Anna Wendzikowska: Często słyszę, że fajnie, że pokazuję prawdziwe życie z dziećmi

- Hipoplazja to niedorozwój nerwów wzrokowych, które są dużo cieńsze i gorzej przewodzą informacje z oka do mózgu. Dostałyśmy diagnozę, kiedy Kornelka miała siedem czy osiem miesięcy. Mówię o tym otwarcie, bo w mojej sytuacji wiele rzeczy jest inwigilowanych i wyciąganych na światło dzienne. Ja nie robię niczego, czego mogłabym się wstydzić. Choroba nie jest powodem do wstydu - mówi Anna Wendzikowska, mama dwóch córek - Kornelii i Tosi.

Mówi się, że macierzyństwo to najcięższa praca, którą się kocha. Co ciebie najbardziej w nim zaskoczyło?

Zaskoczyło mnie to, jak bardzo mi się ono spodobało, jak bardzo się w nim spełniam i jak się w nim odnajduję. Nie byłam nigdy dziewczyną, która marzyła o posiadaniu dzieci za wszelką cenę. Zawsze mówiłam, że jak się tak w moim życiu ułoży, że będę miała dziecko czy dzieci, to cudownie, ale jeśli to się nie wydarzy, to też jestem z tym ok. Nigdy mnie nie ciągnęło do dzieci. Z dziećmi mam tak, jak z ludźmi: niektórych lubię, innych mniej. Niektóre zdobywały moje serce i myślałam sobie: "o, takiego synka czy taką córeczkę chciałabym mieć". Miałam zawsze wyważone podejście. Brakuje mi cierpliwości i nie sądziłam, że są we mnie takie ogromne pokłady cierpliwości, które wyzwalają we mnie dzieci.

Na twoim Instagramie widać, jak dużo czasu poświęcasz córkom.

Relacja, którą buduję z dwójką moich dzieci, jest dla mnie najważniejsza, oczywiście podobnie jak relacja z samą sobą, bo mówi się, że to powinna być podstawa wszystkich relacji. Najpierw dobra relacja ze sobą, a potem dobre relacje rodzinne. Te relacje mnie karmią. Ja nie mówię nigdy, że ja moim dzieciom poświęcam czas, bo rozmowy, zabawy, przeżywanie przygód, podróżowanie z nimi to jest dla mnie rozkosz, coś, z czego ja czerpię ogromną przyjemność. Moja córka, która ma pięć i pół roku, coraz ciekawsze rzeczy mi opowiada. Jestem zaskoczona, w jakiego dobrego, fajnego człowieka się zmienia.

Lubię być mamą. Kiedyś wydawało mi się, że praca jest czymś, co najbardziej buduje moją tożsamość. Teraz uważam, że budują ją również dzieci. To nie znaczy, że ja rezygnuję ze swojego życia. Bo uważam, że dzieci się ma po to, żeby je wychować, żeby poszły w świat i żeby go zdobywały. W pewnym momencie wyfruwają z domu i trzeba z czymś zostać w obliczu tego, że one idą żyć swoim życiem. Nie jestem za tym, żeby wszystko zupełnie zmieniać i nie mieć życia poza dziećmi, ale dopóki są takie małe, jest to dla mnie rzecz najważniejsza.

Co najczęściej widzisz w komentarzach? 

Obserwuje mnie wiele mam, wchodzą ze mną w interakcje, więc widzę, że treści o dzieciach są dla nich interesujące. Często słyszę, że fajnie, że pokazuję prawdziwe życie z dziećmi, że czasem mamy bałagan, że ubrania są brudne, że czasem nie wszystko do siebie pasuje, że nie jest to taka idealna instagramowa rzeczywistość. To jest dla mnie fajne, że mogę pokazać prawdę i że dostaję zwrot, że życie innych mam wygląda podobnie.

 

Chcę pokazywać emocje związane z macierzyństwem. Miłość, ogrom czasu, który z nimi spędzam i jak staram się, żeby ten czas był ciekawy i dla nich i dla mnie. Mamy mi piszą, jak ten czas spędzają, albo gdzie kupić fajne ubranka, kreatywne zabawki. W którym wieku zaczynać co, kiedy nauczyć dziecko jedzenia warzyw. Instagram to dla mnie grupa wsparcia. Przecież kiedyś żyliśmy w społecznościach, gdzie mogliśmy dzielić się wiedzą, siadały kobiety w kole i mogły się dzielić poradami. Teraz jesteśmy zamknięci. Nie znamy swoich sąsiadów. Nie wszyscy jesteśmy w podobnej sytuacji życiowej, więc Instagram to dla mnie szansa na podzielenie się z innymi mamami pracującymi myślami, pomysłami, sposobami na różne rzeczy.

To jest takie koło wzajemnej pomocy i to jest najcudowniejsza wymiana pozytywnej energii. Ja mogę komuś pomóc i ktoś może pomóc mi. Jest trochę hejtu, krytyki, negatywnych emocji, ale ja staram się brać z tego, to co pozytywne, a pozytywnych aspektów jest wiele.

Mamy mają tendencję do nadmiernego kontrolowania każdego aspektu codzienności. Też tak masz?

Zawsze miałam poczucie, że muszę wszystko kontrolować. Jak coś się wymknie spod kontroli, to wywołuje we mnie niepokój. Dzięki pandemii, mimo że trudno to nazwać pozytywną okolicznością, odpuściłam kontrolę. Zdałam sobie sprawę, że dużo energii spalam na próbę kontroli wszystkiego dookoła. Ostatnio dużo łatwiej mi odpuścić. Nie dbam o idealny porządek, mimo że względny porządek przy dzieciach musi być, ważniejsze jest szczęście, nawet jeśli się pobrudzą, malując i jeśli koszulka się nie da doprać albo nawet fotel nie da się doprać, to nie jest to dla mnie problem.

Podczas podróży często pokazujesz zdjęcia w bikini. Jakie masz sposoby na sylwetkę po porodzie? 

Zawsze byłam szczupła, mam chyba dobre geny po rodzicach i zawsze musiałam dbać o to, żeby nie być za chudą, pilnować, żeby jeść regularnie. Jedyne, czym się zajęłam, to żeby nie tylko być szczupłą, ale być w formie. Żeby sylwetka miała sportowy sznyt. Wróciłam na siłownię, zaczęłam ćwiczyć z trenerem ogólnorozwojowo, żeby w odpowiednich miejscach mieć mięśnie. Po ostatnim porodzie miałam stresujący czas w życiu i schudłam momentalnie. Nigdy nie cieszę się, że jestem za chuda, bo to wtedy oznacza, że jestem zestresowana. Także mojego sposobu powrotu do formy nie polecam nikomu.

Jak wspominasz porody? Jakie to były przeżycia?

Nie mam negatywnych wspomnień z żadnego z moich porodów, chociaż przy pierwszym akcja porodowa zaczęła się przed czasem i to było mocne zaskoczenie. Jechaliśmy na kolację do znajomych na Wilanów i miałam lekki ból brzucha. Po drodze jest szpital Medicover, gdzie miałam rodzić. Więc rzuciłam: zajedźmy na chwilę, sprawdzimy, czy wszystko jest ok. Na kolację już nie dotarliśmy, bo zaczęła się akcja porodowa. Za każdym razem nie spodziewałam się, jak bardzo to jest emocjonalne i metafizyczne przeżycie. Kiedy po raz pierwszy się słyszy płacz dziecka, kiedy po raz pierwszy ono leży na piersiach, kiedy się je widzi i po raz pierwszy to coś, co istnieje w świadomości, żyje we mnie, staje się realną istotką, która ma twarz, paluszki, którą się poznaje po raz pierwszy. To jest niesamowite, tego nie da się z niczym porównać.

 

Jak teraz, podczas pandemii, radzisz sobie z opieką nad dziećmi, jak wygląda wasz dzień?

Mojej starszej córce brakowało innych dzieci. Mało czasu spędzała z rówieśnikami, chociaż teraz wszystko się rozluźnia, więc staramy się umawiać na spacery ze znajomymi. Ostatnio mało podróżowałam, więc niewiele się zmieniło w naszym funkcjonowaniu. Bardzo dużo czasu spędzałyśmy razem zawsze. Tylko dużo z tych kreatywnych rozrywek, z których korzystałyśmy poza domem, jak teatr, muzeum, zoo czy inne trzeba było przenieść do domu. Powyciągać stare, zakurzone zabawy z dzieciństwa. Ze starszą córką zrobiłyśmy wędkę z kija od szczotki, haczyk z modeliny, którą wypiekłyśmy w piekarniku, porozrzucałyśmy fanty po całym pokoju i łowiłyśmy ryby. To jej się tak spodobało, że codzienne się w to bawiłyśmy. Dużo było rysowania, wypiekania z modeliny, czytania. Mamy w domu zjeżdżalnię, basen z kulkami, huśtawkę. Dużo robiłyśmy ćwiczeń, np. joga dla dzieci, tańce, aerobik, teatr małego widza przez internet. Ja pracowałam z domu, jedyna aktywność to piątkowe wejścia filmowe w "Dzień Dobry TVN", więc jestem cały czas dostępna dla moich dzieci.

Mówisz otwarcie o problemach ze wzrokiem starszej córki. Co się dzieje?

To jest poważna wada wrodzona. Hipoplazja to niedorozwój nerwów wzrokowych, które są dużo cieńsze i gorzej przewodzą informacje z oka do mózgu. Dostałyśmy diagnozę, kiedy Kornelka miała siedem czy osiem miesięcy. Od razu zaczęła nosić okulary. To spowodowało zeza. Jedno oko widzi lepiej, drugie gorzej. To lepsze przejmuje prawie całą odpowiedzialności za widzenie, a mózg wyłącza to gorsze. Konieczne są operacje po to, żeby prostować gałki oczne, ćwiczenia są intensywne i ciężkie, żeby to drugie oko się nie wyłączyło. Ono ma 20-procentowy potencjał oka zdrowego. Mamy do mnie piszą, pytają o kontakty, o drogę, którą przeszłam, o profesorów. Mogę pomóc komuś, kto się zmaga z podobnym problemem. Mówię o tym otwarcie, bo w mojej sytuacji wiele rzeczy jest inwigilowanych i wyciąganych na światło dzienne.

Ja nie robię niczego, czego mogłabym się wstydzić. Choroba nie jest powodem do wstydu. Przyjęłam transparentność. Bo najważniejszy jest spokój mój i mojej rodziny. Jeśli coś nas dotyka i możemy mówić o tym głośno, to mamy szansę zdejmować uprzedzenia z różnych przypadłości. Tak się ułożyło, że choroba, która nie powinna być powodem do wstydu, jest tak przedstawiana. Wstyd jest używany do tego, żeby ludzie się czuli źle. Kiedy ludziom i tak jest wystarczająco ciężko. Dla mnie to nie jest nic wstydliwego ani trudnego. Żyjemy z tą przypadłością, każdy ma jakieś problemy, z którymi musi sobie radzić. 

Więcej o: