Mama Polka w Singapurze: Nie wyobrażam sobie, żeby synowie wracali do domu i odrabiali pracę domową

- Z polskiej perspektywy zaskakująca jest wszechobecna życzliwość i tolerancja wynikająca z multikulturowej polityki kraju. Pamiętam, jak pewnego dnia wracałam z pracy. Lał straszny deszcz. Gdy przechodziłam obok muzułmańskiego przedszkola, dostrzegła mnie przez okno nauczycielka. Wybiegła i zaproponowała mi parasolkę - opowiada nam Luiza Jacob, projektantka mody i mama dwóch synów, która od blisko trzech lat mieszka w Singapurze.

Polki wychowują dziś swoje dzieci nie tylko w Polsce. Wiele z nich los rzucił do innych krajów. Tam założyły rodziny i prowadzą domy. O swoich doświadczeniach opowiadają w naszym nowym cyklu "Matka Polka za granicą". Nasze cykle znajdziecie w piątki o 16 na serwisie eDziecko.pl i Gazeta.pl. Zapraszamy!

Magdalena Derewecka, eDziecko.pl: Dlaczego przeprowadziłaś się do Singapuru?

Luiza Jacob: Od kiedy pamiętam, czułam, że Polska to tylko przystanek, a nie cel mojej życiowej podróży. Nigdy nie byłam fanką zimy, ale zauważyłam, że z wiekiem znoszę ją coraz gorzej. Moje dzieci to widziały. Przez pół roku tryskałam energią, a drugie pół siedziałam przygnębiona na kanapie z lampką wina. Często powodem emigracji jest chęć lepszego życia, w naszym przypadku było to pragnienie innego życia. Kilka lat szukaliśmy możliwości wyjazdu na Florydę, bo Michał - mój partner - ma tam rodzinę, ale się nie udało. Kiedy już zaczęłam snuć czarne wizje o starości w Polsce, Michał dostał propozycje pracy z kilku miejsc w Europie i jedną z Singapuru. Wybraliśmy Azję, bo lubimy przygody. Wydawało nam się, że azjatycka egzotyka będzie je gwarantowała każdego dnia. 

Jakie trudności napotkałaś przy przeniesieniu życia rodzinnego do Singapuru? A może wcale nie było to takie trudne?

Kiedy zaczęłam pakowanie naszego starego życia w kartony, przeraziło mnie, ile mamy rzeczy. Postanowiłam zrobić eksperyment i zabrać na początek tylko niezbędne minimum, a z czasem zdecydować, co jeszcze jest nam potrzebne. Nie musieliśmy wszystkiego zabierać, ponieważ pierwsze wynajęte przez nas mieszkanie w Singapurze było całkowicie umeblowane. Czułam się w nim trochę jak w hotelu, co okazało się bardzo relaksujące. Takie życie z przymrużeniem oka. 

Przy załatwianiu papierów emigracyjnych okazało się, że Singapur chętniej wydaje wizy żonom niż kobietom żyjącym w wolnych związkach - czyli mi. Przez to czekaliśmy na moją wizę miesiącami. Musieliśmy przedstawić w urzędzie wiele dokumentów. Co więcej, do momentu uzyskania wizy trzeba wyjeżdżać z Singapuru co każde 90 dni. To było bardzo stresujące. 

Luiza Jacob ze swoimi synamiLuiza Jacob ze swoimi synami Luiza Jacob/Archiwum prywatne

Ciekawe były początki twojej firmy i zajmowanie się małymi dziećmi. Tzn. ciekawe, ale i bardzo trudne z punktu widzenia młodej mamy. Opisz, proszę, jak to wyglądało?

Kiedy rozkręcałam Dream Nation, Marcel miał półtora roku i byłam nie tylko młodą mamą, lecz także samotną mamą. Myślę, że ten fakt dawał mi determinację i siłę. Chciałam bardzo pracować w domu oraz żeby "był z tego chleb". Dziś z perspektywy czasu te początki wspominam bardzo dobrze. Schody zaczęły się po pierwszych sukcesach, kiedy pojawiło się ciśnienie na zwiększenie produkcji oraz kiedy urodziło się drugie dziecko. Wtedy zjadało mnie poczucie winy - albo że za mało pracuję, albo że za mało jestem z dziećmi. Ciężko było mi znaleźć złoty środek, kiedy w sezonie spędzałam kilka tygodni z rzędu poza domem, jeżdżąc na targi oraz wprowadzając na rynek kilka kolekcji jednocześnie. Wpadłam w nerwicę. Cierpiałam na bezsenność. Ale o tym wiedziało niewiele osób. Świat widział tylko mój poker face i perfekcyjną "matkę Polkę ogarniaczkę". 

Co najbardziej zaskoczyło cię na początku w Singapurze?

Przed przylotem miałam w głowie wizję klimatu Singapuru, jako idealnego do życia. Przecież byłam wcześniej w Azji na wakacjach i było super. Niestety, okazało się, że wilgotność w Singapurze jest dla naszego organizmu dużym wyzwaniem i przez pierwsze kilka miesięcy czułam bóle reumatyczne. 

Po wylądowaniu od razu rzuca się w oczy też singapurski porządek. Nie ma śmieci, psich odchodów, a autobusy wręcz lśnią i pachną czystością. To wszystko pomimo wysokiej temperatury i dużej populacji.

A co z ludźmi? Jacy są mieszkańcy Singapuru?

Na pewno z polskiej perspektywy zaskakująca jest wszechobecna życzliwość i tolerancja wynikająca z multikulturowej polityki kraju. Pamiętam, jak pewnego dnia wracałam z pracy. Lał straszny deszcz. Gdy przechodziłam obok muzułmańskiego przedszkola, dostrzegła mnie przez okno nauczycielka. Wybiegła i zaproponowała mi parasolkę. 

Jak wygląda wasz typowy dzień?

Od stycznia tego roku, czyli od początku roku szkolnego, chłopcy jeżdżą do szkoły sami. Jest to nie tylko wielką zmianą w ich życiu, bo stają się samodzielni, lecz także i w moim, bo mam dodatkowe dwie godziny dla siebie. Pierwsze dwa lata były dla mnie ciężkie organizacyjnie. Synowie byli w różnych placówkach i jeden kończył przedszkole o 11.30, a drugi szkolę o 12.45. Czasu wolnego starczało mi tylko na poranną jogę. Teraz są w tej samej szkole, która jest cztery przystanki od domu. Warto też dodać, że Singapur jest chyba najbezpieczniejszym państwem świata, więc nie mam żadnych obaw, gdy chłopcy sami wychodzą na ulicę. 

Po szkole synowie bawią się z kolegami i do domu wracają około 14.30. Wtedy jemy lunch i odpoczywamy w domu od upału, który panuje na zewnątrz. Potem albo idą na osiedlowy basen, albo idziemy do pobliskiego parku, gdzie jest plaża i plac zabaw. Dwa razy w tygodniu jeżdżę też z nimi na lekcje rysunku i wspinaczkę, bo w naszej szkole nie ma dodatkowych zajęć.

Jak wygląda teraz system nauczania chłopców? Jak wyglądają szkoły, kolejne etapy nauki?

Chłopcy są w nowatorskiej placówce, która nazywa się "private teaching" [prywatne nauczanie - przyp. red.]. Tam w małych, dziewięcioosobowych grupach realizują lokalny program szkoły podstawowej pod okiem jednego nauczyciela. Po szóstej klasie pójdą do tzw. secondary school na kolejne sześć lat. Pewnie zdecydujemy się albo na międzynarodową placówkę, albo szkołę plastyczną, bo o lokalnej nie ma mowy. Te ostatnie zarezerwowane są dla dzieci z paszportem singapurskim. Nie żałuję, bo historie, które słyszę o lokalnych szkołach publicznych, mrożą krew w żyłach. Na porządku dziennym są tam niestety kary cielesne. Co więcej, też na dzieciach wywierana jest ogromna presja na jak najlepsze wyniki w nauce. Już na wczesnym etapie edukacji dzieli się je na przyszłych menadżerów i gorszą resztę.

 Jak oceniasz brak prac domowych? Polscy rodzice chcą, żeby dzieci miały dużo zadawane.

Nasza szkoła jest wyjątkowa, bo bezstresowa. Fakt, że jest tylko dziewięć osób w klasie, daje nauczycielowi możliwość indywidualnej pracy z każdym, jeśli uczeń tego potrzebuje. Dlatego większość programu dzieci realizują w szkole. Nie wyobrażam sobie, żeby moi synowie wracali do domu o 16.00 i siadali na kolejne dwie godziny przy biurku, aby zrobić pracę domową. Uważam, że to zniechęca do nauki. Moim zdaniem szkoła podstawowa powinna w przyjazny sposób zainteresować nauką, ale nigdy kosztem dzieciństwa. 

Jak chłopcy przystosowali się do nowych warunków?

Kiedy przenieśliśmy się do Singapuru, Marcel miał siedem lat, a Marcus cztery. Nie mówili po angielsku i pierwsze miesiące były dla nich ciężkie. Nie chcieli nawet wychodzić na dwór i bawić się z innymi dziećmi. Mówili, że ich nie rozumieją. Tym większy szok przeżyłam, kiedy po trzech-czterech miesiącach czytałam im książkę na dobranoc i chciałam przetłumaczyć fragment, a Marcel powiedział "Mamo nie musisz, bo ja to rozumiem". Teraz po dwóch i pół roku zdarza się, że nawet między sobą czy do mnie mówią po angielsku. 

Synowie Luizy JacobSynowie Luizy Jacob Luiza Jacob/Archiwum prywatne

Jak rodzice wychowują dzieci w Singapurze? 

Zacznijmy od tego, że w Singapurze dzieci rzadko wychowują rodzice. Osoby takie jak ja, to lokalni hipisi (śmiech). Większość rodzin żyje z "helperkami". Są to kobiety przeważnie z Filipin czy Indonezji, które za dach nad głową, wyżywienie i minimalną pensję są do dyspozycji rodziny przez sześć dni w tygodniu. To one zajmują się dziećmi, kiedy rodzice pracują. Często nawet opiekują się nimi również, jeśli mama nie pracuje. W pewnych środowiska po prostu helperki nie wypada nie mieć. Moim zdaniem miejscowe dzieci łatwego życia nie mają, bo oprócz surowego systemu edukacji, po szkole chodzą na mnóstwo zajęć dodatkowych, głównie z chińskiego, matematyki i fizyki. Czytałam statystyki, że na pięcioro dzieci czworo uczęszcza na korepetycje. Na dworze chińskie dzieci bawią się głównie w weekendy i wakacje, bo w tygodniu grafik mają wypełniony niczym prezesi korporacji.

Czy żałujesz, że nie urodziłaś dziecka w Singapurze? Czym różnią się poród i ciąża w Polsce i tam?

Dzień wolności podatkowej w Singapurze wypada już w drugiej połowie stycznia a w Polsce dla porównania w czerwcu. Tak niskie podatki bardzo cieszą pracujących tutaj ekspatów, ale niestety - jak to często w życiu bywa - coś za coś. Dwie rzeczy, na które trzeba wydać zaoszczędzone na podatkach pieniądze, to edukacja i służba zdrowia.

Jest ona płatna nawet dla obywateli. Szpitale są tu na światowym poziomie i tak też kosztują. Szacuje się, że koszt ciąży i porodu to wydatek rzędu 14-22 tys. dolarów singapurskich, czyli około 40-62 tys. złotych. O ile dziecko urodzi się zdrowe i nie będzie wymagać dalszej hospitalizacji.

Oczywiście ubezpieczalnie mają specjalne oferty składek na taką okazję, ale żeby się na nie załapać, należy zacząć płacić składki dwa lata przed zajściem w ciążę. Moja koleżanka, która tutaj rodziła, opisała pobyt w szpitalu jak wakacje w hotelu pięciogwiazdkowym. Co chwila podchodził ktoś z personelu i pytał, w czym może pomóc. Klient płaci, klient wymaga. Pacjentka może sobie więc sobie wybrać rodzaj porodu, pokoju, znieczulenia, jedzenia itd.

Czego ta życiowa rewolucja was nauczyła? 

Dobrze słuchać swojego instynktu, bo decyzja o przeprowadzce była najlepszą, jaką podjęliśmy. Kariera Michała, mojego partnera, rozkwita tutaj pomimo jego wieku. Ma 50 lat. Ba, jego wiek jest tu wręcz atutem, bo na menedżerskich stanowiskach wolą dojrzałych mężczyzn niż chłopców po studiach. Dzieci czują się obywatelami świata. Chłopcy poznali różne kultury, nie dziwi ich np. że kolega chodzi w turbanie, tylko tłumaczą mi z pasją "Mamo, wiesz, on jest Sikhem i nie może nigdy obcinać włosów". Ja natomiast zajęłam się w końcu swoim zdrowiem i ciałem. Przeszłam na weganizm i uprawiam dużo sportu. Pozbyłam się stanów lękowych, kłopotów ze snem, nie siedzę z winem na kanapie i - co najważniejsze - jestem lepszą, bo szczęśliwszą mamą.

***

Luiza Jacob - mama dwóch synów, projektantka mody slow fashion, projektantka tkanin, miłośniczka kolorów, pełnoetatowa marzycielka. Od 2,5 lat mieszka w Singapurze, gdzie wychowuje dzieci. W 2011 roku założyła firmę odzieżową Dream Nation. Jest laureatką nagród "Must Have" Lodz Design Festival (2012), "Doskonałość Mody " Magazynu "Twój Styl" (2013). W 2014 roku zajęła drugie miejsce w plebiscycie Hush Selected and Martini w kategorii "Projektant roku".

Poprzednie odcinki naszego cyklu "Matka Polka za granicą" przeczytacie tutaj>>

Zapraszamy również do czytania wywiadów z cyklu "Mamy Moc" oraz "Taty Moc"

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.