Mama z Korsyki: W Polsce zbiera się pieniądze na leczenie dzieci. We Francji takie ogłoszenia się nie zdarzają

- U mojego syna zdiagnozowano nowotwór kości biodrowej. Miał wtedy 11 lat. Leczenie wymagało przeniesienia się na rok do szpitala. Na Korsyce nie ma oddziału onkologicznego dla dzieci. Musiałam zrezygnować z pracy i zamieszkać z Alexem w szpitalu w Marsylii - opowiada Aleksandra Sancewicz.

Polki wychowują dziś swoje dzieci nie tylko w Polsce. Wiele z nich los rzucił do innych krajów. Tam założyły rodziny i prowadzą domy. O swoich doświadczeniach opowiadają w naszym nowym cyklu "Matka Polka za granicą". Nasze cykle znajdziecie w piątki o 16 na serwisie eDziecko.pl i Gazeta.pl. Zapraszamy!

Sylwia Borowska: Masz poczucie winy, kiedy nie ugotujesz rosołu w niedzielę?

W tutejszym klimacie rosół się nie sprawdza. Za wysokie temperatury. Ale czuję się winna, kiedy nie zrobię niedzielnego obiadu. To często jedyny dzień w tygodniu, kiedy mogę usiąść razem z dziećmi przy stole. Tak było też w moim rodzinnym domu w Zielonej Górze. Rodzice dużo pracowali, ale niedziela była święta! Obiad był tego dowodem. Winna czuję się tylko przez pół roku (śmiech). Drugie pół, czyli w sezonie, pracuję w niedziele w agencji turystycznej, która organizuje turystom z całego świata pobyt na Korsyce.

Jak to się stało, że dziewczyna z Zielonej Góry reprezentuje Korsykę?

To jest moje miejsce na ziemi. Wybrałam je 24 lata temu, nie wiedząc jeszcze wtedy, że na całe życie. Studiowałam w Poznaniu neofilologię i razem z koleżankami chciałyśmy pojechać na wakacje do jednego z krajów śródziemnomorskich, gdzie mówi się po francusku. Wyruszyłyśmy z Zielonej Góry autostopem i tak dotarłyśmy na Korsykę. Zajęło nam to kilka dni. Wspaniała przygoda.

A dopływając promem do Bastii poczułaś się jak Krzysztof Kolumb?

Wtedy tego nie czułam, ale dzisiaj mogę tak powiedzieć. Zobaczyłam raj na ziemi. Krajobrazy, które znałam tylko z pocztówek. Mimo że byłam wcześniej w Hiszpanii, Korsyka wywarła na mnie ogromne wrażenie. Egzotyka, cudo, najpiękniejsze miejsce, które w życiu zobaczyłam. To uczucie zostało do dziś. Korsyka to nasycone kolory. Niebo tak bardzo niebieskie, morze tak turkusowe i z przeźroczystą wodą, że ryby widać. Plaże, a tuż obok wysokie skały w białym kolorze. No i zieleń. Cała Korsyka porośnięta jest krzewami, które mają specyficzny zapach, przypominają trochę przyprawę maggi do rosołu. To jest zapach Korsyki. Nie mamy tutaj typowej dla innych kurortów basenu Morza Śródziemnego bariery hotelowej przy plaży. Nadal jest dziko.

Jakie były twoje początki tutaj?

Zostałyśmy z koleżankami na całe lato, a ludzie byli tacy serdeczni i ciekawi nas. Wszędzie nas ciągano, oprowadzano, goszczono. Od razu znalazłam pracę kelnerki w barze. To była nielegalna praca, ale kto by się tym wtedy przejmował na Korsyce! Zachłysnęłam się tutejszym stylem życia. Szłam na plażę, potem do pracy albo odwrotnie. W nocy szalałam w dyskotece. To była moja pierwsza praca w życiu, a właściwie wakacje bez rodziców (śmiech).

Czy od razu wokół Polek pojawił się wianuszek mężczyzn?

Oczywiście! Budziłyśmy duże zainteresowanie (śmiech). Dlatego, wyjeżdżając, postanowiłyśmy, że za rok znowu wracamy. W trakcie roku akademickiego o niczym nie potrafiłyśmy myśleć. Odliczałyśmy tylko dni do wakacji na Korsyce. Już podczas pierwszego pobytu poznałam swojego przyszłego męża...

I to była miłość jak grom z jasnego nieba?

Byłam bardzo zakochana, choć wyjeżdżając do Polski, uzgodniliśmy, że nie będziemy kontynuować naszej znajomości. Gdy wróciłam po roku, już po dwóch tygodniach znowu byliśmy parą. Zamieszkaliśmy razem. Potem wyjechałam do Polski, aby dokończyć studia i obronić pracę magisterską. Dwa dni po obronie byłam na Korsyce z powrotem. Wtedy myślałam, że codziennie będę tak szczęśliwa. Miałam 20 lat i nie zastanawiałam się na tym, jak będę się realizować zawodowo. Chciałam się realizować jako zakochana kobieta. Po urodzeniu dzieci zaczęłam pracować w barze mojego męża. Po jakimś czasie zorientowałam się, że bycie kelnerką już mi nie wystarcza i zadałam sobie pytanie: co dalej? Miałam dyplom, ale żadnego doświadczenia. Nie wiedziałam, w którą stronę pójść. Byłam lekko zdesperowana.

Chciałaś wracać do Polski?

Nigdy. Mój mąż był starszy ode mnie o 14 lat i miał dziecko z poprzedniego małżeństwa, z którym nie miał kontaktu. Nie chciał, aby taka sytuacja się powtórzyła. Złożyłam mu przysięgę, że nawet gdybyśmy się rozstali, to nigdy nie opuszczę Korsyki i nie zabiorę dzieci do Polski. Z perspektywy czasu widzę, że to było słuszne, bo jak się robi dzieci we dwoje, trzeba też wychować we dwoje. Nie zostałam na Korsyce tylko dlatego, że przyrzekłam to mężowi. Polska coraz bardziej oddalała się ode mnie. Albo ja od Polski? Moja mama zmarła w 2003, a tata w 2007. Mój młodszy brat po ich śmierci przeprowadził się do mnie. Nie chciałam wracać tam, gdzie spotkam się z pustką. Mam jeszcze dalszą, wspaniałą rodzinę, a dzisiaj, dzięki internetowi, możemy być w stałym kontakcie. Moje ciocie komentują na Facebooku moje posty (śmiech).

Zostałaś mamą w obcym kraju. Jakie to było doświadczenie?

Niby inna szerokość geograficzna, ale te same problemy. Czekałam przed każdym porodem na moją mamę. Miałam potrzebę, aby powiedziała mi, co i jak mam robić. Byłam córką dopieszczoną, a pomoc rodziców, nawet gdy już miałam własne dzieci, wydawała mi się naturalna. Nie zdawałam sobie sprawy, że ich pomocy nadużywam. Gdy przyjeżdżałam do Polski z małymi dziećmi, rodzice brali całą opiekę na siebie. Przed pierwszym porodem moja mama nie zdążyła dolecieć, bo Julia urodziła się przed terminem. Była wcześniakiem, a 20 lat temu nie było tak wielu połączeń lotniczych, jak dziś. Po porodzie Juli mama została ze mną na miesiąc, a na drugi poród przyleciała dokładnie w jego dniu. Kiedy poczułam pierwsze skurcze, oświadczyłam, że nie urodzę, dopóki mamy nie będzie. Byłyśmy ze sobą bardzo blisko i jej odejście była dla mnie najtrudniejszą rzeczą na świecie. Zazdroszczę znajomym, którzy skarżą się, że rodzice wtrącają się w ich sprawy. Moja mama mówiła, że jak wnuki dorosną, to będą same przylatywały już do Polski. No i tego nie było, bo rodzice zmarli. Z drugiej strony myślę sobie, że może tak miało być, bo nie wiem, czy przeżyliby chorobę Alexa.

Co się wydarzyło?

U mojego syna zdiagnozowano nowotwór kości biodrowej. Miał wtedy 11 lat. Zrobił mu się obrzęk na nodze i powiększyła aorta przy pachwinie. Leczenie wymagało przeniesienia się na rok do szpitala. Na Korsyce nie ma oddziału onkologicznego dla dzieci. Musiałam zrezygnować z pracy i zamieszkać z Alexem w szpitalu w Marsylii. Byłam z nim 24 godziny na dobę. Julia została na Korsyce ze swoim ojcem. Byliśmy już po rozwodzie, a Julia zaczęła naukę w gimnazjum. To był ciężki dla niej czas. Miałam poczucie winy, że życie postawiło mnie przed takim wyborem. Musiałam wybrać jedno z moich dzieci. Nikt nie ma mi tego za złe, ale ja mam pretensje do siebie.

Nie dało się chyba inaczej?

Żyłam przez rok w innym, zamkniętym świecie. W jednym szpitalu razem z chorymi dziećmi i ich rodzicami. We Francji system socjalny pozwala na to, aby mieszkać z dzieckiem w jednym pokoju. Nie spałam więc na podłodze przy łóżku dziecka, jak w Polsce, ale miałam własne łóżko. Ubezpieczenie pokrywało nie tylko koszty leczenia, ale i pobytu rodzica z dzieckiem, nawet koszty przelotów samolotem i przejazdów taksówką z dzieckiem. Zdjęto mi z głowy przynajmniej problem finansowy. Widzę często na Facebooku, że w Polsce zbiera się pieniądze na leczenie dzieci. We Francji takie ogłoszenia się nie zdarzają. Chyba że chodzi o jakąś kosztowną, nową, eksperymentalną terapię za granicą. Tutaj w internecie czy innych mediach nie widzę próśb od zrozpaczonych rodziców o wsparcie.

Jak radziliście sobie z bólem czy lękiem?

Alex zniósł to w miarę dobrze psychicznie. Dzieci mają inne podejście. Wierzą w to, co mówią im lekarze i rodzice. Nie martwią się na zapas, nie mają szerszego oglądu sytuacji. Myślą, że choroba to jest jakiś etap i zaraz wrócą do domu. Świat się wtedy zatrzymuje, a bliscy skupiają się tylko na nich. Żadne zdrowe dziecko nie ma tylu dowodów miłości, co chore dziecko. To bardzo wzmacnia. Widzę, że mój syn po chorobie stał się bardziej pewny siebie i dojrzały. Ma protezę biodra i będzie kulał do końca życia, ale nie ma problemu z tym, że nie może uprawiać sportów czy jeździć na motorze. Czuje się wystarczająco ważny i bez tego.

A ty jak radziłaś sobie z jego chorobą?

Byłam "w akcji" i nie analizowałam na bieżąco. Działałam: operacja, naświetlania, chemioterapia. Czasem sobie myślę o tym, przez co przeszliśmy. Nie mam dramatycznych wspomnień albo one się szybko zatarły. W szpitalu wszyscy staraliśmy się zachować pozory normalnego życia. Spotykaliśmy się, razem jedliśmy posiłki, rodzice czasem nawet aperitif wspólnie wypili. Nauczyłam się tam, że w najgorszym momencie życia można płakać i śmiać się jednocześnie. Poznałam wspaniałych ludzi, z wieloma się zaprzyjaźniłam. Niektórych dzieci nie ma już z nami, niektóre są zdrowe tak jak Alex, a niektóre wróciły znowu do szpitala. To mikroświat, którego stałam się częścią. Jestem teraz zaangażowana w akcje wspierające krwiodawstwo, dawców szpiku, edukację onkologiczną. Jestem inną osobą, niż byłam przed chorobą syna.

Aleksandra Sancewicz, Matka Polka na KorsyceAleksandra Sancewicz, Matka Polka na Korsyce Aleksandra Sancewicz, Matka Polka na Korsyce

Co w tobie się zmieniło?

Przed chorobą Alexa ważna była dla mnie praca, chciałam się wreszcie realizować jako człowiek, a nie żona czy mama. Czułam się niezbędna w firmie, myślałam, że beze mnie świat się zawali. Kiedy syn zachorował, przestałam pracować z dnia na dzień, a firma się nie zawaliła. Wróciłam do niej po półtorarocznej przerwie i dziś pracuję tylko 35 godzin tygodniowo. Ani godziny więcej. Zależy mi na tym, aby mieć życie, a nie tylko pracę. Radzę sobie finansowo, choć jestem samotną mamą. Mam swój mały domek, samochód, zabieram dzieci raz w roku na wakacje. Mogę pójść codziennie na spacer nad morze i w góry z psem. Moją nową pasją jest sport: fitness i bieganie. Mam też partnera, ale nie mieszkamy razem. Spędzam dużo czasu z przyjaciółmi.

Czy wychowanie dzieci w Polsce i na Korsyce różnią się czymś od siebie?

Kiedy patrzę na to, jak dzieci na Korsyce są rozpieszczane, to odzywa się we mnie Matka Polka. Jestem za narzucaniem dyscypliny, nawet bardziej, niż byli za tym moi rodzice. Dzieci tutaj mogą krzyczeć i latać. Robią, co chcą. Nikt na dzieci też nie krzyczy, nie robi się tutaj takich rzeczy. Są na pierwszym miejscu, podobnie, jak we Włoszech. Korsykanom mentalnością bliżej do Włochów niż do Francuzów. Czasem trudno uwierzyć, że mamy francuskie paszporty (śmiech). Korsyka była niegdyś we władaniu Genui. Krzysztof Kolumb się tutaj urodził, niedaleko mojego domu w Calvi jest jego dom. Język korsykański, jeszcze wiele lat temu zabroniony oficjalnie, jest połączeniem włoskiego i francuskiego. Dzisiaj jest odnowa języka i kultury korsykańskiej. Na co dzień jednak używamy francuskiego.

Gdyby porównać Paryż czy Francję do Korsyki...

To są dwa różne światy. W Calvi żyje się na niskich obrotach i krótkich dystansach. W moim mieście mieszkają cztery tysiące ludzi, a w sezonie - dwadzieścia. Mogę przejść na piechotę całe Calvi w 40 minut. Dlatego mniej się tutaj boimy o dzieci, bo wszyscy się znają. Kiedy twoje dziecko znajdzie się w miejscu, w którym być nie powinno, od razu o tym wiesz. To są korzyści płynące z życia w małej społeczności. Nie mogłaby mieszkać w Paryżu. Gdy jadę tam albo do Marsylii, po dwóch dniach mam dość hałasu, ludzi, ścisku, no i smogu. U nas na Korsyce nie ma smogu. To jest wciąż raj na ziemi.

Mówisz tak, bo żyjesz w miejscu, w którym jest więcej słońca niż w Polsce.

Masz takie życie, jakim człowiekiem jesteś, a nie gdzie jesteś. Ludzie nieszczęśliwi w Polsce byliby tak samo nieszczęśliwi na Korsyce. Ludzie, którzy są szczęśliwi, są szczęśliwi wszędzie. Tak jak ja potrafią się śmiać nawet w szpitalu onkologicznym. Moja córka studiuje w Lille we Francji. Chciała zobaczyć, jak żyje się na kontynencie i w większym mieście. Wszędzie ma stamtąd blisko – do Paryża, do Brukseli, do Londynu. Jest na trzecim roku dziennikarstwa i nie sądzę, żeby wróciła na stałe do Calvi. A ja? Już się zakorzeniłam. Chcę zostać tutaj na zawsze.

***

Poprzednie odcinki naszego cyklu "Matka Polka za granicą" przeczytacie tutaj>>

Zapraszamy również do czytania wywiadów z cyklu "Mamy Moc" oraz "Taty Moc"

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA