Adopcja w Polsce. Trzeba minimalizować liczbę ludzi, którzy powiedzą "Zabierzcie to dziecko, nie tak to miało wyglądać"

Amerykańska youtuberka Myka Stauffer i jej mąż adoptowali w 2017 dziecko z Chin. Po ponad dwóch latach para oddała czteroletniego Huxleya z zaburzeniami ze spektrum autyzmu do innej rodziny. Ich decyzja wywołała burzę. Zarzucono im m.in. zarabianie na dziecku. Rodzice bronili się, że agencja adopcyjna nie przekazała im całej prawdy o stanie zdrowia chłopca. A jak wygląda proces adopcyjny w Polsce? Rozmawiamy z Kamilą Domagałą, psycholog z Ośrodka Adopcyjnego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci w Warszawie.

Sylwia Borowska: Jak pani ocenia w takiej sytuacji emocje chłopca, biorąc pod uwagę, że cierpi na zaburzenia ze spektrum autyzmu?

Kamila Domagała: Odeszłabym na razie od autyzmu. Przede wszystkim Huxley to mały człowiek, który po raz kolejny w swoim życiu, prawdopodobnie drugi, zostaje porzucony. Z jego perspektywy takie zachowanie dorosłych może rodzić w nim przekonanie: "Coś ze mną jest nie tak, skoro po raz kolejny dorośli nie dają sobie ze mną rady i nie mogą mnie pokochać". Niezależnie od tego, czy dziecko adoptowane jest upośledzone, czy cierpi na autyzm, czy jest zdrowe, to zawsze doświadcza tej samej traumy, która wynika z niemożności wychowywania się w rodzinie biologicznej. Takie dzieci mają w swoich układach nerwowych świadomość, że są niechciane. Niezależnie od wieku to, czego człowiek doświadcza, wpływa na jego organizm. W potocznym rozumieniu na jego zdrowie i emocje. Każdy stres i każda radość jest przez nas zapamiętywana.

Czyli zadajemy teraz kłam przekonaniu, że do trzeciego roku życia dziecko niczego nie pamięta?

Zdecydowanie zadajmy temu kłam. Jest już bogata wiedza z zakresu psychologii na temat tego, że nawet doświadczenia matki w trakcie ciąży mają bezpośredni wpływ na rozwój dziecka już w okresie prenatalnym. Niezależnie od tego, czy matka przeżywa stres zewnętrzny, na przykład śmierć partnera, czy stres, którego sama dostarcza dziecku, pijąc w ciąży alkohol. Dziecko rodzi się z pamięcią układu nerwowego. Nie ma do niej dostępu w sposób werbalny, więc nie jest w stanie nam tego opowiedzieć, jednak to, że nie jest w stanie tego opowiedzieć nie oznacza, że tego nie przeżywa.

Huxley był w czyimś brzuchu, został urodzony, a potem został opuszczony przez mamę albo jej odebrany. Nie znam szczegółów, mogę jedynie dywagować. W pewnym momencie został wyrwany z jakichś warunków, z którymi się już oswoił i trafił do rodziny adopcyjnej w Stanach Zjednoczonych. Dziecko z innego kraju, bez szans na godne życie ma szansę spełnić swój american dream. To jest perspektywa człowieka dorosłego, ale z perspektywy małego chłopca świat dotychczasowy został wykasowany. Samolotem z obcymi ludźmi poleciał na drugi koniec świata, gdzie jest inny zapach, inaczej świeci słońce, inaczej smakuje jedzenie. Huxley ma inne łóżko, ubrania, nawet mydło do mycia. Jest w nowej rodzinie w Ohio, do której zaczyna się przyzwyczajać. Gdy po dwóch latach zaczyna się już rozeznawać w zapachu nowej mamy, głosie taty, w tym, gdzie jest jego plac zabaw, znowu zostaje zmuszony do wykasowania tego dotychczasowego świata. Z perspektywy dziecka to dramat.

A z perspektywy adopcyjnych rodziców? Na tych ludzi wylała się fala hejtu, że oddali chłopca do innej rodziny. Wcześniej Huxley był bohaterem ich filmów na YouTube.

Tutaj trzeba zadać sobie pytanie o motywację tych ludzi. Po co w ogóle ta adopcja była?

Zastanawia mnie, jak często widzicie przy adopcjach w Polsce, że rodzice, adoptując dziecko, zaspakajają w ten sposób swoje potrzeby?

Przecież nikt, kto adoptuje dziecko nie powie, że robi to po to, aby zyskać popularność. Jednak dla nas jest to zrozumiałe, że przyjęcie dziecka do adopcji jest też zaspokojeniem ich potrzeb. Posiadanie potomstwa jest naturalną potrzebą większości ssaków. Adopcja może być sposobem na zaspokojenie nieukojonego pragnienia bycia rodzicem - tulenia, noszenia, chodzenia na plac zabaw z dzieckiem i wyjeżdżania nad morze. Może być potrzebą dopełnienia obrazu rodziny lub jednostkową emocjonalną potrzebą zaopiekowania się drugą osobą. Adopcja jest dla dziecka, bo to ono potrzebuje opieki i ochrony, ale jest też dla dorosłych, bo oni z kolei potrzebują spełnić się w roli rodziców. Jest to relacja, w której obie strony coś zyskują. To jednak trzeba bardzo dobrze rozeznać i tym się właśnie zajmujemy. To jest proces, w którym musimy ponazywać mnóstwo rzeczy.

Dlatego procedura adopcji tak długo trwa, a rodzice się niecierpliwią i narzekają? Jesteście sitem, przez które trzeba tych rodziców przepuścić?

Kandydaci na rodziców adopcyjnych mają czas, aby dojrzeć do pewnych rzeczy. Do ośrodka przychodzą wszyscy - cały przekrój społeczeństwa, z przeróżną wiedzą i motywacją, różnym rozeznaniem samych siebie. Naszą rolą jest to urealnić, aby ci ludzie mieli pewność, że chcą adopcji. To jest wzięcie odpowiedzialności za małego człowieka po przejściach i zawsze z trudną historią, niezależnie od tego, czy ta historia trwa trzy miesiące czy sześć lat. Rodzice adopcyjni muszą mieć wiedzę, skąd wynikają różne zachowania dziecka, bo one nie są naturalne, jak w przypadku dzieci, które urodziły się w bezpiecznej rodzinie. Tam dziecko wysyła jasne sygnały, a mama, która nie jest zaburzona, potrafi je instynktownie zaspokoić. W adopcjach mamy dziecko, które ma straumatyzowany układ nerwowy, więc wysyła często nienaturalne sygnały. Trzeba umieć je czytać i reagować w sposób również czasami nienaturalny. Nasza praca polega na tym, aby ich tego nauczyć. Również polega na tym, aby minimalizować liczbę ludzi, którzy powiedzą po kilku latach: "Nie tak to miało wyglądać. Zabierzcie to dziecko, poprosimy o inny egzemplarz".

Jakie są kolejne etapy waszej współpracy z rodzicami? Bo już pojmuję, że do spotkania konkretnego dziecka z nowymi rodzicami jeszcze daleka droga?

Pierwszy kontakt zazwyczaj jest telefoniczny. Najpierw trzeba ustalić, czy kandydaci na rodziców adopcyjnych spełniają wymogi ustawodawcy. Kwestie podstawowe: czy dorosły jest niekarany lub para dorosłych jest formalnie małżeństwem. W polskim prawie nie ma możliwości, aby para pozostająca w związku nieformalnym przysposobiła dziecko. Z takimi osobami rozstajemy się już po rozmowie telefonicznej. Gdy nie ma wyżej wymienionych przeciwwskazań, zapraszamy na spotkanie. Duża część naszej pracy polega na rozpoznaniu zasobów emocjonalnych przyszłych rodziców. Przychodzą na spotkania indywidualne i grupowe, podczas których rozmawiamy o historiach dzieci, ich potrzebach, o rodzinach biologicznych, z których dzieci pochodzą. Dzieci trafiające do adopcji mają swoją historię, to nie jest "czysta kartka". Te dzieci już są, my ich "nie produkujemy" na zamówienie. Rozmawiamy o tym, jak konkretne dziecko poprowadzić w adopcji.

Ilu dorosłych dochodzi do końca procesu?

Kandydaci na rodziców adopcyjnych wykruszają się na każdym etapie z różnych powodów. Czasem już po pierwszym spotkaniu, kiedy okazuje się, że para tak naprawdę nie chce adoptować dziecka, tylko chciałaby próbować mieć własne. W trakcie naszej rozmowy decyduje, że podejmie jeszcze jedną próbę in vitro. Tacy ludzie przychodzą do ośrodka po to, aby usłyszeć od innych, że powinni się na tym skupić. Czasem po drugim, trzecim spotkaniu, kiedy zaczynamy rozmawiać o konkretnych historiach dzieci i wyzwaniach, dzwoni żona: "Pani Kamilo, jeszcze raz usiedliśmy z mężem i to przemyśleliśmy. To chyba nie jest nasza droga. To, co usłyszeliśmy, napawa nas lękiem, a to chyba nie o to chodzi".

My pracujemy nad tym, aby dzieci przyjmowano z radością, a nie z lękiem. Już raz ktoś się z nich nie ucieszył. Chcemy, aby rodzice próbowali widzieć świat oczami dziecka i wtedy odpowiedzialnym zachowaniem z ich strony jest wycofanie się. Tak, aby dziecko dostało najlepszych rodziców, a nie takich, którzy mają wątpliwości. Zdarza się też, że dochodzimy do trudnych tematów, do których dorośli sami przed sobą się nie przyznawali. Na przykład temat nieukojonej żałoby po niemożności urodzenia własnego dziecka. To wtedy nie jest czas i miejsce na adopcję.

Jak wygląda wasz kontakt z dziećmi, które czekają na adopcję?

Dzieci powierzone do adopcji muszą mieć uregulowaną sytuację prawną. Reguluje się, kiedy dziecko jest już w pieczy zastępczej, a nie jest już w rodzinie biologicznej. To jest czas, kiedy chodzimy na zespoły do spraw okresowej sytuacji dziecka umieszczonego w pieczy zastępczej. W praktyce wygląda tak, że staramy się wiedzieć i widzieć jak najwięcej. Pracujemy też z rodzicami biologicznymi, którzy dobrowolnie zrzekają się praw do opieki nad dzieckiem, czyli wyrażają tak zwaną zgodę blankietową.

Raz pracowałam z mamą, która była alkoholiczką i narkomanką i poprosiła: "Dopełnijmy szybko formalności, bo ja czuję, że zaraz pójdę w ciąg i nie dokończę". Pracowałyśmy nad tym, aby przez półtorej doby była trzeźwa, bo pijanej do sądu nie wpuściliby, aby zrzekła się praw do dziecka. Współpracujemy ze szpitalami i instytucjami pieczy zastępczej, jak dom dziecka czy rodzina zastępcza. Gdy mamy zgłoszenie konkretnego dziecka, zaczynamy się zastanawiać, który z dorosłych z największym prawdopodobieństwem zaspokoi jego potrzeby. Ośrodki adopcyjne są odpowiedzialne za to, aby dokonywać połączenia między dzieckiem a rodzicami adopcyjnymi.

Czy rodzice akceptują bez zastrzeżeń wasz wybór?

Zazwyczaj rodzice przyjeżdżają wysłuchać historii już z gotowością do tego, żeby przyjąć dziecko. Czasem jest tak, że im trudniejsza historia medyczna dziecka, tym większe ryzyko, że rodzice go nie przyjmą.

Czy w Polsce adoptuje się chore dzieci na równi ze zdrowymi?

Tak naprawdę większość rodziców chce przysposobić jak najmłodsze i najbardziej zdrowe niemowlę. Są też pary, które mają motywację pomocową do przyjęcia człowieka takim jakim jest. Czasem jest to dziecko z niedosłuchem, czasem z zespołem poalkoholowym FAS, czasem jest to skrajne wcześniactwo.

Wróćmy teraz do autyzmu, na który cierpi Huxley. Im dłużej pracuję, tym większego nabieram przekonania, że dzieci diagnozowane jako autystyczne nie muszą być w istocie autystyczne. Zrobienie dobrej diagnozy różnicowej w kierunku autyzmu wymaga staranności i dużej wiedzy o dziecku. Czy widoczne zaburzenia wynikają u dziecka z traumy, a może z przyjmowania przez matkę substancji psychoaktywnych w ciąży? Ciągle się tego uczymy. Często okazuje się, że zachowania przypisywanie autyzmowi są wynikiem zaburzonych więzi i urazów choćby okołoporodowych - niedotlenienie, poród trwający 30 godzin, okręcenie pępowiną, obumarcie jednego z dwóch płodów w ciąży bliźniaczej. Czasami jest to konsekwencja emocjonalnego odrzucenia przez matkę w depresji poporodowej. Kiedy dziecko nie ma po drugiej stronie obiektu przywiązania, który jest dostępny i w kontakcie to dziecko się odcina, to mamy, zdawałoby się, książkową definicję autyzmu, czyli duże trudności w budowaniu relacji.

Zobacz wideo Zrozumieć autyzm. Czym jest?

Czy ci rodzice, którzy nie dają sobie rady z adoptowanym dzieckiem, mają poczucie winy?

Towarzyszyłam rodzinie, która zatrzymała swój proces adopcyjny w momencie pierwszego spotkania z dzieckiem. Bardzo ładnie się bawili, nawiązali dobry kontakt, ale patrząc na nich, czułam, że nic z tego nie będzie. Letnia atmosfera. Pani była w emocjonalnej blokadzie i po spotkaniu podeszła do mnie mówiąc: "Nie". Dopytuję: "Ale co nie? Nie takie dziecko?". W odpowiedzi usłyszałam: "W ogóle nie". Często powtarzam za Zofią Nałkowską: "Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono". Pani w obliczu konkretnej sytuacji i naprzeciwko dziecka poczuła, że nie jest w stanie być matka adopcyjną. Poczucie winy w niej było ogromne, tym bardziej, że jej mąż w przeciwieństwie do niej poczuł się emocjonalnie już ojcem tego dziecka. Zrobił się więc duży problem. Żona poczuła, że zawiodła męża. Ta pani uchroniła jednak to dziecko, wykazując się dużą odpowiedzialnością.

Czy była pani świadkiem cofniętych adopcji w Polsce?

Nie. Może też dlatego, że po orzeczeniu adopcji rola ośrodka zwykle się kończy. Od tego momentu rodzice nie mają obowiązku kontaktowania się z nami, a my nie mamy formalno-prawnych możliwości, aby mieć wgląd w ich sytuację. Wiemy, co słychać u tych rodzin, które ze swojej inicjatywy kontaktują się z nami albo przychodzą na spotkania grupy wsparcia po adopcji. Jesteśmy w stanie ich wspierać. Jest jednak rzesza rodzin, która odcina się i żyje swoim życiem. Dziecko ma nowy akt urodzenia, nowy pesel, a dawne dane są utajnianie. Formalnie w papierach jest tak, jakby ci rodzice byli rodzicami dziecka od zawsze.

Czy dziecko może nie chcieć rodziców, których mu pani wybrała? Słyszy pani takie prośby z ust dzieci?

Nie, tak nie pracujemy z dziećmi. Nie możemy przerzucać na nie odpowiedzialności za wybór rodziców adopcyjnych. Dziecko powinno być gotowe przyjąć ich, mieć miejsce w sercu, aby wejść z nimi w bliską relację. Najstarsze dziecko, które połączyłam, miało osiem i pół roku. Zgłaszało gotowość, ale nawet po kilku spotkaniach z rodzicami adopcyjnymi i nawiązaniem z nimi dobrej relacji, zadało mi bardzo trudne pytanie: "A dlaczego tak nie mogło być w tej pierwszej rodzinie?".

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.