Maria Winiarska: Mówię na siebie "babcia srapcia", taka babcia na pół gwizdka. Musiałam nauczyć się internetu. Gdyby nie on, byłaby tragedia

Na pomysł założenia konta na Instagramie wpadła moja córka Zosia: "Nie ma osoby w twoim wieku, jest nisza, masz szansę zaistnieć. Ludzie Cię lubią, masz poczucie humoru, spróbuj pokonać kult młodości na Instagramie" - opowiada aktorka Maria Winiarska, babcia dwóch wnuczek, które mieszkają w Brazylii.

Z okazji Dnia Babci nasz cykl "Mamy Moc" po raz pierwszy zmieniamy na "Babci Moc". Wszystkim babciom, które dzielnie pomagają przy opiece nad wnukami, życzymy zaś, by czerpały z tego jak najwięcej radości.

***

Spotykamy się w restauracji, bo poważne rozmowy lepiej prowadzić osobiście i na żywo niż przez telefon. Maria Winiarska jest punktualna i wyciąga z torby notatnik. "Śmieje się pani? Jestem dobrze przygotowana do rozmowy" - oznajmia. Przed spotkaniem poprosiła o pytania, które wysłałam jej mailem i teraz przegląda swoje notatki. "Zaraz, zaraz, gdzie ja mam punkty do pierwszego pytania, gdzie ja to mam? O są! Ale chciałabym najpierw zrobić mały wstęp. Skoro mamy rozmawiać o Dniu Babci, to nie chciałabym wyjść na taką babcię, co to jest ładna, zdrowa i najlepiej wychowała dzieci. Przygotowania do tej rozmowy zaczęłam od wzięcia proszka przeciwbólowego. Nie kryję się z tym, że za rok i trzy miesiące skończę 70 lat. Mam kłopoty ze stawami, czyli jestem normalną babcią, której coś dolega. Tyle że po tym proszku czuję się teraz na czterdzieści lat".

Sylwia Borowska: Bez winy i wstydu potrafi się pani zmierzyć z rzeczywistością?

Maria Winiarska: Oczywiście i nie chcę się tej rzeczywistości dawać!

Już wiem, jak się pani dzisiaj czuje. Jak się pani z kolei czuje w roli babci?

Dla mnie to kontynuacja roli matki. No bo kto, jak nie babcia pomoże własnym dzieciom w wychowaniu ich dzieci. Nikt w dzisiejszych czasach nie kończy pracy o piętnastej, dlatego instytucja babci jest niezbędna. I za to również Dzień Babci się babciom należy!

Ale dzisiejsze babcie się zbuntowały. Nie chcą już, jak dawniej, tylko opiekować się wnukami. Chcą się realizować.

Są dwa rodzaje babć. Pierwsze to te, które rzucają się w wir pomocy. Drugie babcie są z reguły młodymi babciami i najczęściej same jeszcze pracują, a nawet jeśli nie zawodowo, to odwaliły swoją robotę w przeszłości i teraz chcą pożyć – realizować swoje marzenia albo zwiedzać świat. I nie można mieć o to do nich pretensji. Moją teściową zrozumiałam dopiero, kiedy sama zostałam babcią. Teściowa miała duszę artystyczną. Sztalugi, bo malowała, do tego kawka i papierosek. Pomagała, tyle, ile mogła, ale ja wtedy uważałam, że za mało. Czasami nawet do męża mówiłam: "Ale tej twojej mamie się nie chce". Teraz gdy sama się już troszkę "posunęłam w latach", gdy coś mnie czasem zaboli, rozumiem lepiej teściową. Jak ja się cieszę, kiedy wnuczki przyjeżdżają do mnie z Brazylii! Po miesiącu oddycham jednak z ulgą, że wyjeżdżają, bo będę mogła sobie trochę odpocząć.

Którym typem babci jest pani w takim razie?

Zaliczyłabym siebie do babć pomagających. Jestem późną babcią, bo urodziłam córki po trzydziestce, więc tak bardzo aktywna zawodowo już nie jestem. Dlatego chcę się rzucać do pomocy. Moja mama urodziła mnie, kiedy miała 19 lat, a kiedy zdawałam na studia do szkoły teatralnej, miała 37. Pamiętam, że kiedy koledzy na egzaminach wstępnych zobaczyli ją na korytarzu, to między sobą po cichu szeptali: "Ale laska!". Mama była wysoka, zgrabna, ładna. A figury moja i mojej siostry Basi pozostawiały wiele do życzenia. Mama była wesoła i dobrze, że to dała nam w "spadku". Ja miałam 36 lat, gdy urodziłam drugą córkę Zosię. Gdybym nie czekała tak długo, mogłabym być już prababcią. No, ale tak wyszło. Moje wnuczki: Ninę i Milę widuję jednak tylko dwa razy w roku, więc jestem babcią czekającą. Latem przyjeżdżają do Polski, a ja z mężem odwiedzamy je w Brazylii, najczęściej na Boże Narodzenie. Raz na przylot do Polski skusiłam Ninę śniegiem i akurat udało się, bo spadł w Konstancinie pierwszy raz od trzech lat i utrzymał się przez tydzień. Poszłyśmy wtedy na lodowisko i nagrałam z tego Instastory. Potem wnuczka pojechała z rodzicami na narty do Szczyrku i ulepiła bałwana. Teraz jest najlepsza w klasie, bo zna zimę nie tylko ze zdjęć.

To musi być frustrujące być babcią czekającą.

Czuję się przez tę odległość niespełniona. Zazdroszczę innym babciom na ulicy. Często podchodzę i pytam: a ile wnuczka ma lat? Zawsze się usprawiedliwiam, że nie chcę porwać dziecka, tylko mam wnuczkę daleko, bo aż w Brazylii. Jest we mnie zazdrość, ale taka pozytywna. Odradzam jednak wszystkim matkom, żeby wysyłały córki za granicę na programy edukacyjne, jak Erasmus, bo moja pojechała do Salamanki w Hiszpanii i tam się zakochała w Brazylijczyku. Przez tę odległość mówię też na siebie "babcia srapcia", taka babcia na pół gwizdka. Z drugiej strony dzięki temu musiałam nauczyć się internetu. Gdyby nie Skype, Whatsapp czy Facebook, byłaby tragedia. W mojej młodości na połączenie z zagranicą czekało się tydzień. A więc jestem też babcią internetową.

Czyli dzięki internetowi można być bliżej?

Jakoś tak w życiu bywa, że jedna z babć jest nam zawsze bliższa. W moim przypadku to Adriana, tamta druga babcia z Brazylii jest bliżej dziewczynek fizycznie. W zeszłym roku spędzałyśmy razem Sylwestra i kiedy Adriana musiała jechać już do domu, starsza wnuczka Nina zaczęła rozpaczliwie płakać: "Babciu, nie jedź, ja cię tak bardzo kocham". Musiałam to przełknąć, choć nie było mi łatwo. Ale takie jest życie. W Dniu Babci będę czekać na życzenia na Skypie, bo właśnie dzięki niemu można być bliżej wnuczek. Nina, która ma siedem lat, mówi po polsku. Młodsza jeszcze nie ma trzech lat, i ledwo zaczęła mówić po portugalsku. Ale gdy przyleci latem do Polski, to już babcia z dziadkiem ją w polskim podszkolą!

To babcia nie chciała się nauczyć portugalskiego?!

Długo uczyłam się jednego słowa: dziękuję, czyli obrigada. Jest to dla mnie za trudny język. Te słowa mi się z niczym nie kojarzą. Mój zięć nauczył się polskiego, choć jemu nie przeszkadza to, że myli czas teraźniejszy z przeszłym. Często używa rodzaju żeńskiego, bo polskiego nauczył się od żony. Jest młody, zna już trzy języki, więc łatwiej mu to idzie. Ważne, że się rozumiemy. Nina też mówi i rozumie po polsku, ale brakuje jej słów. Kiedyś mnie rozbawiła, bo nie umiała powiedzieć, czego chce. Wracałyśmy akurat z zakupów, bagażnik w samochodzie pełen siatek i wyjęłam z każdej wszystko po kolei, bo na dnie leżał lizak. Chodziło właśnie o tego lizaka.

Przeszłabym do następnego pytania...

Chwileczkę. Tutaj jeszcze sobie coś ważnego zanotowałam... Acha... już mam! Chciałabym powiedzieć, że moi rodzice odeszli wcześnie, więc nie zaznałam tego, co większość moich koleżanek, a więc zajmowania się starzejącymi rodzicami, wożenia ich po lekarzach i szpitalach. Chociaż wolałabym to robić, żeby tylko byli ze mną dłużej. Tak więc logistycznie mam więcej czasu dla wnuczek. W dodatku mam warunki, bo mieszkamy w zielonym Skolimowie, mamy też dom na Mazurach. Za chwilę Nina i Mila będą już miały przyjaciół, pierwsze sympatie i boję się, że do nas, coraz starszych dziadków, nie będą chciały przyjeżdżać. Tym bardziej że lot jest długi i męczący, a zim w Polsce już praktycznie nie ma. Teraz kiedy dziewczynki są jeszcze małe, miesiąc z nimi jest dla mnie najważniejszy. Dzwonię do produkcji seriali, w których gram i mówię, że nie będę dostępna, bo wnuczki przyjadą. Jestem wdzięczna, że producenci idą mi na rękę.

 

No więc, przechodząc do kolejnego pytania...

Jeszcze chciałabym dodać, że w Brazylii żyje się inaczej i inaczej wychowuje dzieci. Tam nie wiedzą, co to wiosna, a co jesień. Tam jest zawsze ciepło, więc po sezonie letnim kupuję w sklepie dla dzieci dwa wory przecenionych sukienek i wysyłam dziewczynkom. Nie szkoda ich wyrzucić, jak pobrudzą się owocami. W Brazylii jest inne jedzenie, są inne zwyczaje. Wszystko jest inaczej. Początkowo wtrącałam się, bo byłam w Brazylii przy porodzie pierwszej wnuczki i siedziałam tam po kilka miesięcy z przerwami przez pierwsze trzy lata. Radziłam wtedy córce, co ma dawać Ninie do jedzenia. Szybko się zorientowałam, że moje rady się nie sprawdzają. W Brazylii na śniadanie zamiast chleba jedzą placki ze zdrowej tapioki. Dla mnie są jak z gumy. Bardzo często zamiast mięsa dają fasolę. Też nie przepadam. Doszłam więc do wniosku, że nie będę córki pouczać. Za daleko na babcine rady. Jakie było następne pytanie?

Jak pani wspomina swoją babcię?

Dziadkowie ze strony taty odeszli, kiedy byłam w podstawówce. Nie zdawałam sobie z tego sprawy jako dziecko: "No starzy byli i umarli". Natomiast bliższa była mi babcia ze strony mamy. Mieszkała z nami prawie trzy czwarte roku. Proszę sobie wyobrazić, że dzisiaj mamy za małe mieszkania, a wtedy mieszkaliśmy w dwupokojowym nad kinem Luna, gdzie babcia miała rozkładaną skrzynię w kuchni, z której wysuwało się łóżko i tam spała. Można było mieszkać z babcią, kochać ją i w tej ciasnocie wyjść na ludzi. Chodziłyśmy na spacery do Łazienek. Dzieci w ogóle były wtedy inne. Dużo przebywałyśmy z siostrą na podwórku, a babcia przez okno rzucała nam chleb z masłem i cukrem, albo ze smalcem. To były najlepsze kanapki świata! Babcia stała w oknie i zawsze na nas czekała. Raz się niepedagogicznie zachowała, za co jestem jej ogromnie wdzięczna. Stanęłam w obronie młodszej Baśki i dałam chłopakowi na podwórku "z liścia". Uciekłyśmy w popłochu do domu. Za chwilę dzwonek do drzwi, stoi pół podwórka, a chłopak mówi: "Maryśka uderzyła mnie w twarz". Na co babcia: "Dobrze ci zrobiła". Taka kochana, ta moja babcia była.

Jak pani reaguje dzisiaj na słowo "senior"?

To słowo źle mi się kojarzy. Mąż mi powiedział, że seniorzy, czyli osoby po 60. roku życia, mają zniżkę na koleje, ale nie skorzystam, bo jeżdżę samochodem. Pamiętam, że kiedyś senior to dla mnie był czterdziestolatek. W moim liceum w Warszawie było stowarzyszenie Zamoyszczaków, do którego należałam i kiedy patrzyłam na siedemdziesięciolatków, to myślałam: "O Boże, jacy oni starzy". Teraz sama jestem bliska siedemdziesiątki i senior to dla mnie dziewięćdziesięciolatek. Ale unikam tego słowa.

Czy przekroczenie pięćdziesiątki było dla pani trudnym momentem?

Szczerze? W ogóle tego nie zauważyłam. Miałam 51 lat, gdy nagle zmarła moja młodsza o rok siostra. Byłam w szoku. Basia szła krok w krok za mną przez większość życia – ta sama podstawówka, liceum, szkoła muzyczna. Te same teksty na egzaminie do szkoły teatralnej, razem potem pracowałyśmy na estradzie jako Siostry Winiarskie. Nawet ten sam termin porodu miałyśmy, a na to przecież nie można się umówić. Urodziłyśmy córki, ja Hanię, a ona Anię. Czy ja miałam głowę do tego, żeby przejmować się swoją menopauzą, kiedy mi nagle ukochana siostra zmarła? Tym bardziej że krótko potem odeszli też moi rodzice, którzy nie mogli pogodzić się z jej śmiercią. W tej samej dekadzie moja starsza córka Hania broniła pracę magisterską i planowała wyjazd do Brazylii, a młodsza Zosia przygotowywała się do egzaminów na studia. Dużo się działo. Zresztą cały czas się dzieje. Nie wiem, czy ja za dużo obowiązków biorę na siebie, czy ten czas tak zasuwa? Co chwilę jest już piątek, a przecież dopiero co był poniedziałek...

Życie na Instagramie pewnie też panią pochłania. Jak wpadła pani na pomysł założenia sobie konta?

O nie, moje życie nie toczy się na Instagramie. Nie siedzę w komórce za dużo, nie sprawdzam obsesyjnie lajków. Na pomysł założenia konta na Instagramie wpadła moja córka Zosia. "Nie ma osoby w twoim wieku, jest nisza, masz szansę zaistnieć. Ludzie cię lubią, masz poczucie humoru, spróbuj pokonać kult młodości na Instagramie. Będziesz miała frajdę z tego, a może ci się jeszcze jakiś unboxing trafi". Na początku bawiłyśmy się w to razem, cały ciężar technologicznej obróbki spadał na nią. Odzew był jak cholera, a dziś mam 101 tysięcy followersów! Po pewnym czasie córka miała mnie dość, więc musiałam nauczyć się robić wszystko sama. Nie umiem jednak tak "z buta" nagrywać, jak młode influencerki. Chwilami nie nadążam, bo wchodzą ciągle jakieś nowości – a to coś gra, a to coś klaszcze, ruszają się jakieś emotikonki. Jestem starej daty, więc lecę standardem. Umiem tylko nagrać siebie, zrobić sobie selfie i ewentualnie użyć podstawowych filtrów. Hasztagów też się już nauczyłam! Przygotowuję się solidnie do każdego nagrania, muszę mieć pomysł na filmik i coś musi z niego wynikać. Dla mnie Instagram to zabawa, choć staram się zawsze jakąś myśl w tym zawrzeć. Po pierwszych unboxingach musiałam zatrudnić menadżera. No i teraz on mi pomaga.

Pamięta pani swój pierwszy unboxing?

Jeden z pierwszych zrobiłam na świeżym powietrzu we własnym ogrodzie. Dostałam śliczne piżamki i porozwieszałam je na płocie wśród zieleni. Były też kosmetyki i ustawiłam je przy budzie dla psów. Psy mieszkają w domu, ale buda została. "W moim skansenie reklamuję kosmetyki..." – tak zaczęłam i moim followersom bardzo się to spodobało. Nawet ostatnio na Nowy Rok spytałam ich, co chcieliby, abym zmieniła w moich Instastories? Napisali, że chcą więcej unboxingów na świeżym powietrzu, więcej mnie i mojego męża Wiktora, czyli Mufasy [Wiktor Zborowski podkładał głos do postaci Mufasy w "Królu Lwie" - przyp. red]. Z Mufasą może być problem, bo nie bardzo kuma, do czego ten Instagram. Ciężko go namówić.

Czy social media zmieniły coś w pani realu?

Instagram pchnął moje życie do przodu. Przeżywam drugą młodość. Mam lepszy kontakt z córką Zosią, częściej się widujemy. Posypały się wywiady, sesje fotograficzne z nią w duecie. U młodzieży zyskałam "szacun", szczególnie gdy mówię im, ilu mam followersów. Podobno działam też motywująco na moje pokolenie. Najbardziej mnie śmieszy, jak na Instagramie podrywają mnie obcokrajowcy. Nie mogę tego zrozumieć, bo przecież tam jest napisane, ile mam lat. Piszą do mnie: "Hello Darling". Zosia mówi mi: "Odrzuć ich zaproszenia", więc odrzucam. Nie pozwala matce poszaleć na stare lata.

Czy Instagram daje pani jakiś realny dochód?

Nie nastawiam się na to. Jest mi bardzo miło, kiedy mam unboxing, bo to są prezenty, a która kobieta nie lubi prezentów? Miałam już kilka reklam, a nawet zostałam twarzą salonu manicure i pedicure, który dba o moje raciczki i pazury. Bardziej dbam o siebie, bo jestem influencerką, a to zobowiązuje. Nowe ciuchy, fryz, makijaż. Uwierzyłam w siebie! Na stare lata zaczęłam nareszcie podobać się sobie. Instagram na pewno wprowadził mnie do innego świata. Chodzę teraz z Zosią w takie miejsca … zapomniałam nazwy, taka angielska, kurcze....skleroza. Tam jest pełno super ciuchów.

Showroom?

Tak, showroom. Dziękuję. A więc jestem bywalcem showroomów. Zapraszają mnie też na gale kosmetyków. No i na eventy!

Czy to przełożyło się na propozycje aktorskie?

Tak, po prawie trzydziestu latach przerwy wróciłam na scenę teatralną. Pierwsza przypomniała sobie o mnie Elżbieta Jodłowska i wzięła mnie do spektaklu kabaretowego "Klimakterium 2". Potem Krystyna Janda spytała Zośkę: "Czy matka stepuje?". Zośka potwierdziła, niezgodnie z prawdą. Jak spytałam, "Dlaczego skłamałaś?", to odpowiedziała: "Bo się nauczysz". I tak córka załatwiła mi rolę w świetnym spektaklu "Lekcje stepowania" w reżyserii Krystyny Jandy w Och Teatrze. Podobno dobrze mi poszło, dałam radę! Teraz dostałam propozycję z Teatru Kamienica, gdzie będę grała w bardzo zabawnej komedii Krzysztofa Kędziora "Metoda na wnuczka". O tym, jak starsi ludzie padają ofiarą oszustw. Przez dwie godziny nie będę schodzić ze sceny. To duże wyzwanie. Premiera dopiero jesienią, ale ja już chcę zacząć pierwsze próby czytane. Nie mam czasu myśleć, czy mnie stawy bolą. Dzięki Instagramowi, a potem rolom w teatrze, zostałam zdjęta z półki, odkurzona i niech tak zostanie jak najdłużej.

Jak pani dba o formę?

Ruch i jeszcze raz ruch! Ćwiczyłam jogę przez 10 lat, ale potem zawiesiłam na jakiś czas i teraz wracam. Niektórzy źle jogę kojarzą, że to są jakieś dziwadła, jakaś filozofia. W moim wieku to rewelacyjna sprawa, bo dobrze rozciąga. Lubię też nordic walking, z koleżanką zza płota chodzimy po lesie. Bardzo ważna w moim wieku jest też dieta. Jestem już prawie wegetarianką, staram się nie jeść mięsa i nabiału. Na warzywach i kaszy schudłam 16 kilogramów. Unikam też cukru. Lubi pani gotować?

Tak.

A ja nie bardzo. Mam największy zbiór książek kucharskich w Warszawie, ale jeszcze żadnego przepisu nie wykorzystałam. Nigdy nie lubiłam gotować, choć musiałam przy dzieciach. W każdym razie mój najlepszy przepis brzmi: "Jak coś cię boli, to się nie daj i zawsze myśl pozytywnie". Kładę się wieczorem i złe myśli przed snem od siebie odganiam. Nie wmawiam sobie, że czegoś nie zrobię, ale właśnie, że dam radę. Córki mnie bardzo motywują, bo teraz to rodzice uczą się od dzieci. To one dodają nam skrzydeł!

Takie córki to skarb!

Największym moim sukcesem w życiu jest to, że udało mi się córki wychować na dobrych ludzi i nauczyć je miłości. Robiłam to intuicyjnie, nie obkładałam się książkami z poradami. Czuję ich miłość płynącą w moją stronę. Nie jestem zostawiona sama sobie, choć wiem, że czasami je męczę. Potem mi mówią: "Mamo, nie nagrywaj na Whatsappie pięciominutowej wiadomości, tylko krócej prosty komunikat, bo się powtarzasz". Kiedy ja nie umiem inaczej. Już taka jestem. To chyba starość.

Może powinna pani częściej umawiać się z dziennikarkami. Mają więcej cierpliwości do słuchania.

Widzę, że pani ma i tak już dużo nagrane, więc na koniec moja odezwa z okazji Dnia Babci. Pamiętajcie o babciach, dzwońcie do nich, a jak przyjdziecie w odwiedziny, to nie siedźcie z nosem w telefonie komórkowym. Można przytulić! One, te babcie, na was bardzo czekają. Dziadkowie też.

***

Maria Winiarska (ur. 19 kwietnia 1951) - polska aktorka, piosenkarka, występowała w duecie Siostry Winiarskie. Gra obecnie w spektaklach teatralnych, serialu "Klan" i podbiła Instagram profilem 68-letniej influencerki. Ma 101 tysięcy followersów, a ich liczba stale rośnie. Prywatnie żona Wiktora Zborowskiego i mama Hanny Zborowskiej Neves i Zosi Zborowskiej.

Sylwia Borowska - dziennikarka, przeprowadziła setki wywiadów m.in. dla magazynów "VIVA!", "Gala", "Zwierciadło". Realizowała reportaże dla TVP. Autorka bestselleru "Mój mąż Żyd" i "Sekretu, historii ludzi, którzy odkryli swoje żydowskie pochodzenie".