Polska mama z Hollywood: Nie chciałam, żeby nianie wychowywały za mnie moje dzieci

- Amerykanki niańczą dzieci, dają nagrodę nawet za to, że dziecko jako ostatnie do mety przybiegło. Padają niemal na kolana przed swoimi dziećmi. Moje córki mówią mi czasami: "Dzięki Bogu, że taka nie jesteś". Prędzej powiem im: "Upadłaś? To wstań i przestań się mazać" - o różnicach w wychowaniu dzieci między Polską a Ameryką opowiedziała Sylwii Borowskiej Eva Halina Rich.

Polki wychowują dziś swoje dzieci nie tylko w Polsce. Wiele z nich los rzucił do innych krajów. Tam założyły rodziny i prowadzą domy. O swoich doświadczeniach opowiadają w naszym nowym cyklu "Matka Polka za granicą". Nasze cykle znajdziecie w piątki o 16 na serwisie eDziecko.pl i Gazeta.pl. Zapraszamy!

Sylwia Borowska: Niedawno było Święto Dziękczynienia. To ważne święto dla Amerykanów. A dla Ciebie?

Eva Halina Rich: Jest ważne dla moich córek: Lily i Daisy. Urodziły się tutaj, a ich ojciec jest Amerykaninem. Święto Dziękczynienia jest jedynym w Kalifornii świętem, kiedy ludzie siadają razem przy stole. Celebruje się ten dzień jak żaden inny. W naszej rodzinie siadamy do stołu jeszcze w Boże Narodzenie i w Wielkanoc. Bo dla mnie wciąż bardziej wzruszająca od Święta Dziękczynienia jest Wigilia. Polka siedzi we mnie cały czas, mimo że mieszkam w Kalifornii dłużej, niż mieszkałam w Polsce, zanim wyjechałam.

Skoro siedzi w tobie Polka, to nie mogę nie zapytać, co przygotowałaś wczoraj na święta?

Indyka - to wiadomo. Zupę grzybową. Usmażyłyśmy też świeże pączki. Przyjaciółka zdradziła mi dwa lata temu genialny przepis.

Pączki w polskiej wersji czy amerykańskie donuts?

Polskie pączki. Smażę je na głębokim tłuszczu, z nadzieniem, a potem oblewam lukrem. Po drożdże na ciasto pojechałam do rosyjskiego sklepu w Los Angeles. Gotuję dużo polskich potraw. A wiesz, co to oznacza? Że muszę objechać z dziesięć sklepów, aby kupić odpowiednie składniki. Na przykład po biały ser i kiszone ogórki jeżdżę do żydowskiego sklepu z koszernym jedzeniem. Na Święto Dziękczynienia zrobiłam jeszcze nasze ulubione amerykańskie danie – bataty z marshmallow i orzechami.

Co proszę?!

To przepis mojego męża Chrisa, tylko troszkę go udoskonaliłam. Gotuję bataty, tłukę je i wkładam do brytfanki, aby zapiec z orzechami i maleńkimi piankami marshmallow na wierzchu. Robi się przypieczona skorupka, ale jak ugryziesz, to marshmallow tak słodko się ciągną (śmiech).

Czy na Boże Narodzenie będziesz lepić pierogi?

Tak, choć przyznaję, że z pierogami jest za dużo roboty. Chętnie wykorzystuję mamę, kiedy przyjeżdża na święta i zaganiam też córki do lepienia. Mamy tutaj zaufane grono przyjaciół Polaków, z którymi organizujemy Boże Narodzenie i Wielkanoc. Staramy się podtrzymywać tradycję i umawiamy, że każdy coś sam na święta przygotuje. Karpia akurat nie jemy, ale inne ryby tak - w galarecie. Moje córki kochają śledzie, a tutaj w Kalifornii nikt nie weźmie marynowanego śledzia do ust. Sama więc muszę je marynować. Na Wielkanoc w tym roku przygotowałam tyle sałatki jarzynowej, że jedliśmy przez tydzień. Zamawiamy też kiełbasę z polskiego sklepu w Chicago, bo tam mają najlepsze wędliny. W Los Angeles w rosyjskim sklepie wypieka chleb polski piekarz. Jeszcze dziesięć lat temu nie mogłam takiego chleba kupić, dlatego sama zaczęłam piec w domu. Mieszałam mąkę pszenną z żytnią. Wyhodowałyśmy z koleżanką zakwas. Przestałam już piec chleb, bo po wyjęciu z piekarnika zjadam od razu połowę. Węglowodany nie służą sylwetce, zdrowiu, a poza tym cukier zjada kolagen. W moim wieku trzeba dokładać kolagenu, a nie odejmować (śmiech). To moja inwestycja w przyszłość.

Chcesz wrócić na plan filmowy?

Już wróciłam. Po trzynastu latach przerwy. Mój przyjaciel, który jest muzykiem country, napisał scenariusz oparty na wątkach z jego życia. Gram główną rolę kobiecą – modelkę, która pochodzi z Europy i pracuje w Nowym Jorku. Spotyka na swojej drodze gwiazdora country, tutaj często nazywa się ich "redneck" (z ang. prostak, wieśniak). Film jest nie tylko o miłości, ale głównie o tym, co wynika ze zderzenia różnych ludzi – dwóch kultur i stylów życia. Mieliśmy zarysy postaci, akcji, rozpisane sytuacje, ale dialogi miały być naszą improwizacją. To jest nowy trend w amerykańskim kinie i ponoć coraz więcej filmów ma być tak kręconych. Podoba mi się, że aktor może coś dodać od siebie. Jest tylko jeden problem, że tę scenę trzeba powtórzyć jeszcze cztery razy (śmiech). Trzeba pamiętać dokładnie, co się powiedziało za pierwszym razem.

Dlaczego odeszłaś z zawodu na tyle lat?

Urodziłam bliźnięta. Kiedy wyjeżdżałam z domu na trzy, cztery dni, by robić reklamę, to dostawałam kota. Nie mogłam się skoncentrować, bo myślałam tylko o Lily i Daisy. Nie chciałam, żeby nianie wychowywały za mnie moje dzieci. To był mój świadomy wybór, aby przerwać karierę. Miałam pomoc, szczególnie na początku, wtedy nianie przychodziły do nas na noc. Traciłam pokarm, więc one czuwały przy Lily i Daisy, a ja spałam, żeby mieć siłę zajmować się dziećmi. I karmić! Bo chciałam karmić je piersią, a musiałam mieć dużo mleka dla dwójki. Sześć miesięcy je karmiłam.

 

To częste w Hollywood czy ty się uparłaś?

A co innego miałam do roboty? Wszystko robię zawsze na sto procent, więc matką też chciałam być na sto procent. Nie każda kobieta ma przywilej macierzyństwa, więc jak Bóg dał, to chciałam wywiązać się jak najlepiej. Nie obchodziło mnie, co i jak robią inne mamy. Chciałam karmić piersią, bo wiedziałam, że jest to zdrowe dla dziecka. Musi dostać z mlekiem matki przeciwciała, aby się uodpornić.

Czy tego, jak być matką, uczyłaś się od swojej matki? Mieszkacie na dwóch różnych kontynentach. Musiało ci jej brakować...

Największą pomocą i zarazem nauczycielem był mój mąż Chris. Wiedział, na czym polega opieka nad dziećmi, bo miał już nastoletnią córkę z pierwszego małżeństwa. Chris był cały czas ze mną. Kiedy tylko jedno z dzieci marudziło, zrywałam się na równie nogi, jak każda matka. Chris mnie jednak czasami stopował. Mówił: "Zostaw, nic się nie dzieje, sama się ulula". I sama się ululała. To nie było łatwe. Kobieta reaguje instynktownie. Prawie płakałam, a Chris trzymał mnie za rękę. Nie braliśmy też dzieci do łóżka, żeby nie przyzwyczaić do spania z nami. Jego rady okazały się mądre. Dzięki mężowi nie miałam depresji poporodowej. Co nie znaczy, że zawsze było różowo. W weekendy nianie nie przychodziły i już w piątek byliśmy przerażeni. Pewnego razu wstaję o świcie i widzę, jak Chris przewija Lily i Daisy. On płacze i one płaczą, bo zachorowały w nocy, dostały biegunki. Czuwał przy nich, ale mnie nie obudził. Może dlatego nie myślałam ani przez chwilę, że brakuje mi mamy. Mama przylatywała tylko raz do roku, a już od dawna nie mieszkałyśmy ze sobą. Bywały nawet między nami zgrzyty z powodu różnic w podejściu do dzieci. To chyba dość częste, nawet gdy rodzina mieszka w jednym mieście.

Wcześnie wyfrunęłaś z domu. Zahartowało cię to?

Miałam 18 lat, kiedy wyjechałam do Norwegii. Pracowałam jako modelka, a potem aktorka. Najbardziej jednak zahartowało mnie uprawianie sportu. Od piątego roku życia trenowałam gimnastykę sportową w klubie Legii. Byłam nauczona dyscypliny. To były czasy PRL-u i niewiele można było wtedy dostać w sklepie, ale dla sportowców Legii szynka i cytrusy zawsze się znalazły. Pomagałam jeszcze rodzinie, odciążając mamę. Tata zginął, a mama została ze mną i siostrą. Miałam jechać na olimpiadę do Moskwy w 1980. Dosłownie miesiąc przed wyjazdem spadłam z równoważni i doznałam kontuzji kolana. To był cios dla klubu i dla mnie. 11 lat treningów! Byłam wtedy najlepsza w ćwiczeniach na poręczach. Była nadzieja na olimpijski medal.

Czyli hart ducha zawdzięczasz właśnie treningom?

Na pewno. Przede wszystkim umiem się skupić na jednej rzeczy. Jestem ambitna. Wyznaczam sobie cele i robię wszystko, aby je realizować. Mam pragmatyczne podejście do życia - jest zadanie, to muszę je wykonać. Podobnie podeszłam do macierzyństwa. Sport nauczył mnie jeszcze tego, aby próbować, nie żałować niczego, co nas w życiu spotka i wszystko, co robimy, robić na 100 procent.

Kto pierwszy dostrzegł twoją urodę i potencjał na Miss Polonię?

Kiedy byłam w liceum, wszyscy mówili mi: "Jaka ty ładna jesteś". Choć ja nigdy siebie za taką nie uważałam. Nie czułam się pięknością. Ktoś, już nawet nie pamiętam kto, powiedział mi, że wznowiono wybory Miss Polonia. To była połowa lat 80. Ponieważ zawsze przechodzę przez wszystkie drzwi, które się przede mną otwierają, poszłam na casting. Z czystej ciekawości. Dostałam się. Zostałam Miss Foto 1986. W trakcie konkursu odkryto, że zrobiłam nagie zdjęcia do kalendarza. Delikatne, artystyczne, niewulgarne. Wszędzie na świecie dyskwalifikuje to kandydatkę. Komisja nie chciała tego robić, ale zapowiedziała mi, że nie wygram. Podobna historia jak z Vanessą Williams. Tylko że jej zabrano koronę po wyborach, a mi przed. Po wyborach zaczęłam karierę modelki za granicą, a to zaprowadziło mnie do Hollywood.

Mieszkając w Kalifornii już trzydzieści lat, nadal podkreślasz, że jesteś Polką. Czy również matką Polką?

Widzę własną matkę w sobie, to chyba jestem matką Polką. Ważne jest dla mnie dbanie o dzieci, formowanie ich w dorosłych ludzi. Dawanie dobrego przykładu, bo córki przecież na matkach się wzorują. Miłość matki do dziecka to też zapach i smak domowego rosołu. Kojarzy się z matczyną troską. Dzieci czują się wtedy zaopiekowane, kiedy mogą zjeść zupę w domu. Chcę, aby moje córki czuły się kochane. Choć dyscyplina też musi być, ale to zaczerpnęłam chyba ze sportu. Czasami za bardzo córkom rozkazuję, zamiast je nakłaniać. Nie jestem urodzoną dyplomatką.

Wychowujesz dzieci inaczej niż przeciętna Amerykanka?

Tak. Bo jestem z dziećmi szczera, nawet do bólu. Jestem czuła, ale też bardzo bezpośrednia i uczciwa w ocenie sytuacji. Amerykanki niańczą dzieci, dają nagrodę nawet za to, że dziecko jako ostatnie do mety przybiegło. Padają niemal na kolana przed swoimi dziećmi. Moje córki mówią mi czasami: "Dzięki Bogu, że taka nie jesteś". Prędzej powiem im: "Upadłaś? To wstań i przestań się mazać". Jestem kochającą, ale twardą matką. Zawsze o wszystkim mogą ze mną porozmawiać. Nie wstydzą się. "Możesz mi wszystko powiedzieć. Ukarzę Cię tylko wtedy, kiedy mnie okłamiesz" - to są słowa mojej matki i często je powtarzam swoim córkom. Zaufanie jest najważniejsze w jakiejkolwiek relacji: czy to z dzieckiem, czy z mężem, czy z koleżanką.

Hollywood to planeta gwiazd. Jak na niej wychować dziecko?

Jestem jedną nogą na planecie Hollywood, a drugą twardo stąpam po ziemi. Dobrze, że jestem elastyczna - zostało mi to czasów uprawiania gimnastyki (śmiech), bo często muszę zrobić szpagat – być i celebrytką, i matką. Tutaj w Los Angeles żyjemy trochę jak w bańce. Dzieci szybko się w tym orientują i czują się uprzywilejowane. Moje dziewczyny mają już 15 lat. Chcą jeździć uberem na sushi do restauracji z kolegami. Wtedy pytam: "W domu nie ma nic do jedzenia?". Uważają mnie za sknerę. Założyłam im konta bankowe i przelewam co miesiąc określoną kwotę. Chcę, aby nauczyły się korzystać z pieniędzy. Skończą się im pieniądze? Trudno. Pieniądze nie rosną na drzewie. Mam takie same problemy wychowawcze, jak inne mamy na całym świecie. Dzieci wzorują się na filmach, siedzą za dużo w social media. Na szczęście moje córki dobrze się uczą. Nie mają problemów w szkole.

Czyli macie w Hollywood takie same problemy, jak zwykli śmiertelnicy.

Wiesz, ile razy muszę za karę ograniczyć córkom dostęp do komputera albo zabrać komórkę? Lepiej nie pytaj. Tym bardziej że tutaj w Hollywood granica jest jeszcze dalej przesunięta. Dzieci mogą mieć od 16 roku prawo jazdy i jeżdżą mercedesami, kupionymi przez rodziców. Ja swoim dziewczynom kupię jeden samochód na spółkę i w dodatku używany. W przyszłym roku w wakacje chciałabym je wysłać do pracy.

Do jakiej pracy?

W sklepie z ubraniami albo w Starbucksie. Pieniądze nie są celem. Pracując, uczysz się odpowiedzialności, umiejętności panowania nad sytuacją, a wtedy wzrasta twoje poczucie własnej wartości. Dzieci szybciej dorośleją. W Los Angeles nie chodzi się po ulicy. Nie spotyka przypadkowych ludzi. To nie jest Nowy Jork, gdzie ocierasz się codziennie o tysiące ludzi na chodniku. W Los Angeles dzieci nie znają prawdziwego życia, bo są przewożone samochodem z punktu A do punktu B.

Czy dzięki wyjazdom do Polski dziewczyny zyskują szerszą perspektywę?

Cieszę się, że rozmawiają ze mną więcej po polsku i lubią polskie jedzenie. W ostatnie wakacje Lily i Daisy pojechały na obóz językowy do Polski. Poznawały przy okazji kulturę i historię kraju. Wróciły i śmiały się, że tylu ziemniaków i chleba w całym swoim życiu nie zjadły. Od powrotu muszę im chłodnik często szykować. To ich ulubiona zupa! Latem byłyśmy na Mazurach, gdzie mieszkałyśmy w motelu, pod namiotem i w przyczepie kempingowej. Paliłyśmy ogniska. Było cudownie! Chodziłam z nimi do lasu zbierać jagody i grzyby. Takie wakacje to dla mnie powrót do dzieciństwa. Kiedy jadę do Polski, ludzie chcą mnie na sushi zabierać, a ja im mówię: "Sushi to mam w Kalifornii, chodźmy na pierogi albo kaczkę z jabłkami".

Eva Halina Rich to polska modelka, aktorka, znana w Polsce z programów "Żony Hollywood" i "Agent. Gwiazdy". Żona aktora Christophera Richa, z którym ma dwie córki, 15-letnie bliźniaczki Lily i Daisy.

Sylwia Borowska - dziennikarka, która od lat uważnie słucha ludzi. Przeprowadziła setki wywiadów m.in. dla magazynów "VIVA!", "Gala", "Zwierciadło". Realizowała reportaże dla TVP. W 2018 roku wydała książkę o życiu Polek w Izraelu "Mój mąż Żyd". Interesują ją losy pojedynczego człowieka – jego wybory i dylematy w kontekście wielkiej historii.

***

Poprzednie odcinki naszego cyklu "Matka Polka za granicą" znajdziesz tutaj:

Jak wyrobić dziecku dokumenty?

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.