Polka w Katarze: Kobiety nie dają sobie w kaszę dmuchać. Można mieć cztery żony, ale mężczyznom się to nie opłaca

- Znam Polkę, która wyszła za mąż za Katarczyka i śmiała się, że od pierwszej chwili narodzin ich dziecka nawet nie pomyślał o "pępkowym". Dziecko w islamie to największe szczęście. W tutejszych domach dziecka nie ma katarskich dzieci, głównie sieroty biednych emigrantów lub rodziców, którzy nagle oboje zmarli tragicznie. Sierocińce to naprawdę rzadkość - o realiach życia w Katarze rozmawiamy z mieszkającą tam od 16 lat Magdaleną.

Sylwia Borowska: W Katarze macie wiecznie lato? Ile jest dzisiaj stopni?

Ponad czterdzieści, a woda w basenie podgrzała się do dwudziestu pięciu. Gorąco tak, że gdy otwieram drzwi do ogrodu, to powietrzem bucha jak z pieca. Na spacery wychodzimy tylko po zachodzie słońca, mimo że nadal jest 38 stopni. Trudno utrzymać rośliny w ogrodzie. Każdego października, kiedy temperatury już spadną, sądzę z nadzieją, że coś zakwitnie latem. I co roku to samo, co najwyżej utrzyma się aloes. Wszystko inne usycha. Zazdroszczę ludziom w Europie zieleni i kolorów. Tutaj zawsze świeci słońce, żyjemy na pustyni. Najwyższe temperatury są między czerwcem a wrześniem, ale zimą nocą zdarza się nawet 9 stopni. Na szczęście mamy suche powietrze. Gorzej czuję się przy takiej temperaturze w wilgotnej Tajlandii. No i mamy wszędzie klimatyzację w pomieszczeniach, na szczęście.

Można się przyzwyczaić? Ile lat mieszka pani w Katarze?

Szesnaście. Przeprowadziliśmy się tutaj z dziećmi, gdy dla męża otworzyła się furtka rozwoju w karierze. Mąż był pilotem w Polskich Liniach Lotniczych i dostała propozycję przejścia do Qatar Airways. Gdy wyjeżdżaliśmy z Polski, najmłodsze dziecko miało pięć tygodni. Najstarsze, syn, miał 10 lat, a córka pięć lat. Wcześniej pracowałam jako stewardesa, ale po porodzie chciałam zająć się dzieckiem. Wiedzieliśmy, że z jednej pensji nie utrzymamy w Polsce rodziny i podjęliśmy decyzję o wyjeździe do Kataru. Dzisiaj mąż lata na największym Boeingu 777 i jest również instruktorem. Nawet w czasie pandemii pracował, bo Qatar nie zawiesił połączeń pasażerskich na niektórych trasach i obsługiwał loty cargo.

Czyli to był dobry wybór na życie?

Pod wieloma względami. Na pewno, jeśli chodzi o edukację dzieci. Są dwujęzyczne: biegle mówią po polsku i angielsku. W Katarze nie ma nawet potrzeby, aby znać arabski. Katarczyków jest tylko 30 proc., a cała reszta to "ekspaci" [wysokiej klasy specjalista, który opuścił ojczyznę, aby pracować za granicą - przyp. red] albo siła robocza z biedniejszych krajów Afryki lub Azji. Tutaj nie ujrzysz Katarczyka jako taksówkarza, tylko Hindusa.

Jesteśmy osłuchani z arabskim, dużo rozumiemy, ale nawet sami Arabowie mówią ze sobą po angielsku, bo mieszka tutaj sporo Arabów z różnych krajów. Innym dialektem posługuje się Tunezyjczyk, a innym Katarczyk. Nie dogadaliby się po arabsku.

W szkole tak samo. Dzieci rozmawiają ze sobą po angielsku. Nasze starsze dzieci chodziły do brytyjskich koedukacyjnych szkół, a najmłodszy syn do amerykańskiej. Z perspektywy czasu widzę, że w Polsce nie mieliby szans takiego rozwoju jak tutaj. Syn zdał na studia w Wielkiej Brytanii, a córka rok temu na North Western University w Chicago, ale może studiować na miejscu w Katarze. O ile sąsiedni Dubaj żyje z turystyki, Katar to miejsce, gdzie stawia się na biznes i edukację. Są tutaj filie najlepszych uniwersytetów amerykańskich, jak Carnegie Mellon University czy Georgetown University. Wykładowcami są amerykańscy profesorowie. To zasługa Szejki Mozy, żony Szejka Hamad bin Khalifa Al Thani, która założyła Qatar Foundation i wybudowała duże uniwersyteckie miasteczko.

Czy żyjecie tutaj w enklawie ekspatów, czy zaprzyjaźniła się pani z Katarczykami?

Oni żyją w swojej enklawie i nie dopuszczają nas, ekspatów. Znam co prawda mamy uczniów ze szkół moich dzieci, spotykamy się czasem na urodzinach. Katarczycy są przemiłymi i uczynnymi ludźmi, ale są to powierzchowne znajomości. Mam przyjaciółkę, która jest Syryjką, ale nawet ona nie ma przyjaciółki Katarki. Mój mąż zna Katarczyków, z którymi pracuje. Niektórzy Katarczycy są otwarci, bo studiowali za granicą i są nas ciekawi, ale nie przekraczają pewnej granicy. Czuć, że my i oni to są jednak dwie różne kultury. Żyjemy obok siebie. Ekspaci w Katarze mieszkają na zamkniętych osiedlach, między sobą. My obecnie mieszkamy na osiedlu dla pracowników Qatar Airways i ich rodzin. Z Katarczykami mijamy się w centrach handlowych, w restauracjach, na ulicach w Dosze. Rodziny katarskie mieszkają w swoich domach, czasami przypominających pałace.

Tutaj obcokrajowiec nie może przyjechać ot, tak sobie, i zamieszkać. Oficjalnie musi mieć tzw. sponsora, żeby przebywać w Katarze. Sponsorem mojego męża jest firma, w której pracuje, a mój mąż jest sponsorem moim i dzieci. Jako ekspaci możemy kupić nieruchomość w Katarze, ale tylko w wyznaczonych dwóch miejscach - na wyspie Pearl lub w Lusail za Dohą. W ten sposób można uzyskać stały pobyt w Katarze, turyści otrzymują wizę turystyczną tylko na trzy miesiące.

Często powtarzam, że życie ekspatów nie jest dla każdego. Od zawsze dużo podróżowałam i potrafię przystosować się do każdych warunków. Kiedy byłam dzieckiem, mieszkałam w Dubaju, gdzie pracował mój tata, który też był pilotem. Potem przez chwilę mieszkałam w Singapurze. Kiedy zostałam stewardesą, dużo latałam po świecie. Teraz, gdy mieszkam w Katarze, prowadzę na Facebooku grupę dla Polaków, którzy tutaj przylatują do pracy. Zawsze im powtarzam, żeby zostawili swoją polską mentalność w Polsce, bo inaczej nie poradzą sobie tutaj.

A jakie były pani początki w Katarze?

Kraj wyglądał zupełnie inaczej 16 lat temu. Mam nawet zdjęcie, na którym widać, że przy bulwarze The Corniche w Dosze stoją tylko dwa wieżowce. Dzisiaj jest ich kilkadziesiąt. Nie było też wtedy IKEI, a w całym Katarze tylko dwa centra handlowe.

Przed drugą wojną światową Katar słynął z poławiania pereł, dużo Irańczyków się wtedy tutaj osiedliło. Był to wówczas protektorat brytyjski. Po wojnie zaczęto wydobywać ropę, a w latach 70. odkryto największe złoże gazu na świecie. Wówczas ogłoszono też niepodległość Kataru. Od lat 90. kraj się dynamicznie rozwija. Dla mnie przeprowadzka tutaj była powrotem do zapachów z dzieciństwa. Od razu wyczułam w powietrzu kardamon. Uwielbiam arabską kuchnię z jej przyprawami. Życie tętni wieczorami na suku [z arab. bazar], na zewnątrz, w restauracjach. Ludzie siedzą do trzeciej w nocy. Podoba mi się to, bo nigdy nie lubiłam żyć w schemacie. U nas w domu nic nigdy nie było na czas - ani obiad na 13.00, ani kolacja na 19.00.

Inaczej jest jednak wyskoczyć na wakacje na Bliski Wschód, a inaczej prowadzić dom?

Na początku, jako mamie, doskwierał mi brak wsparcia rodziny na miejscu. Nie miałam nikogo do pomocy, ale mieszkające tutaj Polki szybko mi wytłumaczyły, że muszę mieć "mejdę" [z ang. house maid], czyli pomoc domową. Jest obecna w każdym katarskim domu. Najczęściej są to dziewczyny z biedniejszych krajów. Miałam mejdę z Filipin, potem z Nepalu, a potem z Kenii. Jest specjalna agencja pośrednictwa, która ściąga te dziewczyny do Kataru. W większości domów czeka na nią pokój z łazienką, by była dostępna 24 godziny na dobę, pracodawca wykupuje jej ubezpieczenie i płaci pensję co miesiąc. Musiałam się jednak nauczyć, jak postępować z "mejdą". Nie miałam doświadczenia i traktowałam ją jak członka rodziny, co się na mnie szybko zemściło. Ta pierwsza zaczęła zachowywać się tak, jakby była moją szefową. Otwierając lodówkę, mówiła: "Musisz jechać do sklepu...". O "mejdach" mogłabym książkę napisać.

Z czasem nauczyłam się, jak stawiać granicę i zauważyłam, że drobne wygody, jak zatrudnianie "mejdy", ułatwiały mi życie. W Polsce nie pomyślałabym, że pakowacz zakupów w supermarkecie to zbawienie dla matki z trójką dzieci. Niektórzy mogą pomyśleć, że w głowie mi się poprzewracało, ale tutaj w sklepie nie tylko pakują, lecz także odwożą zakupy do samochodu. Ile razy w Polsce byłam spocona i zdenerwowana przy kasie, bo akurat dziecko się rozpłakało. Przyznam się, że od kiedy tutaj mieszkam, to nie wiem, z której strony mam wlew paliwa w samochodzie. Na stacji benzynowej w Katarze nigdy nie muszę obsługiwać się sama. Katarczycy są leniwi, a my ekspaci z tego korzystamy.

Czyli żyje pani w raju?

Nie, po prostu łatwiej się żyje. Z drugiej strony od lat jestem kierowcą swoich dzieci, bo tutaj nie ma rozwiniętej komunikacji miejskiej, to znaczy są jakieś autobusy, ale nikt by dziecka nie puścił samego do szkoły czy centrum handlowego. Są plusy z bycia kierowcą własnego dziecka, bo zawsze wiem, gdzie ono jest, ponieważ sama muszę je tam zawieźć: do szkoły, do kolegi, na imprezę do znajomych. Tutaj dzieci nie latają samopas po mieście, dlatego nigdy nie bałam się, że coś im się stanie. W Katarze jest bardzo bezpiecznie. Nie zdarzają się napady na ulicy. Kiedy jeszcze mieszkaliśmy na Ursynowie w Warszawie, mój syn został napadnięty przez starszych chłopców pod blokiem. Zabrali mu zegarek i przestraszyli. Gdy wsiedliśmy do samolotu do Kataru, powiedział, że nigdy już nie wróci do Polski. Bardzo to przeżył i nie lubił wracać tam nawet na wakacje.

Za co grozi areszt w Katarze? Jakie zachowania są niestosowne?

Nie wolno całować się na ulicy, a także pić alkoholu, jeśli już, to tylko w hotelowych barach lub restauracjach. Jako chrześcijanie możemy kupować alkohol w specjalnych sklepach albo na lotnisku. Nie wolno też chodzić wyzywająco ubranym. Nigdy nie wychodzę z domu w bluzce na ramiączkach czy krótkich spodenkach. Muszę się dostosować do tutejszej kultury. Do sklepu nie wpuszczą mnie też w krótkiej spódniczce, każą mi się zakryć.

Arabki nie rozbierają się na plaży i nikomu nie wolno opalać się w bikini, chyba że jest to plaża przy hotelu albo dzika plaża. Kobiety chodzą ubrane po europejsku, mogą też prowadzić samochód - Arabek również to dotyczy. Arabki zazwyczaj chodzą ubrane w abaje [przyp. red - wierzchnie okrycie noszone w krajach muzułmańskich], piękne i markowe. Pod nimi noszą na przykład sukienkę i szpilki od Chanel. Tutejsze kobiety wspaniale się ubierają, są zadbane, chodzą do salonów SPA, na zabiegi i pięknie pachną. Mężczyźni również. Katarczycy dbają o higienę i to bardzo. W tym klimacie toaleta z funkcją bidetu to już standard.

Jak z pani perspektywy wygląda życie katarskiej kobiety?

Zazwyczaj słyszymy opowieści o ubezwłasnowolnionych Arabkach. Nic bardziej mylnego. Katarki są wykształcone, zasiadają w instytucjach państwowych i twardo negocjują kontrakty małżeńskie. Zatrudniają w tym celu najlepszych prawników. Jeśli Katarczyk chce mieć kolejną żonę, to pierwsza musi wydać zgodę na posiadanie kolejnej albo ten mąż musi się dla niej rozwieść. Kobiety dbają o swoje przywileje. W Katarze można mieć i cztery żony, ale to się mężczyznom dzisiaj nie opłaca. Tylko najbogatszych na to stać. W przypadku wielu małżeństw, choć są aranżowane, to uczucia wchodzą w grę. Katarskie kobiety nie dadzą sobie w kaszę dmuchać.

Kiedy stoi kolejka w sklepie czy urzędzie i wchodzi Katarka, to jest proszona jako pierwsza, a mężczyźni czekają. Na ulicach widać katarskie pary, które chodzą za rękę, śmieją się, siedzą w restauracjach lub zajmują się na równi dziećmi. Byłam wiele razy z dziećmi na placu zabaw i żadna kobieta nie stała przy huśtawce. Matki siedziały, a faceci zajmowali się dziećmi. Znam Polkę, która wyszła za mąż za Katarczyka i śmiała się, że od pierwszej chwili narodzin ich dziecka nawet nie pomyślał o "pępkowym". Dziecko w islamie to największe szczęście. W tutejszych domach dziecka nie ma katarskich dzieci, głównie sieroty biednych emigrantów lub rodziców, którzy nagle oboje zmarli tragicznie. Sierocińce to naprawdę rzadkość.

Ponadto w Katarze wprowadzono obowiązek badań genetycznych, aby zapobiec kojarzeniu par z bliskim pokrewieństwem. W przeszłości urodziło się sporo dzieci z wadami genetycznymi z tego właśnie powodu. Tutaj jednak nie oddaje się dzieci niepełnosprawnych do ośrodków.

Domy arabskie są zazwyczaj wielopokoleniowe. Ogromne, wyglądają czasem jak pałace. Kiedy katarska babcia zachoruje i musi jechać do szpitala, cała rodzina jedzie z nią: dzieci, wnuki, kuzyni. U nas w Europie gdy dzieci dorosną, chcą jak najszybciej wyprowadzić się z domu. Tutaj często jest odwrotnie. Podoba mi się zarówno ten szacunek do najstarszej osoby w rodzinie, jak i to, że rodziny są bardzo zżyte. Ludzie są bliżej siebie. Moje dzieci, choć są już dorosłe, też nie chcą się jeszcze wyprowadzać. Dobrze im z rodzicami. Trochę są też rozpieszczone, bo przecież od małego miały "mejdę", która robiła wiele za nich robiła. Do dobrego człowiek szybko się przyzwyczaja.

Ile w pani jest matki Polki?

Nigdy nie byłam typową matką, bez względu na to, gdzie mieszkaliśmy. Nie chodziłam do klubików dla matek z dziećmi. Moje dzieci lubiły, kiedy opowiadałam im dawne sportowe historie z czasów, kiedy trenowałam koszykówkę w Polonii Warszawa. Nigdy nie ukrywałam, że jestem trochę "szalona". Zamiast rosołu gotowałam im tajską zupę tom yum.

Jak obchodzicie święta pod palmami?

Zawsze świętujemy, również w Wielkanoc. Na święta pięknie przystrajam dom. Na Boże Narodzenie mamy choinkę, a w zeszłym roku mieliśmy nawet i bałwana.

Nie roztopił się?

To był dmuchany bałwan, więc dał radę.

Więcej o:
Copyright © Agora SA