Mama na Zanzibarze: Tutaj nikt nie narzeka z samego rana, że ma pod górkę, że ma już dość, choć dopiero wtorek

- Tutaj wychowujesz dziecko bez reklam, bez telewizora, bez wszechogarniającej konsumpcji. Tutaj dziecko nie powie ci: "Mamo, kolega ma Vansy i ja też chcę Vansy!" - o życiu na Zanzibarze opowiada dziennikarka, Katarzyna Werner.

Polki wychowują dziś swoje dzieci nie tylko w Polsce. Wiele z nich los rzucił do innych krajów. Tam założyły rodziny i prowadzą domy. O swoich doświadczeniach opowiadają w naszym nowym cyklu "Matka Polka za granicą". Nasze cykle znajdziecie w piątki o 16 na serwisie eDziecko.pl i Gazeta.pl. Zapraszamy!

Sylwia Borowska: Jak się mówi "dzień dobry" w języku suahili?

Katarzyna Werner: Habari za asubuhi. Zanzibar jest byłą kolonią brytyjską i na co dzień przydaje się język angielski. Mimo to z wielką przyjemnością uczę się suahili z Mwinyi, moim kierowcą. Jego uczę w zamian polskich zwrotów. Na Zanzibarze jest rozbudowany system powitań. Mówimy: mambo, powa, freshi, mzuri. Ten ping pong może trwać w nieskończoność i te słowa w suahili oznaczają same dobre rzeczy. Tutaj nikt nie narzeka z samego rana, że ma pod górkę, że ma już dość, choć dopiero wtorek. Powitanie na Zanzibarze to wielokrotne zapewnienie, że wszystko jest w porządku. Mimo że z perspektywy Europejczyka życie tutejszych ludzi wydaje się bardzo biedne.

Czyli twój poranek na Zanzibarze różni się od poranków w Warszawie?

Tak, głównie tym, że gdy rano wstaję, jest zawsze jasno i ciepło. Przy równiku wschód i zachód słońca są o stałych porach przez cały rok. Zauważyłam, że to wyrównuje rytm życia. Od kilku miesięcy rozróżniam pory roku na suche i deszczowe, przy czym te deszczowe są tylko dwie - dłuższa od połowy kwietnia do początku czerwca, a ta krótsza w listopadzie. Mam jeszcze przed sobą takie dni, kiedy podobno parzy w nosie, bo temperatura zbliża się do 40 st. C i takie dni, kiedy z nadmiernej wilgoci zielenieją ubrania w szafie (śmiech). Tak słyszałam od innych, którzy są tutaj dłużej ode mnie.

Jesteś zatem w raju.

Ciężko się nie zakochać w tej wyspie. Siedzisz przy stole, pracujesz i łypiesz kątem oka na piaszczyste białe plaże i lazurowe morze. Dla człowieka z północy to rzeczywiście raj. Gdy zapuścisz się w głąb lądu, napotykasz dziką i przepiękną przyrodę. Jest tam czerwona ziemia i zieleń, która aż razi w oczy. Dopóki tutaj nie przyjechałam, myślałam, że Afryka to piasek pustyni aż po horyzont. Na Zanzibarze schodzę trzy kroki z ubitej drogi i stoję pod drzewem mangowca, który ugina się od owoców. Wszystko, czego pragniemy zimą w Polsce, jest tutaj na wyciągnięcie ręki: mango, marakuja, papaja, arbuz, ananas, banany. I jak smakują! Hodowane są bez nawozów sztucznych, bez oprysków. Nie rosną tu jednak jabłka, za którymi akurat mój czteroletni syn Tymek tęskni.

Czy twój synek zorientował się już, że nie jesteście na długich wakacjach?

Tymon wiedział od początku, że zamierzamy się tutaj przeprowadzić. Kiedy miał 3,5 roku przyjechaliśmy na miesiąc na próbę. Przed wyjazdem nie mówił jeszcze dobrze, to znaczy mówił tylko po swojemu. Tutaj, w Afryce otworzył się i zaczął mówić pełną parą, jak dorosły. Zobaczyłam, że służy mu takie dzieciństwo, jakie może tutaj przeżyć. Po szkole dzieci biegają ze sobą, toczą opony po plażach, grają w piłkę, rysują na piasku patykiem i pływają w oceanie. Nie siedzą ze smartfonami same w swoich pokojach. Uwielbiam patrzeć na Tymka, jak biega z innymi. Bezcenne.

Czy chodzi tutaj do przedszkola?

Już do szkoły, bo na Zanzibarze są międzynarodowe szkoły oparte na brytyjskim systemie nauczania, czyli dziecko zaczyna szkołę w czwartym roku życia. To jest taka polska jakby "zerówka". Tymek bardzo cieszył się z tego, że idzie do szkoły. Jest to prywatna szkoła, naszym zdaniem jedna z najlepszych w okolicy. Nasz syn siedzi przy wspólnym stole, gdzie dzieci uczą się pierwszych liter i cyferek, a czasem zajęcia przenoszone są na plażę, gdzie dzieci piszą patykiem na piasku albo uczą się pływać w oceanie. Rozpoczął naukę zaledwie trzy miesiące temu, a już dogaduje się po angielsku. Widzę, że wystarczy tylko dać małemu dziecku odpowiednią przestrzeń, a ono samo sobie poradzi. W klasie Tymka jest ośmioro dzieci, każde z nich jest innej narodowości. Są takie mieszanki genów, że nawet jeszcze nie wszystkie rozkodowałam. Jest dziecko hinduskie, zanzibarsko-włoskie, angielsko-włoskie, francusko-koreańskie. Jedno dziecko jest niepełnosprawne. Nikt nie czuje się tutaj wykluczony. Wszyscy są jedną wielką, różnorodną rodziną.

I żadnych kryzysów? Żadnego buntu czterolatka?

Tymek miał tylko trzy dni kryzysowe w szkole, kiedy zdał sobie sprawę, że nie zna nikogo i nie mówi po angielsku. Zaskakująco szybko się jednak potem odnalazł. Jest bardzo komunikatywny. Otwarty i odważny. Teraz zaczyna dzień od tego, że musi obejść całą szkołę i ze wszystkimi się przywitać i przybić piątkę: "Hi, how are you?". Jest nawet maskotką szkoły. Podczas zajęć nauczyciele często go chwalą.

Chcesz wychować dziecko, jedź na Zanzibar?

Troszkę tak (śmiech). Miałam już wcześniej takie spostrzeżenia. Tutaj wychowujesz dziecko bez reklam, bez telewizora, bez wszechogarniającej konsumpcji. Tutaj dziecko nie powie ci: "Mamo, kolega ma Vansy i ja też chcę Vansy!". Poza tym dzieci są bardziej rezolutne, bo szybko stają się samodzielne. Na Zanzibarze są duże rodziny. Wielodzietne. Także dlatego, że dzieci są dla rodziców rodzajem kapitału na przyszłość. Tu nie ma ZUS ani systemu emerytalnego. Gdy rodzice są starzy lub chorzy, dzieci muszą dawać im pieniądze. Nikt się przeciw temu nie buntuje. Mama przekazuje często najmłodsze dziecko pod opiekę starszego rodzeństwa. Dzieci o siebie nawzajem dbają i są blisko siebie. Od kiedy tutaj mieszkamy, także i ja mam więcej czasu dla swojego dziecka. Nawet jeśli opiekuję się gośćmi i jadę z nimi na wycieczkę, to zabieram Tymka ze sobą. Nie jest anonimowy, bo ludzie znają go z mojego profilu na Facebooku. Kiedy byłam w Polsce, wychodziłam do pracy, a tutaj, będąc w pracy, nadal mogę być z synem. Czerpiemy przyjemność ze wspólnych zachodów słońca, pływania z żółwiami, chodzenia po równikowym lesie i szukania w nim małpek.

Jak narodził się pomysł przeprowadzki całej rodziny?

Po czterdziestce zaczęłam zastanawiać się nad tym, jak dalej miałoby wyglądać moje życie. Smutno byłoby umierać tylko jako Kasia Werner z telewizji. Na szczęście mój mąż myślał podobnie. Jedno bez drugiego by się nie ruszyło. Mąż jest muzykiem, może pracować wszędzie, niedługo zagra na jednym z największych festiwali w Afryce - Busara Festival. Cały świat na niego zjeżdża. Ale nie jesteśmy "wariatami", mamy przecież dziecko, dlatego najpierw przyjechaliśmy wiosną na miesiąc na Zanzibar, żeby się rozejrzeć. Po tym miesiącu już wiedzieliśmy, że jesteśmy gotowi na rewolucję. Afryka jest czymś zupełnie innym od tego, co my Europejczycy znamy od urodzenia. Nie tylko zmienia perspektywę, ale też stawia nas codziennie przed wyzwaniami. Wyobrażasz sobie brak prądu cały dzień, brak wody w kranie przez kilka dni, brak paliwa na stacjach benzynowych czy brak pieniędzy w bankomatach przez kilka dni? Europejczyk w takiej sytuacji rozpłakałby się, a cały kontynent stanął. Tutaj to norma i problem, który musimy jakoś rozwiązać. Uczę się tutaj też pokory i cierpliwości. Nie bez powodu najczęściej używanym zwrotem na Zanzibarze jest: "pole pole" czyli "powoli". Dla wielu ludzi może to zabrzmieć banalnie, ale robię się tutaj silniejsza i mądrzejsza. Bo skoro tutaj sobie radzę, to poradzę sobie już wszędzie.

Jak konkretnie przygotowywaliście się do takiej rewolucji?

Pół roku temu zdecydowaliśmy, że to będzie bilet w jedną stronę i jakieś dwa miesiące zajęło nam "zamykanie" naszego życia w Polsce. Zaczęliśmy od oddawania albo sprzedawania rzeczy. Przy okazji segregowania okazało się, że wszystkiego mamy za dużo. Wysłaliśmy do Afryki 15 kartonów po 20 kg, z czego doszło 13 kartonów. Na szczęście w każdym kartonie było wszystkiego po trochę, bo przewidywaliśmy, że nie wszystko dotrze. Spakowaliśmy dużo zabawek Tymka, nawet jeśli nie miałby się już nimi bawić. Tutaj nic się nie marnuje i jego zabawki powędrowały do miejscowych dzieci. Sprzedaliśmy samochody i wynajęliśmy dom w Warszawie. Gdy zamykaliśmy drzwi za sobą, pomyślałam, że to nie mógł być przypadek, że mąż kupił mi trzy lata temu na czterdzieste urodziny bilety na Zanzibar. To była moja pierwsza tak egzotyczna podróż i już po kilku dniach na miejscu czułam, że nie chcę stąd wyjeżdżać i że jeszcze tutaj wrócę.

Teraz żyjesz pełniej?

Jesteśmy bliżej i więcej razem – z synkiem i z mężem. Nie ma tych nerwów, tej gonitwy, które psują atmosferę życia domowego w Europie. Czuję też, że oddychamy świeżym powietrzem. Nie siedzę tyle, co dawniej. Przestał mnie boleć kręgosłup, na który narzekałam od 10 lat. Codziennie pływam w oceanie. Zachciało mi się też biegać. Sama nie wierzę, w to, co mówię, bo na bieganie nigdy nie miałam ochoty. Nie pomyślałam o nim w Warszawie nawet przez sekundę. A tu na plaży, czemu nie? Choćby 30 minut przed zachodem słońca. Marzę o nauczeniu się kitesurfingu! Inaczej funkcjonuję w miejscu, gdzie świeci więcej słońca i gdzie mogę zdrowo jeść. Nie jem już ciężkich sznycli. Jem w ogóle mniej mięsa, a jeśli zdarza mi się mięso, to tylko ze zwierząt, wypasanych na trawie. Tutaj nie ma przemysłowych hodowli. Piję dużo wody ze względu na temperaturę i jem mnóstwo świeżych owoców i warzyw. Odczuwam przypływ energii. Życie z widokiem na ocean smakuje lepiej.

To naprawdę bilet w jedną stronę?

Na razie nie pomyślałam o powrocie ani razu. Na razie chcę więcej Afryki. Ale wrócić mogę. Nawet do pracy w telewizji. Furtka jest otwarta, bo nadal jestem pracownikiem TVN, tylko że na bezpłatnym urlopie wychowawczym. Po przyjeździe na Zanzibar odżyła we mnie pasja do fotografowania i reporterskiej roboty. Biegam z aparatem, wypytuję, nagrywam. Dzielę się na Facebooku (profil: Mama na Zanzibarze) moimi doświadczeniami, pokazuję nasze codziennie zmagania. To nie jest Afryka na pokaz, tylko moja subiektywna Afryka. Obserwowanie ludzi wokół jest tu bardzo pouczające. Może coś w przyszłości napiszę, może stanę się ekspertem od tego kierunku świata, może to doświadczenie na coś jeszcze się przyda.

Jak zorganizowaliście sobie życie tutaj? Oszczędności pewnie kiedyś się skończą.

Marzymy o tym, aby mieć mały i przyjemny pensjonacik, ale już widzę, że ze względu na tutejsze "pole pole" ("powoli") musimy uzbroić się w cierpliwość. Długo załatwia się formalności w urzędach, a poza tym trudno o wykwalifikowaną kadrę. Pensjonat powstanie, ale dopiero za kilka miesięcy. Na razie zalegalizowałam swój pobyt, uczciwie i rzetelnie poznaję wyspę, mam licencjonowanego kierowcę i organizuję wycieczki dla Polaków po Zanzibarze. To są kameralne grupy z indywidualnym podejściem do każdego gościa. Nie miałam na razie ani jednej reklamacji i to powinno zaowocować. Polacy czują się zagubieni, gdy są po raz pierwszy w Afryce i ja doskonale to rozumiem. Boją się, gdy widzą posterunek przy wjeździe do miasta. Jeżdżę z nimi także dlatego, by dać poczucie bezpieczeństwa, rozwiać wątpliwości, odpowiedzieć na pytania i pomóc.

Widzę, że rośnie społeczność polska na Zanzibarze. To ostatnio modny kierunek. Co was łączy, czy można mówić o wspólnocie?

Jedni są na chwilę, inni na zawsze. Jest nas tutaj już całkiem sporo. Ostatnio ambasador Polski w Tanzanii (Zanzibar jest jej częścią) zorganizował na wyspie spotkanie dla Polonii i powiedział, że jest nas na Zanzibarze około 600 osób. Teraz wspólnie organizujemy pierwszy na Zanzibarze finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Zapał jest olbrzymi i wierzę, że będzie tak co roku. To nie jest duża wyspa, dlatego często mijamy się, ale nie siedzimy sobie na głowie. Każdy przyjechał tutaj po coś innego, więc ilu Polaków, tyle historii. Ja przyjechałam, żeby zobaczyć, jak byłoby mi w innym życiu. Chciałam wstać z wygodnego fotela i rozprostować kości. Nie wszystko układa się idealnie, przed nami pewnie jeszcze chwile zwątpienia, ale takie chwile z widokiem na ocean i palmy są łatwiejsze do zniesienia. To jestem nowa ja, wyzwanie na drugą połowę życia.

Poprzednie odcinki naszego cyklu "Matka Polka za granicą" przeczytacie tutaj>>

Zapraszamy również do czytania wywiadów z cyklu "Mamy Moc" oraz "Taty Moc".

Jak wyrobić paszport i dowód dla dziecka? Zobaczcie:

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA