Polka we Włoszech: Młodzi ludzie mówili "Chcemy wyjść i żyć!". W kraju panował chaos

"W moim mieście w sklepach jest kolejka na zewnątrz i wpuszczają tylko po kilka osób do środka. Jak tamci wyjdą, wchodzi kolejna grupa. Tam, gdzie są lodówki z mięsem i wędlinami nie można już podejść blisko, 50 cm od lodówki narysowano biało-czerwoną linię i postawiono szybę z plexi" - o tym, jak wygląda życie w czerwonej strefie opowiada eDziecko.pl Marta, Polka mieszkającą we włoskim regionie Marche (okolice San Marino).

Z Martą, Polką mieszkającą we włoskim regionie Marche (okolice San Marino) z Włoch, rozmawialiśmy 10 marca (wtorek) około godziny 18. Tuż po objęciu całego kraju czerwoną strefą. Sytuacja we Włoszech zmienia się dynamicznie. Dzień wcześniej w ciągu doby przybyło 529 nowych zakażeń, zmarło 168 osób, a 280 osób wyzdrowiało. Zdiagnozowano pierwszy przypadek w miasteczku naszej bohaterki.

Sylwia Borowska: Wychodzisz z domu?

Marta: Mieszkam w mieście Ascoli Piceno, gdzie nie stwierdzono jeszcze ani jednego przypadku koronawirusa [aktualizacja: 11 marca już ogłoszono w mieście 1 przypadek zakażonego - przyp. red.]. Możemy wychodzić z domu, jednak nie poszłam dzisiaj do pracy [obecnie władze miasteczka odradzają wychodzenie z domu - przyp. red.]. Rodzina, której na co dzień pomagam w domu i zajmuję się dziećmi zadzwoniła, żebym nie przychodziła. Tak będzie lepiej. Zamierzam nie pracować przez kilka dni. Byłam na joggingu, a osoby które mijałam patrzyły w dół i oddalały się na metr. Za to ja przechodziłam na drugą stronę ulicy. Wcześniej biegałam w stronę centrum miasta, a już od kilku dni biegam w stronę wsi.

Ze swoim partnerem rozmawiasz przez Skype?

Nie mieszkamy razem, a od tygodnia spotykamy się tylko na spacer albo jogging. Zachowujemy odległość jednego metra od siebie i nie całujemy się. Zrezygnowaliśmy z wieczornych spotkań w zamkniętej przestrzeni. Nie jemy razem obiadu czy kolacji. Taką decyzję podjęliśmy, kiedy zdałam sobie sprawę, co dzieje się we Włoszech. Codziennie o 18. w telewizji podają aktualny stan zachorowań i zgonów. Na dzisiaj 9172 zakażenia, 463 zmarło, 724 wyzdrowiało. Nie ma spadku, cały czas idziemy w górę. Widząc te liczby zaczęłam myśleć racjonalnie. Co mogę zrobić? Mogę nie zarażać i nie dać się zarazić. Mieszkam we Włoszech od kilkunastu lat, a mój syn jest w Polsce. Nie mam tutaj większej rodziny. Kto się mną zajmie w razie czego? Czy będę w stanie pomóc mojego partnerowi, gdy on zachoruje? Ludzie, którzy mnie dobrze znają, wiedzą, że patrzę trzeźwo na życie. Nie jestem typem panikary. Jeszcze tydzień temu może i niektórzy śmiali się, że przesadzamy. Od wczoraj już nikt się nie śmieje.

Jakie nastroje panowały dwa tygodnie temu w Ascoli Piceno?

Jakby nic się nie stało. Byliśmy w teatrze i w kinie, bo wydawało się, że zagrożenie jest daleko, gdzieś tam na północy Włoch. W lutym te trzy miasteczka, gdzie stwierdzono pierwsze zachorowania, objęto strefą czerwoną. Nie wolno było ludziom stamtąd wyjeżdżać, nawet wychodzić z domu, dowozili im jedzenie i pobierali co dwa dni próbki do badania. Miasteczka otoczyły kordony policji. Wydawało się, że wszystko jest pod kontrolą i wirus zostanie zduszony. Aż nagle odkrywają kolejne ziarenka rozrzucone w innych miejscach: Mediolan, Bergamo, Turyn, Bolonia, Padwa, Wenecja, a nawet już Urbino coraz bliżej mnie. Na północy Włoch jest lotnisko Bergamo, popularny węzeł komunikacyjny dla tanich linii lotniczych. Tam jest ogromny ruch i okazało się, że Bergamo to kolejne gniazdo wirusa.

Kiedy zamknięto na północy szkoły, ludzie ruszyli z dziećmi na narty w góry. Na początku każdy region mógł decydować za siebie, czy zamyka szkoły i odwołuje zgromadzenia. U nas mogła być szkoła zamknięta, a na Sycylii otwarta i odwrotnie. Niektóre szkoły zamykano, po pięciu dniach otwierano i znowu zamykano. Tydzień temu premier Włoch zadecydował, nie ma decyzji regionalnych, decydujemy o całym państwie i wszystkie szkoły zamknięto. To pokazuje, jaki panował chaos, że trudno było wiele przeczy przewidzieć.

Hiszpańskie schody w Rzymie w listopadzie 2019 i marcu 2020Hiszpańskie schody w Rzymie w listopadzie 2019 i marcu 2020 Fot. Andrew Medichini / AP Photo

Wszyscy uczyli się z godziny na godzinę, czym jest koronawirus. Wszyscy oglądaliśmy wiadomości, gdzie prezydenci poszczególnych regionów w tłumie reporterów udzielali wywiadów. I potem newsy: mamy zarażonego prezydenta regionu Lombardii, prezydenta regionu Lazio i prezydenta regionu Piemonte. Dopiero tydzień temu ludzie uznali, że to nie przelewki, że trzeba myć ręce i trzymać się na odległość. Poszliśmy do cioci mojego partnera, która zawsze rzuca się mu na szyję i obejmuje go, bo tak kocha swojego siostrzeńca. Tym razem ona zachowała się inaczej: "Dzisiaj nie możemy się objąć, metr musimy być od siebie".

Od dzisiaj, czyli 10 marca do 3 kwietnia jest stan podwyższonego ryzyka w całych Włoszech. Należy myć ręce mydłem, zachowywać odległość ponad metra od innych, nie dotykać ust i oczu, zabronione są zgrupowania w miejscach publicznych i na otwartej przestrzeni, zawieszone aktywności sportowe, zawieszone wycieczki szkolne i wszystko, co jest związane z nauczaniem: kursy i zajęcia w szkołach.

Dla Włochów bycie na dystans musi być trudne. Są bardzo towarzyscy i rodzinni.

Dokładnie! Włochy są krajem, w którym życie towarzyskie jest najważniejsze. Jak żyć bez aperitifu? To codzienny włoski rytuał. Życie tutaj kręci się wokół placu. Idzie się na plac, spotyka się tam ze znajomymi, siada po południu na aperitif. W takim mieście jak moje są ponadstuletnie sklepiki, w których ludzie spotykają się od pokoleń, żeby porozmawiać.

Jak teraz wygląda życie na placu?

Nie poszłam dzisiaj na plac, ale wiem, że jest mniej ludzi. Bary i restauracje są czynne, ale tylko do 18. Nie ma już spotkań na aperitif. Choć jeszcze wczoraj widziałam na Facebooku, jak młodzi ludzie w Neapolu zamieszczali zdjęcia z imprezy urodzinowej i mówili: „Mamy 25 lat i nie możemy się zamknąć w domu! Chcemy wyjść i żyć!”. Dwa dni temu z Mediolanu do Neapolu ludzie uciekali masowo pociągami. Ci z biedniejszego południa Włoch na co dzień studiują albo pracują na północy i chcieli wrócić do rodzinnych domów. Pchali się drzwiami i oknami, stali na korytarzach, jak w pociągach w Polsce w czasach PRL-u. Mieli się po przyjeździe zgłaszać do lekarzy pierwszego kontaktu na miejscu i od razu iść na domową kwarantannę na 14 dni. Od dzisiaj każdy, kto podróżuje pociągiem, jest kontrolowany. Musi uzasadnić, że jego podróż jest konieczna. Wszystko jest notowane. W moim mieście w sklepach jest kolejka na zewnątrz i wpuszczają tylko po kilka osób do środka. Jak tamci wyjdą, wchodzi kolejna grupa. Tam, gdzie są lodówki z mięsem i wędlinami nie można już podejść blisko, 50 cm od lodówki narysowano biało-czerwoną linię i postawiono szybę z plexi, która ma chronić sprzedawcę.

Włochy. Epidemia koronawirusaWłochy. Epidemia koronawirusa Fot. Antonio Calanni / AP Photo

Kiedy spotkasz się z synem, który jest w Polsce?

Nie wiem. Odwołałam wyjazd, który planowałam na marzec, myśląc o tym, że mogę być nawet zdrowym nosicielem i zawieźć wirusa do Polski. Pierwszy raz napisałam synowi SMSa, aby kupił środki czystości już 26 lutego. Minęły dwa tygodnie i sytuacja się rozwija. Chciałabym, aby w Polsce ludzie zrozumieli, że wirus nie dosięga tylko ludzi starszych, choć oni są w grupie podwyższonego ryzyka. Pierwszy pacjent zero we Włoszech miał 38 lat, uprawiał jogging, biegał w maratonach, a do dzisiaj jest w szpitalu i walczy z wirusem. Jego żona, która była w ciąży, została już zwolniona do domu. Na szczęście wirus nie zagraża dziecku, bo atakuje układ oddechowy, a nie przenosi się przez krew.

Moment, poczekaj, właśnie podają dane w wiadomościach, bo jest 18. W Włoszech 529 nowych zakażeń w ciągu doby, zmarło w ciągu jednej doby 168 osób, a 280 osób wyzdrowiało. Chorych od początku jest 10149 osób. W moim regionie w największym mieście w Ankonie, 120 km ode mnie przybyło od wczoraj 18 osób zakażonych.

Co robią dzieci twoich znajomych, skoro od jakiegoś czasu siedzą w domu?

Uczą się w domu. W Włoszech popularne są grupy na Whatsappie, więc nauczycielka wysyła im teraz tą drogą, jakie lekcje mają robić sami w domu. Wiem, że wiele szkół od teraz funkcjonuje online. Moi znajomi mają dom z ogrodem, więc dzieci wychodzą na dwór do ogrodu. Wcześniej jednak dzieci, mimo zamkniętych szkół, przychodziły na miejskie place zabaw i tam spędzały razem mnóstwo czasu. Każdy robił, co chciał. To się chyba już skończy.

Podobno były nocne napady na sklepy?

Wczoraj słyszałam tylko o tym szaleństwie na stacjach kolejowych. Wiem, że oblegane były tylko sklepy 24-godzinne i ludzie wykupywali na potęgę rzeczy, ale nie wiem nic o napadach na sklepy.

Robisz zapasy?

Nie poszłam dzisiaj do sklepu, ugotowałam sobie rosół. Nie ma na razie symptomów, żeby zaczynało w sklepach czegoś brakować. Jeśli nie będzie jedzenia w sklepach, to znaczy, że będzie koniec świata. Mam jeden kilogram makaronu, cztery rolki papieru toaletowego, dwie paczki chusteczek i dwie butelki alkoholu do dezynfekcji. Maseczek nie ma u nas już od połowy lutego. Na swoich zapasach pociągnę tydzień, na makaronie z olejem i z serem. A chleb za chwilę się skończy, więc wyjdę do sklepu. Problemem jest to, że przyzwyczajeni jesteśmy tutaj do jedzenia na mieście.

'Włosi przyzwyczajeni są do jedzenia na mieście'. Obecnie lokale świecą pustkami.'Włosi przyzwyczajeni są do jedzenia na mieście'. Obecnie lokale świecą pustkami. Fot. Andrew Medichini / AP Photo

Co nam radzisz? W Polsce dopiero zaczyna się fala rozpoznań. Stan na teraz, gdy rozmawiamy 10 marca po 18. to 21 osób zdiagnozowanych.

Jutro może być już 50, a pojutrze 200. U nas szło to błyskawicznie. Nie wiem, czy jestem ekspertem, ale patrząc na to, co się działo u nas to uważam, że w Polsce powinno zamknąć się szkoły, ograniczyć gromadzenie się ludzi, być może wprowadzić kwarantannę dla całego kraju na 14 dni. Im wcześniej to zrobicie, tym krócej będziecie zbierać żniwo wirusa. Dlaczego kwarantanna 14 dni? Bo około czterech-pięciu dniach zaczynasz mieć objawy i maksymalnie do 14 dni wyklaruje, czy jesteś chory. Możesz też być zdrowym nosicielem wirusa, nie mieć objawów, a zarażać.

Czy wirus obije się na twoich finansach? Przecież nie pracujesz teraz i nie zarabiasz. Poza tym w sezonie prowadzisz dodatkowo mały biznes, związany z turystyką. Ten sezon może być ciężki.

Będę musiała wymyślić coś innego. Na razie jednak nie zaprzątam sobie tym głowy. Kocham podróże i do tej pory co miesiąc, gdzieś leciałam, ale w tej chwili nie jest to moim priorytetem. Najważniejsze jest zdrowie i obrona przed koronawirusem. Przecież jedyną rzeczą, bez której nie mogę żyć, jest moje życie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.