Dzieci w tutaj są bardzo ciche. "Raz kelnerka zabrała naszemu synowi łyżkę, bo za głośno stukał"

- Zachorowałaś? W Japonii nie ma L4. Musisz wziąć swoje urlopowe dni wolne. Moja znajoma poroniła i nawet wtedy musiała wziąć urlop, żeby dojść do siebie - o tym jak to jest być mamą w Japonii w naszym cyklu "Matka Polka za granicą" rozmawiamy z Pauliną Walczak-Matlą, mamą 2,5-letniego syna, autorką bloga "Rodziną w świat", która od niespełna dwóch lat mieszka w Japonii.

Polki wychowują dziś swoje dzieci nie tylko w Polsce. Wiele z nich los rzucił do innych krajów. Tam założyły rodziny i prowadzą domy. O swoich doświadczeniach opowiadają w naszym nowym cyklu "Matka Polka za granicą". Nasze cykle znajdziecie w poniedziałki o 19 na serwisie eDziecko.pl i Gazeta.pl. Zapraszamy!

Zuzia Ałdycka, edziecko.pl: Jak znalazłaś się w Japonii?

Pauliną Walczak-Matla: Dostałam tutaj pracę. Byłam jeszcze na macierzyńskim, gdy przyjęłam ofertę. Wyprowadziliśmy się, gdy syn miał 10 miesięcy. Pracuję w firmie sprzedającej pamiątki w podtokijskim parku rozrywki. Od tego czasu minęły prawie dwa lata. Syn większość życia spędził tutaj. Prowadzę też z mężem blog podróżniczy "Rodziną w świat".

Ty urodziłaś w Polsce, ale czy gdybyś miała możliwość, nie wolałabyś wsiąść w wehikuł czasu i urodzić na przykład w Tokio?

Raczej nie, bo ciąża tu jest bardzo droga. Nie traktuje się ciąży jak choroby, więc nie jest refundowana przez państwowe ubezpieczenie. Wizyty kontrolne finansowane są tylko częściowo. W urzędzie miasta dostaje się vouchery na wizyty lekarskie. Niestety, nie pokrywają w całości ich kosztu. Ciężarnej wydawana jest też plakietka informująca o ciąży, żeby ludzie mogli zareagować, na przykład przepuszczając w kolejce czy ustępując miejsca.

Skoro ciąża to nie choroba, to pewnie przyszłe mamy pracują do końca?

W Japonii nie ma czegoś takiego jak L4. Zachorowałaś? Musisz wziąć swoje urlopowe dni wolne. Nie inaczej jest w przypadku ciąży. Moja znajoma poroniła i nawet wtedy musiała wziąć urlop, żeby dojść do siebie. Wynika to z ogromnego kultu pracy. Dwa tygodnie urlopu biorą w mojej firmie tylko obcokrajowcy. Tutaj tydzień to już jest pewne ekstremum. Zwykle Japończycy biorą sobie wolne dwa-trzy dni około weekendu i dla nich to są wakacje. Oni są do tego przyzwyczajeni. Muszą sobie zarezerwować kilka dni na chorobę. Jak już ich nie mają, idą na urlop bezpłatny. W ciąży kobiety pracują też stosunkowo długo, bo macierzyński zaczyna się sześć tygodni przed porodem. Poza tym sama ciąża do tanich nie należy.

Ile kosztuje bycie matką w Japonii?

Poród jest płatny. I płaci się dużo. Średnio to koszt rzędu 600 tysięcy jenów, czyli około 20 tysięcy złotych. Niezależnie jednak od tego, czy zdecydowaliśmy się na luksusowy szpital, gdzie mówią po angielsku, a poród kosztuje około miliona jenów (czyli ok. 35 tysięcy złotych), czy szpital uniwersytecki, gdzie rodzi się za 300 tysięcy jenów (10 tysięcy złotych), urząd miasta zwróci nam zawsze tę samą kwotę - 420 tysięcy jenów.

Szpital wybiera się, kierując względami finansowymi?

Pieniądze to kluczowa zmienna, ale niejedyna. Nie w każdym szpitalu jest na przykład dostępne znieczulenie podczas porodu. Można się na nie zapisać, ale np. moja koleżanka musiała czekać kilka dni na decyzję, czy znieczulenie dostanie, bo były w kolejce inne pacjentki chętne na takie rozwiązanie. Nie ma też gwarancji, że w ogóle się je dostanie. Co więcej, w Japonii również oczywistością nie jest poród rodzinny. Nie w każdym szpitalu rodzącej może towarzyszyć partner.

Gdybyś urodziła w Japonii, dostałabyś roczny płatny urlop macierzyński?

Urlop macierzyński jest bardzo krótki: sześć tygodni przed porodem i osiem tygodni po porodzie. Można jednak skorzystać z odpowiednika polskiego urlopu wychowawczego, częściowo płatnego, i być z dzieckiem w domu przez rok, a potem wrócić do pracy. W praktyce urlop wychowawczy jest popularny, ale powrót do pracy już nie. Większość Japonek po urodzeniu dziecka raczej nie wraca do pracy. Zajmują się domem, dziećmi, a to mężczyźni zarabiają. 

Co się dzieje z dzieckiem, gdy mama wraca do pracy? Jest równie duży problem ze żłobkami, co w Polsce?

System jest inaczej skonstruowany niż w Polsce. Wysokie czesne zarówno w publicznych, jak i prywatnych placówkach na pewno nie wpływa pozytywnie na rodzinny budżet. Ale są też pozytywy, takie jak dostępność miejsc dla niemal 100 proc. dzieci w danym wieku. Wiele rodzajów placówek daje m.in. możliwość pozostawiania dziecka w różnych godzinach. To pozwala na znalezienie odpowiedniego dla rodziny trybu opieki. W Polsce brakuje takich rozwiązań.

Ciekawy jest też fakt, że od października 2019 roku, dla dzieci w wieku od trzech do pięciu lat przedszkola publiczne zaczęły być bezpłatne. Nie są znane jeszcze efekty reform, ale pojawiają się informacje o gigantycznych listach oczekujących. Czyli coś, co znamy z naszego podwórka…

Instytucja babci i dziadka jako substytut przedszkola lub żłobka nie funkcjonuje?

Dziadkowie tutaj aż tak nie udzielają się w procesie wychowawczym, jak to się dzieje w Polsce. Wynika to bardziej z możliwości niż z chęci. W Japonii długo się pracuje. Co prawda na emeryturę można przejść po ukończeniu 65. roku życia, jednak większość osób nie przechodzi na nią tak szybko. Poza tym dziadków i wnuki dzielą nierzadko setki kilometrów. W Tokio sporo osób to przyjezdni, nie mogą więc podrzucić chorego dziecka do dziadków. Chociaż oczywiście zdarzają się rodziny, gdzie np. starsza mama mocno uczestniczy w życiu córki i pomaga jej przy dzieciach. Niezależnie od tego, ile osób uczestniczy w życiu dziecka, warto wiedzieć, że Japończykom bardzo zależy, by dziecko jednak do jakiejś placówki chodziło.

Dlaczego?

W edukację i rozwój inwestuje się tutaj od najmłodszych lat. Często jest tak, że choć mama zrezygnowała z pracy, dziecko i tak chodzi do żłobka. Jeśli nie ma miejsca w placówce, zostają zajęcia dodatkowe, których jest w Japonii naprawdę dużo. Zapisanie na nie dziecka przed ukończeniem pierwszego roku jest dobrze widziane. Zajęcia tanie nie są, ale oferta jest bogata. Jest nawet piłka nożna dla dwulatków. Co ciekawe, na każdych zajęciach dostaje się (oczywiście nie za darmo) specjalny strój, nawet na basen, żeby wszyscy wyglądali tak samo. Japończycy to lubią.

 

Wy nie posłaliście syna do żłobka. Skąd taka decyzja?

Myśleliśmy nad różnymi opcjami. Ostatecznie poważniej rozważaliśmy raczej jakąś międzynarodową placówkę, bo nie jestem fanką zimnego japońskiego stylu wychowania. Wszystko ma być poukładane, pod linijkę. Nie chciałam tego dla syna. Ostatecznie jednak wygrało inne rozwiązanie. Ja pracuję, a mąż zajmuje się synem. To układ wyjątkowo dziwny jak na japońskie standardy.

Dlaczego?

Japonia jest bardzo skostniałym społeczeństwem pod tym względem. Japończyk pracuje do 22.00, wraca o 23.00 - gdy dziecko już śpi. Wychodzi do pracy, jak dziecko jeszcze śpi lub ledwo się obudzi. Pracuje bardzo często sześć dni w tygodniu. Skutkuje to tym, że w Japonii mężczyźni są praktycznie ciągle nieobecni w życiu dzieci.

Polscy znajomi nie dziwili się waszej decyzji?

I to bardzo. Nie mogli zrozumieć: "Jak to nie pracuje?!" - pytali. Wielu kolegów dodawało przy tym: "Ja bym tak nie mógł", "Nie wyobrażam sobie siebie w takiej roli". Po prawdzie mój mąż też sobie siebie nie wyobrażał. Wyjechaliśmy w maju, a od września planowaliśmy oddać syna do żłobka, bo obawiał się, że sobie nie poradzi. Martwił się, jak on "przetrwa" te cztery miesiące. Jednak po kilku tygodniach okazało się, że daje radę, a po miesiącu, że radzi sobie świetnie. Dobrze się z tym czuje, warunki finansowe nam na to pozwalają, więc czemu nie?

Wy też posłaliście syna na wspomniane zajęcia?

Tak. Chodzą na nie razem z mężem. Maciek nie dość, że jest Europejczykiem, to jeszcze mężczyzną, więc na tych wszystkich zajęciach dodatkowych jest rodzynkiem pod każdym względem. Zapisali się na basen, gimnastykę, piłkę nożną - wszędzie same kobiety. Choć śmiejemy się, że nieco może wpłynął na japońskich tatusiów. Po kilku tygodniach na zajęciach na basenie nagle zaczęli się też pojawiać inni mężczyźni. Być może więc w domu Japonki suszyły głowy mężom, mówiąc: "przecież jest taki jeden facet, co tam przychodzi". To jest bardzo niestandardowe, co my robimy. Nie ma kumpli, ojców z dziećmi, tylko koleżanki.

A co z innymi atrakcjami dla dzieci? Są jakieś kawiarenki, sale zabaw w restauracjach?

Tego typu infrastruktura rodzicielska nie funkcjonuje. Z drugiej strony wszędzie - nawet w małej wiosce - dziecko dostanie swoje plastikowe sztućce, kubeczek, talerzyk oraz krzesełko. Kolejną sprawą jest to, że japońskie dzieci są równie ciche i spokojne jak ich rodzice. My przy nich jesteśmy wręcz dzikusami: mówimy za głośno, jemy za głośno, zachowujemy się za głośno. Jeśli w knajpie jakieś dziecko robi hałas, to na 90 proc. jest nasze dziecko.

Zwrócono wam kiedyś uwagę?

Nie. Ale to też typowe dla Japończyków. Nikt nie powie ci w twarz, że ma jakiś problem z twoim zachowaniem. Zrobi minę, ale uwagi nie zwróci. W ciągu dwóch lat naszego pobytu mieliśmy jedną taką sytuację. Syn uderzał łyżeczka w miskę. To była dosłownie chwila, jeszcze nie zdążyłam się tym zająć, bo chwilę wcześniej weszliśmy do restauracji. Nagle podeszła pani kelnerka i po prostu mu ją zabrała. Generalnie są jednak bardzo przyjaźni w stosunku do dzieci. W naszym przypadku dodatkowo dochodzi aspekt wyglądu - wszyscy zwracają uwagę na małe europejskie dziecko, zachwycają się nim. Traktują syna jak maskotkę. My zresztą trochę też mamy taki status. Japończycy wychodzą z założenia "Oni nie są z Japonii, nie widzą, że tak się nie robi, to złe, ale trudno".

 

Jak więc w takim społeczeństwie traktowane są mamy karmiące?

Dużo kobiet karmi piersią. Nawet do drugiego życia. Jednak jeśli już robią to w miejscu publicznym, to okrywają się takimi specjalnymi chustami. Ja tego nie robiłam. Karmiłam wszędzie, nie okrywałam się, ale - tak jak wspomniałam wcześniej - mają większą tolerancję dla turystów.

Dzieci jest mało, wydatków i pracy dużo. Czy są jakieś przywileje dla rodzin?

Jest coś na kształt polskiego 500 plus, ale tylko do trzeciego roku życia. Jest to kwota około 15 tysięcy jenów, czyli 500 złotych. Do 15 roku życia za darmo jest opieka medyczna, także rodzice nie muszą płacić za leki dla dzieci. To duża ulga, zwłaszcza w sezonie chorobowym. Z drugiej strony Japończycy hartują dzieci, a przynajmniej ich nie przegrzewają. Tutaj czapki, skarpetki to rzadki widok. Bardzo dużo malutkich dzieci, które jeszcze nie chodzą, nie ma skarpetek, nawet kiedy jest zimno.

W wózku można okryć je jeszcze kocykiem...

Wózki widzi się na ulicy, ale typowe polskie gondole nie są popularne. Używa się po prostu spacerówek. Częściej jednak można zobaczyć rodzica z maluchem w nosidle. Są mody na konkretne wzory czy modele. Ale zdecydowanie, zwłaszcza w porównaniu z Polską, nie ma dużej presji na to, jak, odpowiednio nosić dziecko. Japończycy zdają się na to nie zwracać uwagi.

Czy w Japonii funkcjonuje pojęcie na kształt naszej "matki Polki"? Japonki muszą być najlepsze we wszystkim?

Przez to, że Japonki nie mają za bardzo wyboru i zostają z dzieckiem w domu, nie ma na nie chyba aż tyle presji - bycia idealną pracownicą, matką, żoną o idealnej figurze. Z drugiej strony muszą być niesamowicie silne, bo na podział obowiązków z mężczyzną nie mają co liczyć. Zostają same ze wszystkim.

Nawet w połogu? Urlop ojcowski nie istnieje?

Istnieje i jest całkiem długi, ale nie wypada go brać. Inna sprawa, że teraz ten temat jest akurat na topie. W styczniu tego roku Minister Środowiska Japonii ogłosił, że został ojcem i idzie na dwutygodniowy urlop ojcowski. Jego decyzja wzbudziła ogromną dyskusję na ten temat i odbiła się w mediach szerokim echem. Jednak kobiecie w tych pierwszych chwilach po porodzie przydaje się pomoc - wie to każda mama. Dlatego w Japonii kobiety po porodzie bardzo często przenoszą się do swoich rodzinnych domów.

 

Czego polskie mamy mogłyby się nauczyć od Japonek? Dobrze jest być mamą w Japonii?

Bardzo atrakcyjna jest szeroka oferta zajęć dla dzieci. To mogłoby się pojawić na polskim gruncie. Czy jednak coś poza tym? Nie wiem. Nie jestem przekonana do japońskiego stylu wychowania. Ja, gdy dziecko przewróci się na placu zabaw, biegnę i je przytulam, sprawdzam, czy wszystko jest w porządku. Tutaj maluchowi musi wystarczyć (jeśli już) poklepanie po plecach. Jest to jeden z powodów, dla których nie myślimy o Japonii jako o kraju, gdzie chcielibyśmy zostać na zawsze. Planujemy powrót do Polski. A potem? Na pewno znów jeszcze nas gdzieś poniesie.

***

Paulina Walczak-Matla - mama 2,5-letniego syna, blogerka. Od niespełna dwóch lat mieszka w Japonii. Prowadzi z mężem bloga "Rodziną w świat" (www.rodzinawswiat.pl), gdzie opisuje m.in. dlaczego więcej Polaków emigruje do Anglii niż do Japonii i jak, zamiast kanapek, jeść na kolację tofu.

Przeczytaj też pozostałe rozmowy z naszego cyklu "Matka Polka za granicą" >>>

Ty lub twoja koleżanka mieszkacie za granicą i chciałybyście podzielić się z nami swoją historią o życiu mamy poza Polską? Piszcie do nas na adres: edziecko@agora.pl!

Więcej o:
Copyright © Agora SA