Mama z Meksyku: Krwią z pępowiny należy skropić kukurydzę i ją zasadzić. Wyrośnie z niej pierwszy posiłek niemowlaka

- W Polsce od początku czułam, że jeśli nie urodzę naturalnie i nie będę karmić piersią, to będę gorszą matką - o tym, jak bardzo polska rzeczywistość może zaskoczyć mamę z innego kraju rozmawiamy z dr Ilianą Ramirez, Meksykanką od 10 lat mieszkającą w Polsce z mężem Polakiem i 9-letnią córką.

Polki to niejedyne matki, którym zdarza się wychowywać swoje dzieci poza granicami własnego kraju. Wiele kobiet, które pochodzą z różnych kręgów kulturowych, wychowuje dziś swoje dzieci właśnie w Polsce. Z jakimi problemami się mierzą? Co je zaskoczyło? W cyklu "Matka Polka za granicą" prezentujemy dziś sylwetkę jednej z nich. Nasze cykle znajdziecie w piątki o 16 na serwisie eDziecko.pl i Gazeta.pl. Zapraszamy.

Sylwia Borowska: Gdzie rodziłaś córkę?

Dr Iliana Ramirez: Tutaj, w Polsce.

Mąż był przy porodzie?

Tak i nawet nagrywał film! Nie wiem, jak to zrobił, bo cały czas był przy mnie i trzymał mnie za rękę. Nagrywał chyba drugą (śmiech)? Nie wyobrażałam sobie być sama, bo nie znałam wtedy jeszcze dobrze języka polskiego. Stresowałam się już wcześniej na spotkaniach z lekarzami, czy dobrze rozumiem, co do mnie mówią. Co by dopiero było na sali porodowej? Zdecydowałam się na poród naturalny i odpowiedzialność spoczęła na moim mężu. Był dla mnie ogromnym wsparciem.

Nie bałaś się rodzić w obcym kraju?

Bardzo się bałam, bo nie było przy mnie mamy. W Meksyku, kiedy kobieta rodzi, to zazwyczaj mama jest przy niej. Ona ma trzeźwą głowę i czuwa nad przebiegiem akcji. Po porodzie tak samo - mama przejmuje stery w domu, wprowadzając się do córki na kilka tygodni. Przyjęte jest, że kobieta w połogu w Meksyku ma odpoczywać przez 40 dni. Tuż po porodzie powinna leżeć w łóżku kilka dni i regenerować się. Co najwyżej może zajmować się noworodkiem. Babcia zajmuje się w tym czasie gotowaniem, sprzątaniem, pomaganiem młodej mamie. Moja mama chciała przylecieć na poród do Polski, ale obawiałam się, że to nie będzie pomoc, ale dodatkowe utrudnienie, bo wcale nie zna polskiego. Musiałabym być tłumaczem podczas własnego porodu (śmiech).

 

Jak opanowałaś ból? Miałaś swoje metody?

Kiedy przygotowałam się do porodu, korzystałam z technik oddechowych i wizualizacji, aby wszystko odbyło się bez komplikacji i aby dziecko było zdrowe. Dużo też medytowałam i modliłam się, bo modlitwa jest moim sposobem komunikowania się ze światem. Poród trwał niecałe cztery godziny. Na początku radziłam sobie z bólem, ale on stał się w pewnym momencie nie do zniesienia. Wtedy poprosiłam o znieczulenie. Z perspektywy czasu widzę, że spanikowałam. Znieczulenie podano mi na chwilę przed tym, kiedy Adriana pojawiła się na świecie. Było już po wszystkim, kiedy zaczęło działać. Poczułam to, nie mogąc wstać z łóżka o własnych siłach.

Nawet jako osoba tak świadoma swojego ciała i czerpiąca z wiedzy curanderos (meksykańskich uzdrowicieli) musiałaś skorzystać z farmakologii?

Ja sama jestem naukowcem, doktorem farmakobiologii, więc doceniam zdobycze nauki (śmiech). Poza tym curanderos nie znają magicznej tabletki na ból. Kobieta podczas porodu stresuje się, potrafi wpaść w panikę, odczuwa duży dyskomfort. Poród to kolosalny wysiłek.

Czy twoja mama, która jest curanderos w Meksyku, doradziła ci coś przed porodem?

Dużo rozmawiałyśmy przez telefon i wpierała mnie emocjonalnie. Mama radziła mi też, abym zwolniła tempo życia w ciąży i dużo odpoczywała. Nie oznaczało to, że miałam leżeć plackiem, bo kobieta przed porodem powinna być aktywna, ale radziła, bym przestawiła się na inny, o wiele spokojniejszy tryb. W Meksyku panuje przekonanie, że kobieta w ciąży nie powinna płakać, bo to może zaszkodzić dziecku. Ale to są oczywiście przesądy jak w każdej innej kulturze.

Czy poród w Polsce różni się od porodu w Meksyku?

W Meksyku kobieta może wybrać, czy chce rodzić w szpitalu, czy w domu. Jeśli decyduje się na poród w szpitalu, to znów może wybrać, czy chce rodzić naturalnie, czy przez cesarskie cięcie. Dużo dzieci w Meksyku rodzi się w domu pod okiem położnej, która przygotowuje ciężarnej specjalną kąpiel z ziołami, robi masaże i czuwa nad przebiegiem akcji porodowej. Ona też odbiera poród.

Curanderos uważają, że pępek jest kanałem komunikacyjnym między matką a potomstwem, również osią równowagi kosmicznych sił oddziałujących na ludzkie ciało. Co się zatem dzieje, gdy przetnie się pępowinę w trakcie porodu?

Zgodnie ze starym zwyczajem, jeśli rodzi się w domu, to należy upuścić kilka kropli krwi ze świeżo przeciętej pępowiny na kolbę kukurydzy. Potem jej ziarenka zakopuje się w ziemi, aby wyrosła z nich nowa kukurydza, z której zostanie przyrządzone dziecku jego pierwsze jedzenie.

Pępowinę z łożyskiem zakopuje się natomiast w rogu ogrodu przy domu. Jeśli chodzi o pępowinę, to na poziomie energetycznym tworzy ona więź między dzieckiem a matką. Przecina się ją podczas porodu po to, aby dziecko mogło od teraz nawiązywać relację z ojcem lub innymi osobami w otoczeniu. Stare plemiona w Meksyku wierzyły, że dziecko, rodząc się, nie ma jeszcze własnego pola energetycznego. Musiało je budować do 12-14 roku życia. Gdy weszło już w ten wiek, rytualnie "odcinano" pępowinę dziecka z mamą. Dziecko wchodziło w ten sposób w dorosłość. Gdyby nadal było przy mamie, miałoby to niezdrowy wpływ. Mama już wychowała, a teraz tylko szkodziłaby dziecku. Kiedy nasza córka Adriana skończyła  dziewięć lat, poczułam, że już stała się na tyle samodzielna na poziomie energetycznym, że jest gotowa, aby pójść do szkoły. Do dziewiątego roku życia uczyła się w systemie homeschooling.

Do homeschoolingu jeszcze wrócimy, a teraz porozmawiajmy o różnicach w podejściu do macierzyństwa w Polsce i w Meksyku?

Zauważyłam je już przed porodem, kiedy mąż podsuwał mi artykuły do czytania (śmiech). W Meksyku do macierzyństwa i wychowania dzieci podchodzi się bardziej intuicyjnie, a w Polsce bardziej intelektualnie. Tutaj kobiety dużo czytają o ciąży, porodzie, wychowaniu dziecka, chodzą do szkoły rodzenia. Kiedy poczuliśmy z mężem, że jesteśmy gotowi na dziecko, on zaproponował, abym poszła do lekarza się przebadać. Bo może będę musiała zażywać witaminy albo kwas foliowy? Ponieważ wtedy jeszcze byłam w Meksyku, poszłam tam do ginekologa. Gdy powiedziałam mu, z czym przychodzę, spojrzał na mnie dziwnie i udzielił mi rady: "Jeśli chcecie mieć dziecko, to proszę szybko wracać do domu i nad tym pracować. Co jeszcze pani u mnie robi?". To meksykańskie podejście. Para zazwyczaj przestaje stosować antykoncepcję i tyle. Podczas ciąży lekarze nie zlecają ciężarnej aż tylu badań, co w Polsce. Na początku są podstawowe badania i pierwsze USG, ale ciężarna "nie mieszka" w szpitalu (śmiech). Kobieta dowiaduje się więcej od mamy i babci niż z książek. Po porodzie wspiera ją rodzina, a potem bliscy pomagają w wychowaniu dziecka.

 

Co cię zaskoczyło w Polsce najbardziej?

Presja naturalnego porodu i karmienia piersią. W Meksyku jeśli kobieta ma pokarm i chce karmić piersią, to karmi. Jeśli nie ma lub nie chce, to karmi butelką i nie ma z tego powodu wyrzutów sumienia. W Polsce od początku czułam, że jeśli nie urodzę naturalnie i nie będę karmić piersią, to będę gorszą matką. Zarówno personel w szpitalu, jak i mąż oraz teściowa przekonywali mnie, że jest to zdrowsze dla dziecka. Na szczęście sama chciałam rodzić naturalnie i udało się. Córkę karmiłam piersią aż dwa lata. Ale był to mój świadomy wybór, nie robiłam tego z poczucia obowiązku. W Polsce zalecano, abym karmiła dziecko według grafiku, na przykład co dwie godziny. Nie kierowałam się tym, tylko karmiłam wtedy, kiedy córka chciała. Czasem przerwy były krótsze niż dwie godziny, a czasem o wiele dłuższe. Zauważyłam, że w Polsce wszyscy cały czas się martwią, kiedy i czy dziecko jadło. Podobnie jest ze snem. W Meksyku dziecko śpi, kiedy chce mu się spać. Z kolei, kiedy już podrośnie, to nikt go tak nie kontroluje, jak w Polsce. W Meksyku jest więcej wolności, nie ma "instrukcji obsługi" dziecka, tak, jak w Polsce. Gdy dziecko płacze, to mama bierze na ręce, a tutaj mnie przestrzegano: "Nie zawsze bierz dziecko na ręce, gdy płacze".

Jak się odnalazłaś w tych dwóch różnych podejściach?

Przyjęłam swoją własną metodę "pół na pół". Kiedy byłam z Adrianą w Meksyku, moja mama, obserwując mnie, mówiła, że za bardzo pilnuję dziecka, a ja miałam wrażenie, że w porównaniu z polskimi mamami i tak pilnuję mniej. Kierowałam się głównie intuicją. Kiedy Adriana zaczynała jeść pokarmy stałe, Mateusz i jego mama mieli listę, co powinna jeść w danym miesiącu i co jest dla niej zdrowe. Ja starałam się tego przestrzegać w obawie, żeby nie zrobić dziecku krzywdy, ale obserwowałam sama, jak ona reaguje na konkretny pokarm. Kiedy miała 10 miesięcy, stawiałam talerzyk z owocami, z których Adriana wybierała, co chce zjeść. Potem przygotowywałam jej zawsze mały bufet na stoliku. Nigdy nie mówiłam jej: "Musisz to zjeść". W Meksyku, kiedy kobieta jest w ciąży i ma ochotę coś zjeść, to je, bo panuje przekonanie, że ciało jest mądre i samo wie, jakich potrzebuje składników. Podobnie reaguje organizm dziecka. Adriana czasami miała ochotę zjeść wszystko, co jest zielone, innym razem wszystko, co jest czerwone. Miała różne okresy na różne smaki i nie martwiłam się tym, że czegoś je za mało albo za dużo. Mama Mateusza kazała dawać kaszkę. Nie dawałam jednak kaszki, bo Adriana jej nie lubiła.

Widzę, że poznałaś już zjawisko polskiej teściowej.

Myślę, że to funkcjonuje w każdej kulturze. W moim przypadku kontakt z teściową był dodatkowo trudniejszy przez wyraźne różnice mentalności. Urodziłyśmy się w innych krajach i mamy inne podejście do wielu spraw. Mamy słucham, bo jest mamą, nawet jeśli się z nią nie zgadzam. Z teściową nie czuję takiej więzi jak z mamą. Podejście mojej teściowej do wychowania dziecka było intelektualne, a to budziło we mnie opór. Oczywiście dziękowałam jej za każdą radę i wsparcie, ale starałam się wypracować własne rozwiązania. Było mi łatwiej dystansować się od teściowej, bo mąż stawał po mojej stronie. Stanowiliśmy z Mateuszem zgrany zespół.

Żadnych różnic między wami nie było w podejściu do wychowania dziecka?

Czasami nie było łatwo, ale udawało nam się znaleźć kompromis. Mateusz nie chciał, aby Adrianę szczepiono tuż po porodzie. Nie chciał, aby to pierwsze powitanie ze światem było ukłuciem igły. Dla mnie to było nowe. Zaszczepiliśmy oczywiście córkę, ale dopiero kilka godzin później. Mateusz przekonał mnie, że lepiej będzie spędzić czas sam na sam z dzieckiem, zanim zabiorą je lekarze do badania. To był nasz moment. Spieraliśmy się na początku o wyprawkę dla dziewczynki. Bo kiedy w Meksyku rodzi się dziewczynka, to komplet ubrań jest w kolorze różowym wraz z zestawem opasek i kokardek na głowę. Szykowałam już wyprawkę dla małej księżniczki, kiedy Mateusz zaprotestował: "To nie jest lalka!". Chciałam też przekłuć mojej księżniczce uszy, bo tak się robi w Meksyku. Mateusz powstrzymał mnie, tłumacząc, że jak będzie starsza, sama zadecyduje, czy chce nosić kolczyki. "Jak to? Przecież to dziewczynka?" - pytałam zdziwiona, bo miałam zakodowany inny wzorzec.

Posiłki o stałych porach i sen regulują rytm życia niemowlaka, ale też i mamy. Czy ze swoim intuicyjnym podejściem nie czułaś się trochę niewolnicą córki?

Kiedy urodziłam córkę, przestałam pracować. Nie było mi łatwo, ale zadałam sobie pytanie, co jest dla mnie ważne. Na liście moich priorytetów nie praca, ale rodzina była zawsze na pierwszym miejscu. Najlepszym prezentem, jaki mogę dać dziecku, jest moja obecność i uwaga. Chciałam spędzać z nią czas. W Meksyku byłabym otoczona rodziną, a tutaj w Polsce byłam zdana na siebie przez większość czasu. Mąż mi pomagał, czasem i teściowa, ale oboje pracowali. Rzadko kiedy zostawiałam z kimś dziecko, nie zatrudniliśmy też opiekunki. Zabierałam Adrianę ze sobą wszędzie. Kiedy skończyła trzy lata, zapisałam ją do przedszkola na trzy godziny dziennie. To był mój pierwszy wolny czas, ale wcale nie czułam ulgi, tylko martwiłam się, co się z nią dzieje. Miałam problem separacyjny, podobnie jak teraz, kiedy poszła do szkoły. Wcześniej przez cztery lata uczyła się w systemie homeschooling. Musiałam się przystosować do nowej sytuacji, w przeciwieństwie do córki, która poradziła sobie świetnie w nowym otoczeniu.

 

Dlaczego zdecydowaliście się na homeschooling?

Chcieliśmy dać córce, co uważamy za najważniejsze - umiejętność kontrolowania emocji, indywidualne podejście do życia, samodzielne znajdowanie rozwiązań. Chcieliśmy też, aby uczyła się trzech języków: polskiego, hiszpańskiego i angielskiego. Po czterech latach nauki w domu zauważyliśmy, że już jest gotowa i dobrze radzi sobie z dziećmi, chce spędzać z nimi więcej czasu. To była decyzja całej naszej trójki. Po pierwszych trzech miesiącach widzę, że bardzo dobra. Nauczyciele chwalą Adrianę.

Czy twoje dziecko mało choruje? Czy chodzicie wszyscy do lekarza?

Chodzimy. Kiedy potrzebne jest wsparcie medycyny konwencjonalnej, korzystamy z niego. Jestem naukowcem i wiem, jak działa ibuprofen (śmiech). Stosuję również na co dzień to, czego mnie mama nauczyła. Kiedy Adriana ma gorączkę, dotykam jej, masuję. Uzdrawiam po swojemu, uruchamiając na poziomie energetycznym system regenerujący w organizmie. Czasami to wystarcza, a czasami nie. W dzisiejszych czasach medycyna działa szybciej niż praca z energią. Jestem więc za synergią - łączeniem nauki z doświadczeniem curanderos. Adriana ma dziewięć lat i tylko raz w życiu brała antybiotyk. Rzadko chorujemy w domu. Kiedy mam mocny ból głowy, spowodowany tym, że za dużo pracuję, a za mało śpię, nie biorę od razu tabletki. Najpierw 40 min sportu - jogging albo steper, a potem 40 minut medytacji. Jeśli nadal źle się czuję, jeszcze godzinę medytuję wieczorem. W ostateczności biorę ibuprofen.

Jaki masz sposób na radzenie sobie z nadpobudliwością dziecka? Mówi się, że dzieci mają dzisiaj bardzo dużo bodźców, są przyklejone do ekranu komórki lub komputera.

Kiedy Adriana miała pięć miesięcy, zaczęliśmy z nią podróżować. Z każdym tygodniem, miesiącem, była już bardziej świadoma i widziała, że my z Mateuszem pracujemy na komputerze czy odbieramy telefon. Z czasem też zaczęła kierować uwagę na urządzenia. Dopiero kiedy skończyła trzy lata, zaczęła oglądać bajki na iPadzie. Nigdy jednak nie był uspokajaczem, czymś, co ma kontrolować jej emocje. Wciskanie dziecku do ręki urządzenia, po to, żeby się czymś zajęło i uspokoiło, to najgorsza rzecz. Podobnie jak stosowane doraźnie butelka czy smoczek. Tego nigdy nie popierałam. Dziecko dostaje tablet do ręki tylko wtedy, kiedy jest pozytywnie nastawione. Wie, do czego tego użyje. Adriannie zabroniliśmy korzystać z aplikacji, które nie są edukacyjne. Nie możemy udawać, że nie ma technologii, tym bardziej że córka dostaje online prace domowe. Ma wyłączone komentarze na YouTubie i nie może czytać innych komentarzy. Stosujemy kontrolę rodzicielską w internecie. Wolę, żeby 90 minut przed snem w ogóle nie używała urządzeń elektronicznych, bo światło, które wytwarza monitor, zaburza uwalnianie melatoniny, która ułatwia zasypianie. Kiedy mówię jej: "koniec oglądania", to sama też nie mogę nic oglądać. Kiedy siadamy do stołu, czy spędzamy wspólnie czas, to nikt z nas nie korzysta z telefonu. Czasami Mateusz może wyjątkowo odebrać komórkę czy SMS, bo prowadzi interesy.

Czyli sprawdza się stara zasada, że to dorosły uczy poprzez dawanie przykładu.

Wszystko, co dzieje się między dzieckiem a rodzicem, dzieje się na zasadzie rezonansu. Opisuję to dokładnie w swojej książce "Częstotliwość serca". Kiedy mama czuje wdzięczność i serdeczność, jej serce pracuje spokojnie. Potrzebne jest około 15-20 min, żeby częstotliwości serca matki i dziecka się zsynchronizowały. Często mama się dziwi, że nie może dziecka uspokoić, a sama aż chodzi z nerwów. Więc jak dziecko ma być spokojne? Dziecko nie ma jeszcze wystarczającej znajomości technik, żeby kontrolować swoje emocje. Najpierw mama musi się wyciszyć, a potem przy niej dziecko. Stan emocjonalny rodzica jest kluczową sprawą. Badania pokazują, że podobne zjawisko rezonansu zachodzi w przypadku par, a nawet ludzi pracujących ze sobą w jednym zespole. Kiedy Adriana była malutka, wyciszałam ją przed snem, kładąc się obok i odmawiając modlitwę. Modliłam się po swojemu, czyli dziękowałam, za wszystko dobre, co mnie tego dnia spotkało i życzyłam sobie i wielu innym osobom następnego równie udanego dnia. Po kilku minutach moje dziecko już smacznie spało.

Dr Iliana RamirezDr Iliana Ramirez Fot. Kat Piwecki

***

Dr Iliana Ramirez - chemik-farmakobiolog, urodzona w rodzinie z tradycjami curanderos w Meksyku. Wykładowca uniwersytecki w dziedzinie farmakologii i biologii molekularnej w Cinvestav w Mexico City. Prowadziła badania dotyczące plastyczności mózgu w zakresie epilepsji, autorka artykułów naukowych publikowanych w prestiżowych magazynach, m.in. "Molecular Endocrinology" (Oxford Academic). Jej zainteresowania zawodowe dotyczą funkcjonowania mózgu w obszarach medycyny tradycyjnej, praktykowanej od wieków w różnych kulturach, m.in. meksykańskiej, hinduskiej i chińskiej oraz ich praktycznego zastosowania w życiu człowieka z kultur Zachodu. Z tego zakresu pisze książki i prowadzi autorskie warsztaty w Polsce i za granicą.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.