Doda: Nigdy niczego przed mamą nie ukrywałam: ani pierwszego chłopaka, ani pierwszego seksu, ani pierwszych narkotyków

Kiedy przeszłam transformację z chłopczycy w dżagę, a miałam może szesnaście lat, mama była mną zachwycona. Wychodziłam z pokoju w krótkich, ledwo zakrywających pupę szortach, z gołym brzuchem i na obcasach. Szłam korytarzem do kuchni, jak po wybiegu, a moja mama wołała: "Rewelacja!" - o relacji z mamą Wandą Rabczewską z okazji Dnia Matki opowiedziała Doda.

Sylwia Borowska: Co przygotowujesz na Dzień Mamy?

Dorota Rabczewska-Stępień: O tym dniu zawsze pamiętam i wyślę mamie prezent niespodziankę. Nigdy mnie o nic nie prosiła. Sama zawsze musiałam wymyślać, co może być jej potrzebne. Kiedy widziałam, że przydałby się nowy samochód, podstawiłam pewnego dnia nowy z kokardą pod jej dom.

Co twojej mamie sprawiłoby przyjemność?

Ubrania, kosmetyki, bon na jakiś zabieg w spa. Mama mówiła, że kobieta powinna dbać o siebie i raz w tygodniu chodzić do kosmetyczki. W dzieciństwie kończyło się na marzeniach, bo gdy byłam mała, nie inwestowała w siebie. Dzieci, ja i mój starszy brat, byliśmy zawsze na pierwszym miejscu. Dlatego staram się jej to teraz wynagrodzić. Mama była skromna i naturalna, co akurat dzisiaj procentuje, bo wygląda świetnie jak na swój wiek. Kiedy widzę jej nogi, nie mogę uwierzyć. Nogi szesnastoletniej gazeli. Zero żylaków, cellulitu, popękanych naczynek. Skóra napięta. Stópki małe bez haluksów.

Doda z mamą Wandą Rabczewską.
Doda z mamą Wandą Rabczewską. Wanda Rabczewska, archiwum prywatne

Kiedy mówisz mama, to myślisz?

Anioł. Moja mama jest mistrzynią dyplomacji i łagodzenia sporów, a przy tym jest wszechstronnie utalentowana. Poświęciła się dla dzieci, a mogłaby śmiało zostać aktorką, menadżerką, businesswoman. Często sama powtarza, że gdyby chciała, to zrobiłaby karierę w Hollywood (śmiech). Mama nie jest typem cierpiętnicy, która dzieciom i tacie to wypomina. To stwierdzenie faktu. W naszym domu od kiedy pamiętam, lekarstwem na kłopoty był czarny humor. W ogóle zawsze dużo się śmialiśmy, wiele sytuacji obracaliśmy w żart. Mama mnie tym rozbrajała. Ona ma ogromny dystans do siebie i rzeczywistości. Jak inaczej wytrzymałaby ze mną? (śmiech) Kłopoty mnie przecież od zawsze lubiły. Byłam pomysłowa, odważna i charakterna. Już w przedszkolu "było grubo". Podczas leżakowania w ramach kary musiałam leżakować w kącie. Potem mama świeciła za mnie oczami w szkole. Choć dobrze się uczyłam, to z oceną z zachowania miałam problem. A że byłam ambitna i zawsze chciałam mieć świadectwo z czerwonym paskiem, w decydującej fazie na białym koniu wkraczała do gry mama.

Jaki miała sposób na nauczycieli?

To jest jej sposób na wszystkich. Moja mama każdą rozmowę zaczyna od komplementu, a czasem małego prezentu. Nigdy nigdzie nie poszła z pustymi rękoma. Nie chodziło o to, żeby dawać komuś kopertę, ale drobny upominek. Jakiś kremik albo czekoladki. Dlatego nie ma osoby, która nie lubiłaby mojej mamy. Choć jest zodiakalnym Baranem, więc jest konkretna, ambitna i ma dużo do powiedzenia. Mama jednak potrafi najgorsze rzeczy powiedzieć z taką lekkością, że ty jej jeszcze za to podziękujesz, a na koniec przeprosisz. To jest sztuka. Dlatego uważam, że byłaby świetną aktorką. Od małego uczyła mnie tego, jak mam sobie wszystko sama załatwić. Kiedy moja klasa ze szkoły planowała przyjechać do Studio Buffo na spektakl, marzyłam o solówce, aby zrobić na nich wrażenie. Męczyłam mamę, żeby zadzwoniła do Józefowicza i go o to poprosiła. Nic z tego. Mama uznała, że to ja muszę sama pokonać ten lęk. No to sama zadzwoniłam. Jako trzynastolatka umiałam już rozmawiać z dorosłymi.

Czy mama uczyła Cię też, jak gotować i sprzątać?

Uczyła mnie, jak korzystać z zegarka i najszybciej ze wszystkich kolegów opanowałam tabliczkę mnożenia. Pamiętam, jak miałam sześć lat i robiłam kółka na tarasie małym rowerkiem, a mama trzymała w ręku słonecznik i odpytywała mnie: "Cztery razy cztery?" Szesnaście! Wtedy pyk i w nagrodę obrane ziarenko słonecznika lądowało w mojej buzi. Mama była pilną uczennicą. Do tej pory jej przyjaciółka, pani Tereska, podkreśla przy każdej okazji, że dzięki mamie obie skończyły studia i to na piątkach. Moja mama jest konsekwentna w działaniu, jak już coś zacznie to musi skończyć.

Chciała, abyś wyrosła na niezależną kobietę?

Chciała, abym była obrotna i bystra. I miała rozwinięta inteligencję emocjonalną, żeby poradzić sobie w życiu. Czy chodziło o niezależność? Nie sądzę, że kobiety z jej pokolenia na pierwszym miejscu stawiały niezależność. Bardziej liczyły na to, że znajdą dobrego męża i stworzą rodzinę. W razie kryzysów będą naprawiać związek, a nie wymieniać partnera na nowego. Feministyczne okrzyki nie są domeną mojej mamy. Ona uważa, że ludziom trzeba wybaczać, dawać drugą szansę, że zgoda buduje, a niezgoda rujnuje. Moja mama mówiła, żeby z nikim się nie kłócić, nie palić mostów za sobą. Jak się domyślasz w tej kwestii nie jestem do niej podobna. Jestem bardziej zero-jedynkowa.

Doda z mamą Wandą Rabczewską.
Doda z mamą Wandą Rabczewską. Wanda Rabczewska, archiwum prywatne

Pamiętasz, jakich ci jeszcze rad udzielała?

Kijem rzeki nie zawrócisz, to naucz się pływać. Jak trzeba to wydaj milion złotych na zapałkę, a jak nie trzeba to nawet jednego grosza. I to, że ludzie głęboko chowają urazę, że potrafią o jednym słowie pamiętać latami. Miała rację. Zdążyłam się już o tym przekonać. Dopiero po trzydziestce doszłam do wniosku, że to bez sensu być w gorącej wodzie kąpaną i obwieszczać wszystkim prawdę, bo ludzie nie są gotowi na prawdę. Teraz zachowuję tę wiedzę tylko dla siebie. Cenię sobie święty spokój.

Jaki twoja mama stworzyła dom?

Cały czas coś gotowała. Robiła najlepszą pomidorówkę na świecie i uprzedzając twoje kolejne pytanie: "Tak, mnie również tego nauczyła". Jedyne, co umiem z domowych przepisów to właśnie tę pomidorówkę i gotowałam ją każdemu chłopakowi, żeby go w sobie rozkochać. Mama lubiła zawsze porządek, uwielbiała przestawiać w domu meble i robić drobne remonty. Ciągle coś nowego wymyślała. Teraz odkryła nową pasję: ogród. Mama jest domatorką. Zawsze mówiła, że dom jest świątynią, a nie miejscem spotkań towarzyskich. Nie pamiętam z dzieciństwa, żeby u nas drzwi domu się nie zamykały i jacyś obcy ludzie kręcili. U nas nie było przyjęć, gości i alkoholu. Byli mama i tata siedzący przed telewizorem. Ktoś pomyślałby, że się nudziliśmy. Wcale! Ciągle coś razem robiliśmy. Byłam zakochana w rodzicach. Byłam jeszcze nastolatką, kiedy z ojcem za rękę po ulicy chodziłam. Wbrew pozorom odcięłam pępowinę już dawno. Dzwonię do mamy raz na tydzień. Obym nie trafiła na moment, gdy ogląda ulubiony serial. Choćbym zadzwoniła do niej z informacją, że jestem w ciąży, to usłyszałabym w słuchawce: "Dziecko, nie ma mnie teraz. Oglądam 'Zniewoloną'. Zadzwoń za godzinę."

Czy mama odkryła twój talent jako pierwsza?

Gdy przyszłam z przedszkola z pierwszą piosenką, jakiej się nauczyłam. Zaśpiewałam "Ogórek, ogórek, ogórek, zielony ma garniturek", a mama uznała, że jestem nieprzeciętnie uzdolniona. Do tej pory uważa, że marnuję swój talent aktorski, że jestem niezwykle fotogeniczna, więc równie dobrze mogłabym być modelką, że mam talent menadżerski i powinnam mieć swoją wytwórnię muzyczną. Żałuje, że nie skończyłam studiów z psychologii, bo byłabym również świetnym terapeutą. Moja mama jest moją największą fanką! To dzięki niej trafiłam na lekcje do Elżbiety Zapendowskiej, a potem na casting do Studio Buffo. Gdy Janusz Józefowicz zadzwonił z wiadomością o przyjęciu mnie do zespołu, mama akurat była w pracy i wszyscy razem z nią zamarli przy telefonie. Mama woziła mnie na wszystkie próby i spektakle. Siedziała godzinami w Buffo. Każdy spektakl widziała po kilkaset razy. Mogę powiedzieć, że jest założycielką rodzinnej firmy "Doronia". W domu były piony - babcia to pion stylizacji, który szył mi ubrania na występy, mama to pion menadżerski, a ojciec był odpowiedzialny za pion sportowy, czyli moją sylwetkę i mentalne przygotowanie. Nie byłam dzieckiem, które denerwowało się przed występem, czy mama i tata przyjdą. Oni byli zawsze. Mało tego! Wszyscy sąsiedzi musieli też być i koleżanki mamy z pracy.

Czyli mama dała ci zastrzyk wiary w siebie na całe życie?

Nie mam żadnych traumatycznych wspomnień z dzieciństwa i nie muszę chodzić do terapeuty. Zarówno mama, jak i tata byli bardzo wyrozumiali. Mama wpajała mi: "Najgorsza prawda jest lepsza od najpiękniejszego kłamstwa". Nigdy niczego przed mamą nie ukrywałam: ani pierwszego chłopaka, ani pierwszego seksu, ani pierwszych narkotyków. Byłam przezroczysta, choć miałam szalone pomysły. Na przykład, kiedy miałam 17 lat, zamierzałam uciec z domu z chłopakiem. To był jego pomysł, bo jego rodzice zabraniali nam się spotykać. Przyszłam wtedy do mamy i powiedziałam o planie ucieczki, na co ona zareagowała: "Tylko napisz mi adres, gdzie będziecie to podrzucę wam kotleciki. Jakie to ekscytujące! Też chciałabym mieć 17 lat". (śmiech) Grałyśmy z mamą w jednej drużynie. Mogła mieć do mnie zaufanie. Dobrze się uczyłam, chodziłam na lekcje tańca, śpiewu, występowałam w teatrze, a jednocześnie ciągnęło mnie do ciemnego towarzystwa. Co robić, skoro lubię wariatów. Gdy byłam nastolatką miałam koleżanki wagarowiczki, a nawet nożowniczki. Wydawało mi się, że są postaciami z komiksu, jakimiś czarodziejkami z księżyca, które mają władzę nad wszystkimi. Dopóki nie zobaczyłam jednej z nich w swetrze, który mi ukradła z domu. Wtedy okazało się, że nie jest bohaterką, tylko zwykłą złodziejką. Jednak sama musiałam do tego dojść i mam mi na to pozwalała. Nigdy mi niczego nie zabraniała, tylko mnie bacznie z boku obserwowała. Wiedziała, że muszę zaliczyć kilka upadków, żeby nauczyć się w ten sposób życia.

Była w tobie bezgranicznie i bezkrytycznie zakochana!

Czasem mnie krytykowała, ale rzadko. Kiedy przeszłam transformację z chłopczycy w dżagę, a miałam może szesnaście lat, mama była mną zachwycona. Wychodziłam z pokoju w krótkich, ledwo zakrywających pupę szortach, z gołym brzuchem i na obcasach. Szłam korytarzem do kuchni, jak po wybiegu, a moja mama wołała: "Rewelacja!". Zgadzała się, żebym tak wyszła na ulicę. Tata czasem się wtrącał ze śmiechem: "Dorotka wstydź się, jak ty wyglądasz?" Mówił o nas, że obie jesteśmy szalone. Mama mu tłumaczyła, że każdy wiek ma swoje prawa. "Niech wariuje, niech szaleje, przyjdzie czas, że jej to przejdzie" - mówiła do ojca. Chodziłam do liceum tak zmalowana, z taką kreską pod okiem, jak aktorka z lat 60. Tylko, że ja chodziłam do prywatnej szkoły, więc ich nie interesowało, czy się maluję, tylko czy się uczę. Uczyłam się dobrze. Dzisiaj, kiedy zrobię sobie zdjęcie bez makijażu i wysyłam mamie,odpisuje: "No rewelacja! Dziecko, wyglądasz maksymalnie na piętnaście lat." Jest tak obiektywna wobec mnie, jak ja sama. (śmiech) Jakiś czas temu mieliśmy problem ze znalezieniem odtwórczyni głównej roli w filmie "Dziewczyny z Dubaju", którego jestem producentką. Ta aktorka powinna być ładna, zgrabna, pewna siebie, rezolutna, a jednocześnie ciepła i wrażliwa. Reżyserka filmu Maria Sadowska i kilka innych osób zaczęło mnie przekonywać, że idealnie nadaję się do tej roli. Jakimś cudem centrum dowodzenia świata w Ciechanowie dowiedziało się o tym gołębiem pocztowym i odezwało: "Doroniu wierzę, że nie możesz być obojętna wobec swojego talentu aktorskiego". Odpowiedziałam: "Mamo, będę grała prostytutkę, która wciąga koks." Odpowiedź nadeszła szybko: "A to nie!". Pomijając fakt, że nie chcę grać w filmie, który produkuję. Mam mnóstwo pracy, a poza tym nie chcę, żeby mi znowu zarzucono, jak przy "Pitbullu", że robię film, aby samą siebie obsadzić.

Jak twoja mama znosiła kontrowersyjny wizerunek Dody?

Wiedziała, jak mnie wychowała, więc przyjmowała to ze spokojem, że na scenie wykreowałam Dodę jako wyuzdaną rock'n'rollową laskę. Prywatnie przecież kochałam sport, higieniczny styl życia i nie zdradzałam swojego męża. Kiedy miałam szesnaście lat, chciałam być Pamelą Anderson ze "Słonecznego Patrolu", Britney Spears z "Oops! I did again", Alicią Silverstone z teledysku Aerosmith i Vanessą Paradis. Zakomunikowałam mamie, że za pierwsze zarobione pieniądze chce powiększyć sobie biust, więc będzie musiała podpisać dokumenty na operację, bo nie wiem, czy doczekam do osiemnastki. Choć byłam już pełnoletnia i tak pojechała ze mną na operację, z kanapkami z jajkiem i ogórkami, żeby nie siedzieć na głodnego w poczekalni. My zresztą zawsze jeździłyśmy do Buffo ze swoimi kanapkami. Nawet dzisiaj, kiedy zdarza nam się jechać razem samochodem z Ciechanowa do Warszawy, mama bierze prowiant. Chcesz kanapeczkę? – Nie dziękuję, mam pudełka. – Ale kanapeczkę z jajeczkiem? - pyta. Moja mama jawi się jako delikatna i łagodna osoba, ale ma mocny charakter. Myślę, że odziedziczyłam po niej dziwny miks wykluczających się cech. Z jednej strony konserwatyzm, a z drugiej skrajny liberalizm. Dzięki temu miksowi byłam chyba w stanie przetrwać w show-biznesie, nie staczając się. Po 20 latach pracy mogę powiedzieć, że wszystko, co osiągnęłam, to tylko dzięki sobie, a nie dzięki temu, że poszłam z kimś do łóżka. Czuję się z tym wspaniale.

Chciałabyś sama zostać mamą?

Nigdy w życiu! Moja mama mnie już o to nie pyta. Na początku pewnie myślała, że mi przejdzie, ale zrozumiała w końcu, że to nie jest mój kaprys, ale przemyślana decyzja. Nigdy nie miałam instynktu macierzyńskiego. Kiedy miałam kilka lat, poprosiłam rodziców na poważną rozmowę i zwróciłam się wtedy do mamy: "Zero młodszego rodzeństwa proszę". (śmiech) Ja w roli mamy? W głowie mi się to nie mieści.

Więcej o: