. Dominujące znaczenie mogła mieć atmosfera, jaka wówczas panowała między nami, nie zaś samo rozstanie.

Czy w tych trudnych chwilach, podczas rozstania z mężem, miałaś wsparcie rodziny i przyjaciół?

Mam szczęście, że rodzina i przyjaciele bardzo mnie wspierali. W tym najtrudniejszym czasie rodzice byli ze mną i w dalszym ciągu bardzo mi pomagają. Podobnie jest z moimi najbliższymi przyjaciółmi. Dlatego właśnie nie mówię o sobie "samotna matka". Jestem po prostu samodzielna, wychowuje córkę bez partnera. Mam ludzi, którzy na co dzień są obok, gotowi pomagać, jak tylko mogą.

To bardzo ważne mieć pomoc bliskich – zarówno rodziny, jak i przyjaciół. Sama nie wiem, co zrobiłabym bez pomocy swoich rodziców czy teściów. A szczególnie ważne jest to wsparcie w takiej chwili. Zapewne było ci trudno samej, praca, studia i małe dziecko…

Zdecydowanie. Ilość logistyki, którą trzeba planować, jest ciężka do opisania. Z jednej strony musiałam brać pod uwagę dostępność mojego taty, który pomagał mi w opiece nad Milą, z drugiej potrzeby taty Mili, jakoś to ze sobą godzić i jeszcze w taki sposób, abym miała szansę wywiązywać się ze swoich obowiązków na uczelni lub w pracy. Nie zawsze udaje się zadowolić wszystkie strony, ale przecież z obowiązków nikt mnie nie zwolni. Myślę, że to jest niemożliwe zadanie, które mimo wszystko trzeba realizować, gdyż nie ma wyboru. Zauważyłam, że gdy wybiegam zbyt daleko w przyszłość z planowaniem, zaczynam odczuwać wysoki poziom stresu. Dlatego staram się działać zadaniowo i stosować metodę małych kroczków. Dzień po dniu. Oczywiście, jakieś plany zawsze mam.

Jak teraz udaje ci się łączyć pracę z wychowaniem córki?

Ze względu na różne okoliczności, takie jak na przykład przeprowadzka czy pandemia, było dużo zmian w moim życiu. Straciłam pracę podczas kwarantanny, ale na szczęście szybko zaczęłam pracować on-line w szkole językowej mojej przyjaciółki. To jest praca, która kończy się razem z wakacjami, więc akurat teraz mam dość niesamowitą sytuację, bo pracy będę szukać od września już w swoim nowym zawodzie, a wakacje poświęcę na spędzanie czasu z córką i pisanie pracy licencjackiej, którą obronię we wrześniu.

A właśnie, chciałam zapytać, czy zamierzasz szukać pracy w zawodzie…

Jak najbardziej. Dzielą mnie zaledwie dwa miesiące od uzyskania dyplomu pedagoga. Spełnia się marzenie mojego życia. Udało mi się znaleźć coś, co kocham, co mnie fascynuje, a przy tym czuję, że jestem w tym dobra. Mam swoją filozofię, którą wyznaję w kontakcie z dziećmi i zamierzam dołożyć wszelkich starań, aby znaleźć przedszkole spójne z moimi postawami. Znaczną częścią podejścia, które wyznaję, jest NVC.

Powiedz proszę, czym jest NVC? Dużo się o tym słyszy, ale nie każdy jest w tym temacie dokładnie rozeznany.

NVC (Nonviolent Communication), czyli po polsku Porozumienie Bez Przemocy, to metoda opisana przez Marshalla Rosenberga, amerykańskiego psychiatrę i pedagoga. On sam mówił, że jest to bardziej system wartości lub filozofia życia, a nie jedynie sztywna metoda. Mogłabym opowiadać o niej cały miesiąc, bo to mój konik, swoją drogą moja praca jest poświęcona właśnie NVC i zjawisku empatii, która jest jednym z centralnych pojęć, dookoła których oscyluje metoda. Jeśli miałabym jednak opowiedzieć o tym w kilku słowach, to przede wszystkim na poziomie technicznym jest to metoda na przekształcanie nieskutecznych i nieadekwatnych schematów językowych, którymi ludzie posługują się w celu przekazania komunikatu o swoich uczuciach, emocjach i potrzebach. Na poziomie głębszym, również terapeutycznym, jest to narzędzie pozwalające lepiej rozumieć siebie, definiować uczucia, potrzeby, a co za tym idzie - uczy szczerego okazywania empatii innym ludziom.

Dlaczego jesteś zwolenniczką takiego podejścia do życia?

Przede wszystkim głęboko wierzę, że empatia jest jedynym uczuciem, które może nas jako ludzkość zjednoczyć i uratować. A mówiąc mniej patetycznie, i odnosząc się do bardziej lokalnej i osobistej sfery życia, obserwuję przyzwyczajenia komunikacyjne panujące w naszym kraju i nie tylko. Sfera językowa niesamowicie mnie fascynuje, również z poziomu strukturalizmu językowego, czyli wpływu form komunikacyjnych na kształtowanie rzeczywistości społecznej. Nietrudno zauważyć, że te utrwalone schematy są oparte o przemoc, ocenianie, etykiety etc. To są wszystko bardzo krzywdzące zjawiska i zamykają one możliwość wchodzenia w autentyczne i głębokie relacje.

Widzę, że ta filozofia jest Ci naprawdę bliska. Czyli wychowujesz Milę zgodnie z założeniami NVC? Na czym polega takie wychowanie?

Staram się. Mila chodzi do przedszkola opartego na filozofii NVC oraz rodzicielstwa bliskości. To był dla mnie największy priorytet, żeby posłać ją do miejsca, w którym nie dozna żadnej krzywdy, traumy, nikt nie będzie na nią krzyczał, karał ani nagradzał, oceniał czy zmuszał do zmiany zachowania, które przecież u tak małych dzieci wynika bardzo często i w znaczącym stopniu z ich temperamentu. Sama też stosuję taką komunikację z Milą i staram się cały czas w tej kwestii rozwijać. Osiem pierwszych lat życia determinuje cechy osobowości, z którymi dziecko wchodzi w późniejsze życie. Dlatego tak dużo uwagi poświęcam na zagwarantowanie córce pozytywnego środowiska rozwoju. Wychowanie w duchu NVC opiera się głównie na głębokim szacunku do dziecka jako indywiduum, na zrozumieniu specyfiki psychologii rozwoju dziecka i posługiwaniu się pozytywnymi, nieprzemocowymi formami językowymi. Jest to też nieustająca praca nakierowana na potrzeby dziecka, ale też własne, na poszukiwanie granic.

W ostatnim czasie na świecie sporo się działo – zaatakował nas wirus, cały świat ogarnęła pandemia, wielu ludzi straciło pracę, podupadły krajowe gospodarki. Jak wy radziłyście sobie w pandemii? Czy udało się połączyć pracę z brakiem przedszkola?

Tak, jak wspomniałam, w związku z kwarantanną straciłam pracę, a byłam wtedy nianią. Początkowo myślałam, że spróbujemy przetrwać ten czas przenosząc się do moich rodziców, ale szybko zrozumiałam, że epidemia potrwa dłużej niż zakładano na samym początku. Szczęście w nieszczęściu, że lektorka pracująca w szkole językowej mojej przyjaciółki zwolniła się. Tym sposobem pomogłyśmy sobie wzajemnie, ona nie musiała poświęcać czasu na rekrutację nowej osoby, a ja mogłam zacząć prace on-line, robiąc coś, co bardzo lubię. Pierwsze tygodnie wyglądały tak, że w dniach, w których pracowałam, Mila była u taty. A później otworzyło się jej przedszkole i życie wróciło do normy. Oczywiście wciąż z ograniczeniami związanymi z pandemią.

Na koniec moje ulubione pytanie: skąd czerpiesz energię? Co daje ci moc?

Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ są okresy, w których czuję, że wcale nie mam energii, że sobie nie poradzę, że to jest niemożliwe do ogarnięcia. Na szczęście zmory mijają. Taka sinusoida wydaje mi się być dosyć naturalnym stanem ludzkiego istnienia. Tym, co sprawia, że się nie poddaję, jest przede wszystkim miłość. Miłość do mojej córki, miłość do samej siebie, do moich przyjaciół i rodziny. Bez tego byłoby mi bardzo trudno. Relacje z ludźmi, których kocham definiują moją siłę i tożsamość.

Więcej o: