Jego słowa o depresji wśród dzieci wstrząsnęły całą salą. "W Polsce co roku znika średniej wielkości szkoła"

"Wymyśl najpodlejszy komentarz z możliwych, a ja ci powiem, że rodzic dziecka z problemami psychicznymi na pewno go usłyszał. Marzy mi się, żeby depresja przeszła społeczną metamorfozę. Żeby została oswojona tak, by rodzic otrzymał współczucie, a nie ocenę." O tym jak choroba psychiczna dziecka wygląda oczami rodzica opowiada nam Rafał Szymański, ojciec trojga dzieci, z których jedno walczyło z deprsją.

Pisząc o dzieciach, najczęściej wspominamy mamy. Jednak przecież to nie tylko one zajmują się dziećmi. W dzisiejszych czasach tata również nie boi się przejmować rodzicielskiej inicjatywy. Jak pisał George Herbert ,"Jeden ojciec znaczy więcej niż stu nauczycieli". W serwisie edziecko.pl wierzymy w to całym sercem, dlatego to właśnie ojcom oddajemy głos w naszym nowym cyklu "Taty Moc". Czytajcie nas co drugą środę o 19 na Gazeta.pl!

Gdybyś był kobietą, na pewno wiele razy usłyszałbyś pytanie, "jak udaje ci się łączyć karierę z byciem mamą". Mam wrażenie, że mężczyzn się o to nie pyta. A szkoda. Dlatego naszą rozmowę chciałabym zacząć właśnie od pytania, "jak udaje ci się łączyć karierę z byciem tatą trojga dzieci".

Jest taki żart, że bezrobotnych nazywamy freelancerami. W praktyce taka praca oznacza, owszem, brak stałości w dochodach, ale pozwala bardziej zaangażować się np. w rodzicielstwo. W naszej rodzinie ten temat pojawił się, gdy na świat przyszło nasze drugie dziecko. Teściowa, która do tej pory pomagała nam w opiece, zachorowała. W tej sytuacji wspólnie zdecydowaliśmy, że to ja pójdę na urlop wychowawczy i będę pracował zdalnie. To było duże wyzwanie. Odczułem różnicę, że nie jestem matką z dzieckiem.

Jaka to różnica?

Matka z małym wyjącym dzieckiem jest przepuszczana w kolejce, a ojciec zbiera krytyczne spojrzenia i słyszy komentarze: "no a gdzie jest matka?!". Z drugiej strony, byłem traktowany jak kuriozum. Teoretycznie wiadomo, że występuje w naturze, ale nikt nigdy nie widział. Dziwnie się na mnie patrzono. Jak raz poszedłem z córką do klubiku dziecięcego, to na następne zajęcia przyjechała telewizja i zrobiła o mnie reportaż. Te 10 lat temu facet z dzieckiem musiał światu udowadniać, że nie jest wielbłądem.

A jak reagowano na ciebie w pracy?

Byłem na urlopie wychowawczym, więc bez dochodów. Podjąłem wówczas pracę w Neckermannie jako doradca zarządu, gdzie dostałem dobre warunki jako "pracujący tata". Cały tydzień pracowałem zdalnie, a do biura chodziłem tylko w czwartki. Niestety, raz miałem sytuację podbramkową, nie znalazłem na ten dzień opieki dla swojej ośmiomiesięcznej córki i musiałem ją zabrać do biura.

Domyślam się, że - jak to zwykle bywa w takich sytuacjach - los gra rodzicom na nosie i był to dla ciebie ważny i wymagający zawodowo dzień.

Negocjowałem wtedy ogromną umowę, którą Neckermann podpisywał z Google. Wszyscy w garniturach, wielka sala konferencyjna, ja z planszami, wykresami itd. Córkę Agatę zostawiłem wówczas pod opieką asystentki prezesa - bardzo miłej pani Patrycji. Nagle, w środku mojej prezentacji, puka asystentka z moją córką na rękach. Mała krzyczy wniebogłosy, a pani Patrycja przepraszającym głosem mówi, że nie dało się jej uspokoić.

Sytuacja rodem z koszmaru sennego rodzica!

Wyobraź sobie teraz tę wielką salę konferencyjną. Sami ważni panowie z poważnymi minami siedzą dookoła długiego stołu. Na środku kolekcja plastikowych figurek samolotów, oczko w głowie ówczesnego prezesa Neckermanna. No i jest jeszcze moja córka, która łazi po tym wspaniałym stole, rozrzuca wszystkie papiery. Nagle łapie jeden z samolotów i bach! Przełamany na pół!

To był twój ostatni dzień pracy?

Aż sam nie mogę uwierzyć, że mnie wtedy nie wyrzucili. Potem zostałem tylko grzecznie poproszony, by na te dwie-trzy godziny w tygodniu próbować na przyszłość zorganizować kogoś do pomocy. Aczkolwiek praca z domu z dzieckiem to jest wyzwanie. Trudno się nie rozproszyć. Dla domowników jestem przecież w domu, więc zawsze mogę usłyszeć pytanie: "tato, zrobisz herbatki?".

Wszyscy pracodawcy byli wobec ciebie tak wyrozumiali?

Gdy moja starsza córka miała 12 lat, zachorowała. Trafiła do szpitala. Pracowałem wtedy na etacie. Poszedłem do mojej szefowej i powiedziałem jej wprost "Moja córka jest w szpitalu psychiatrycznym, będzie tam kilka miesięcy. Co ja mam zrobić?". Chciałem pracować, zaproponowałem, by obciąć mi część obowiązków, bym mógł się nią zajmować, ale to się źle skończyło. Dostałem zgodę i przez następne sześć miesięcy tak pracowałem. Jednak na ocenie rocznej informacja była inna: "Fajnie, fajnie, ale projekty muszą iść, a twoja wydajność spadła znacząco. Znamy twoją sytuację, więc cię nie zwolnimy, ale sam znajdź inną pracę".

Dla mnie to był przerażający moment. Moje dziecko jest chore. Muszę mu pomóc, a nie wiem, co zrobić. Temat jest wstydliwy, nikt o tym nie mówi. Nawet samo przyznanie się, że ktokolwiek z rodziny trafił do takiego miejsca jak szpital psychiatryczny, to jest dramat. Niestety, nasze społeczeństwo nie rozumie, że choroba to nie jest niczyja wina. A powiedzmy sobie jasno: choroba psychiczna dziecka to nie jest błąd wychowawczy i nie jest to powód do wstydu.

Dużo przykrych rzeczy słyszy rodzic w takiej sytuacji?

Spróbuj wymyślić najpodlejszy komentarz z możliwych, a ja ci powiem, że rodzic dziecka z problemami psychicznymi na pewno go usłyszał. Ja sam słyszałem chyba wszystko: od wersji, że to moja wina, po komentarz, że próbuję zbić popularność na tragedii dziecka, kiedy o tym mówię, zamiast ukrywać.

Marzy mi się, żeby depresja przeszła podobną społeczną metamorfozę co autyzm. Jeszcze 20-15 lat temu nie było w ogóle mowy o spektrum. Asperger? Nie było takiego pojęcia. W oczach społeczeństwa było się po prostu rodzicem głupiego dziecka. Teraz ta choroba została oswojona. Co najważniejsze: mówi się o niej, dzięki czemu zaistniała ona w świadomości społecznej. Co za tym idzie, rodzic otrzymuje współczucie, a nie ocenę.

Twój blog Porcelanowe Aniołki był pierwszym krokiem ku "oswajaniu" depresji młodzieży?

W szpitalu psychiatrycznym poznałem rówieśniczkę mojej córki - 12-letnią wówczas Amelię, która poprosiła mnie o pomoc w stworzyć w sieci miejsca dla młodych osób dotkniętych depresją. Blog Porcelanowe Aniołki funkcjonował wiele lat aż do grudnia zeszłego roku. Wokół strony powstała cała społeczność, co pokazuje tylko, jak ogromna jest potrzeba samego mówienia o tym. Podzielenia się swoimi historiami w bezpiecznym, nieoceniającym środowisku.

"Co roku w Polsce znika średniej wielkości szkoła". "Codziennie dochodzi do udanej próby samobójczej" - to dane policji, które są przerażające. Mimo to jednak nikt o tym nie mówi, a ty owszem.

Jesteśmy drugim w Europie krajem pod względem liczby samobójstw nieletnich. Przebija nas tylko Wielka Brytania. Tymczasem w Polsce ten temat w ogóle nie istnieje. A to są rzeczy, które dzieją się obok nas. Odbierają sobie życie młodzi ludzie z dobrych szkół, renomowanych warszawskich liceów. Problem nie dotyczy - jak dużo osób chciałoby sądzić - tzw. patologii.

A konkretnie? Kim jest polski nastolatek z depresją?

Jest bardzo dużo różnych typów. Na Porcelanowych Aniołkach zrobiłem warsztat i badania mające nam pokazać kilka z nich. Najbardziej zaskakujące dla mnie były dwa. Pierwszy, nazwijmy go roboczo, "Antek Nie Płacze". Antek ma mniej więcej 16-17 lat. Pochodzi z dużego miasta, jest u progu liceum. Nie ma postawionej diagnozy, jednak cierpi na depresję. Jest chory, choć na zewnątrz bardzo dobrze funkcjonuje, bo "facet nie może być w depresji". Środowisko postrzega go przez osiągnięcia i on stara się je spełnić. Tacy nastolatkowie bardzo dobrze grają i pozornie dobrze działają w grupie rówieśniczej. Nikt nie powie, że coś nie jest w porządku, jednak w środku to jeden wielki kłębek nerwów.

Problem dotyczy tylko chłopców? A co z dziewczynkami?

Dziewczęcą odpowiedniczką Antka jest persona nazywana "Zuzanna, nie Zuza". Także świetna aktorka. Ponieważ ją też środowisko ocenia przez pryzmat osiągnięć, a nie uczuć, umie świetnie maskować to, jak bardzo czuje się przytłoczona oczekiwaniami z zewnątrz. Czuje lęk przed zignorowaniem, odrzuceniem, oceną. Jest nerwowa i drażliwa, choć ma świadomość, że kultura wymaga od niej, by była miła, grzeczna i spokojna.

Oczywiście nie są to jedyne typy nastolatków z naszego bloga. Chcę podkreślić, że problemy psychiczne mogą dotyczyć też młodego człowieka, którego pozornie nie ocenilibyśmy jako "typowej osoby z problemami".

Na co w takim razie my - rodzice, opiekunowie, bliscy dorośli - powinniśmy być wyczuleni?

Musimy obserwować swoje dzieci. Ja sam, choć uważam się za uważnego rodzica, dopiero po czasie - podczas rozmowy z lekarzem - zobaczyłem jak na dłoni sygnały problemów swojej córki. To trochę tak jak z rysunkami typu "połącz kropki". Kiedy patrzymy z bliska, są to zwykłe punkty. Dopiero gdy nabierzemy dystansu, wyłoni nam się obraz choroby. Taka pojedyncza kropka wydaje się rodzicowi zwykłym problemem wieku dorastania. Jednak jeśli pojawiają się kolejne i kolejne, trzeba działać.

Co konkretnie powinno nas zaniepokoić? Jakie "kropki"?

Jeżeli dziecko stało się drażliwe, nerwowe, spięte, straciło radość życia - jest permanentnie smutne, zdołowane - i dzieje się tak niejednorazowo, ale przez kilka tygodni, to powinna nam się zapalić lampka ostrzegawcza. Taka zmiana często wpływa na codziennie funkcjonowanie, np. porzucane jest hobby albo grupa rówieśnicza. Ja sam tłumaczyłem sobie, że moja córka nie spotyka się już z dawnymi koleżankami, bo skoro przeszła do gimnazjum, to już ma nowe. Rodzic myśli sobie "moje dziecko dorosło, więc pewnie dlatego porzuciło np. harcerstwo" i może być to prawda, ale trzeba też spojrzeć szerzej. Dostrzec, czy w zachowaniu naszego dziecka nie ma jeszcze innych zmian.

Na przykład problemów w szkole?

Depresja jest bardzo poważną chorobą, która rzutuje też na problemy z koncentracją. Myśli cały czas kotłują się w głowie, nie można skupić się na nauce. Dziecko przestaje się uczyć, oceny pogarszają się. Ale może być też odwrotnie. Dziecko widzi, że ma problem, więc robi wszystko, by się podciągnąć. Nigdy się nie uczyło, a nagle spędza całe dnie nad książkami. To też powinno wzbudzić w rodzicu czujność.

Kolejną grupą symptomów będą objawy psychosomatyczne. Wszelkie kłopoty ze snem są znaczące. Zarówno jeśli nasz nastolatek śpi mało albo odwrotnie, śpi całe dnie - nie możemy go rano dobudzić. Często też z depresją współwystępują zaburzenia odżywiania.

Moment. Dziecko unika wysiłku, jest drażliwe, sprawia problemy wychowawcze - mam wrażenie, że to także opis statystycznego nastolatka...

Nastoletnie dziecko nie zawsze chce z nami rozmawiać, dlatego tak ważne jest uważne przyglądanie się mu. Jeśli bowiem do wspomnianych objawów dołożymy jeszcze utratę zainteresowań, problemy z porannym wstawianiem, nudności, kłopoty z koncentracją albo w ogóle z ocenami, to jest dla nas sygnał ostrzegawczy.

Smutek też nas powinien zaalarmować?

W przypadku depresji musimy zrozumieć, czym jest smutek. Smutek jest normalną emocją. Nawet smutek odczuwany przez dłuższy czas, jak to ma miejsce na przykład po śmierci bliskiej osoby. W przypadku depresji obniżony nastrój utrzymuje się przez cały czas. Mówię tu o okresie kilku tygodni.

Ale kiedy jesteśmy w żałobie, to też jesteśmy smutni przez kilka tygodni.

Kiedy jesteśmy w żałobie, mamy momenty bardzo intensywnego odczuwania smutku, ale też chwile, gdy smutek słabnie. W przypadku depresji obniżony nastrój mamy stale. Kolejną różnicą jest powód naszego smutku. Po śmierci bliskiej osoby smutek jest związany ze stratą, brakiem. W depresji powody ulegają generalizacji. Są związane z oceną świata i siebie. Jesteśmy smutni po prostu.

A myśli o śmierci? Czy jeśli się pojawiają, to znaczy, że mamy depresję?

Niekoniecznie. Kiedyś słyszałem, jak starsza osoba po stracie małżonka mówiła, że chciałaby umrzeć. W jej przypadku śmierć miałaby oznaczać połączenie się z ukochaną osobą. W depresji jest inaczej. Myśli się o śmierci pojawiają się w kontekście skrócenie swojego życia, bo stało się ono nie do zniesienia.

Załóżmy, że rodzic zauważa problem albo ma pewne podejrzenia, ale nie jest pewny. Co powinien zrobić?

Jeśli mamy wątpliwości, to powinniśmy się skontaktować z jakimkolwiek specjalistą z dziedziny zdrowia psychicznego. Taka osoba ma narzędzia i kompetencje, by sprawdzić, czy mamy do czynienia z faktycznym problemem. Nie czekajmy! Dorosły stosunkowo szybko od zachorowania trafi do diagnozy i leczenia. Dorosłemu chorującemu na depresję nastrój obniża się do momentu, gdy w pewien poniedziałek po prostu nie będzie w stanie podnieść się z łóżka. Wtedy, żeby nie stracić pracy, rodziny itp., musi pójść do lekarza. Lekarz da mu zwolnienie i leki. Otrzyma pomoc. Źródła lekarskie mówią, że u dorosłego okres inkubacji choroby wynosi pięć-sześć tygodni. W przypadku dziecka to trwa mniej więcej półtora roku, a nawet dwa lata, ponieważ my, dorośli, nie zawsze potrafimy dobrze zinterpretować to, co dzieje się z dzieckiem.

Tak wiele jest czynników, które powinny nas niepokoić, a mimo to polscy rodzice zbyt rzadko od razu kierują się do specjalisty. Dlaczego?

Rodzice niechętnie przyznają się do swoich problemów, a co dopiero do problemów swoich dzieci. W pracy nie mówimy o dzieciach, chyba że dobrze. Nawet w rodzinie depresja i problemy psychiczne to ciągle temat, który wolimy przemilczeć.

I radzimy sobie na własną rękę? 

Są dwie skrajne postawy bliskich chorego dziecka. Jedną z nich określmy roboczo jako "dziadek z Wejherowa". Z jego ust padną takie stwierdzenia jak: "A czy depresja to choroba?", "Kiedyś tego nie było", "Za moich czasów wystarczyło przylać pasem i dziecko było grzeczne". To jest coś przerażającego. A takie rzeczy się zdarzają.

Drugą skrajną i również szkodliwą postawą, z którą mamy do czynienia w rodzinie chorego nastolatka, jest typ "współczującego dziadka Stefana". On nie rozumie, czym jest choroba. Myli ją ze zwykłym obniżeniem nastroju i stosuje sposoby pomocne w takich sytuacjach. Mówi: "Źle się czujesz, to może wyjdź na spacer". Zaproponuje rosołek. Często takie osoby stają się nadopiekuńcze i stają się dodatkowym ciężarem, ponieważ wiemy, że chcą dobrze i trudno im odmówić.

A tu rosołek ani spacer nie pomogą...

Nie pomogą też proste rozwiązania. Dostaję białej gorączki, gdy słyszę, że wszystkiemu winne jest siedzenie w telefonie. Owszem, świat ekranów, w którym żyjemy, jest jednym z problemów - zarówno młodych ludzi, jak i dorosłych. Ale ekran nie jest jedyną przyczyną. Niestety, to nie zadziała tak, że jeśli damy bana na ekran, to dziecko będzie zdrowe i szczęśliwe. My, dorośli, nie do końca rozumiemy ten świat ani to, co młodzież w nim pociąga. Jest na przykład taka gra: "MovieStar Planet". Rodzicowi wyda się tylko zabawą w przebieranie ludzików, a nie wie, że dookoła jest także społeczność. Środowisko, z którego nasze dziecko czerpie aprobatę, ale też środowisko, które może odpłacić hejtem.

Uważasz, że rozwiązania systemowe są w stanie sprostać rosnącej potrzebie leczenia zdrowia psychicznego?

W Polsce jest zapaść w psychiatrii. Zwłaszcza psychiatrii dziecięcej. Według mnie psychiatrzy dziecięcy powinni być noszeni na rękach, bo to jest naprawdę ciężka praca. Specjaliści odchodzą z zawodu albo w ogóle nie decydują się na praktykę. Uprawnień w Polsce jest wydanych mniej niż 400. Praktykuje niecałe 300 psychiatrów. Polskie Towarzystwo Psychiatryczne szacuje, że mniej więcej pięć proc. dzieci może mieć problemy. To daje mniej więcej dwie osoby na 30-osobową klasę. Gdyby tych dwoje trafiło do wczesnej diagnozy, niekoniecznie do psychiatry, ale do psychologa, psychoterapeuty, to mogłyby szybciej uzyskać pomoc. A co za tym idzie - można byłoby nie dopuścić do nasilenia tych problemów. Pamiętajmy, że depresja jest chorobą, która - nieleczona - prowadzi do poważnych problemów, na przykład sięgania po używki, i jest wymieniana jako jedna z głównych przyczyn prób samobójczych nieletnich.

Niedawno pojawiło się światełko w tunelu - psychiatria środowiskowa. W całej Polsce stopniowo powstają specjalne centra środowiskowe dla dzieci i młodzieży, gdzie można uzyskać pierwszą pomoc. Na pierwszą wizytę można umówić się bez skierowania, a w niektórych miejscach bez zapisów. Taka forma pomocy ma wiele zalet. Już nawet na poziomie samej nazwy. Nie idziemy do psychiatry, tylko do lekarza. Nie idziemy do szpitala, bo przecież "tylko wariaci idą do psychiatryka".

Kolejną zmianą jest stworzenie zawodu - asystent zdrowienia. Osoba, która sama przeszła kryzys, może zacząć pomagać innym. Trzeba przejść kwalifikację, a następnie zrobić kilkumiesięczny kurs. Poznałem kilka takich osób i mam do nich ogromny szacunek. Robią wspaniałą robotę, ale w skali kraju to nadal jedynie kropla w morzu potrzeb.

 

Dlatego postanowiłeś wziąć w sprawy w swoje ręce, wykorzystać swoje zawodowe doświadczenie jako mówcy i wziąć udział w TEDxWarsaw (1)? Twoje przemówienie "Depresja to porywacz naszych dzieci" wyświetlono na YouTube blisko 50 tysięcy razy.

Chciałem wziąć udział w TEDx z mową o depresji, bo nikomu nie życzę, żeby musiał przechodzić te wszystkie rzeczy, których doświadczyła cała moja rodzina. Jak nie zaczniemy mówić o chorobach psychicznych, to gdy nas ten problem dotknie, będziemy się musieli zmierzyć z nim sami. I to nie tylko z samą chorobą, lecz także oceną i stygmatyzacją.

Dlatego we wrześniu zeszłego roku przygotowałem typowo tedexową mowę o odwadze w walce z depresją. Byłem po wypadku, w trakcie rehabilitacji w sanatorium. Wbrew regulaminowi wymknąłem się do Warszawy na eliminacje, po czym, przemawiając na scenie, spaliłem się. Popłakałem się i nie powiedziałem tego, co planowałem. Uznałem, że dałem ciała i pogodziłem się z porażką. Po miesiącu niespodziewanie zadzwoniła do mnie opiekunka prelegentów i... zaprosiła mnie ponownie. Okazało się, że choć dałem ciała, to emocje wpłynęły na wszystkich i chcą, bym wystąpił.

Co było dalej?

Przez dziewięć miesięcy przygotowywaliśmy prelekcję. To jednak nadal nie było to, co wszyscy mogą usłyszeć na YouTubie. Dwa tygodnie przed wystąpieniem znów dostałem email. Powiedziano mi, bym usunął wszystkie odnośniki i metafory i żebym mówił wprost: dlaczego mam prawo zabierać głos w tym temacie. Tym samym mam być nie kolesiem, który mówi o tym, że w Polsce jest źle, ale ojcem, który doświadczył choroby i próby samobójczej dziecka.

Rafał Szymański podczas wystąpienia 'Depresja to porywacz naszych dzieci' na TEDxWarsawRafał Szymański podczas wystąpienia 'Depresja to porywacz naszych dzieci' na TEDxWarsaw TEDxWarsaw

I znów musiałeś się zmierzyć z tymi samymi emocjami, które wzięły górę podczas pierwszej próby na eliminacjach?

Obawiałem się odsłonić. Bałem się o swoją córkę, którą ponad wszystko chcę chronić. W efekcie miałem bardzo duży problem, by powiedzieć nowy tekst i nie płakać. Ale udało się, nie pokazałem kotłujących się we mnie emocji. Kiedy jednak skończyłem mówić, zdarzyło się coś, co będę wspominał do końca życia - cisza. Nie ma oklasków. Prowadząca konferencję nie podchodzi. Stoję sam na scenie, na tej charakterystycznej kropce, otoczony straszliwą ciszą. I robię coś, czego nauczyłem się jako rodzic chorego dziecka, czyli płaczę do wewnątrz, bo przecież nie wypada płakać publicznie. To był strasznie trudny moment.

Wtedy jeszcze nie wiedziałeś, że ta cisza zapadłą dlatego, że twoje wystąpienie po prostu wstrząsnęło widzami, prowadzącą i myślę też, że dziesiątkami tysięcy słuchaczy na YouTubie. 

To były bardzo trudne minuty, ale mam poczucie, że to miało głęboki sens. Chcę powiedzieć innym rodzicom: "nie jesteście sami", "to nie wasza wina". Mam nadzieję, że to będzie kamyczek, który poruszy lawinę. Chciałbym, żeby każdy rodzic o chorego dziecka wiedział, gdzie może się zwrócić o pomoc dla siebie i rodziny, a nie musiał uczyć się płakać do środka.

***

Przypisy:

1. TEDxWarsaw - marka konferencji naukowych popularyzująca - jak głosi jej motto - "idee warte propagowania".

Sprawdź również nasze teksty z cyklu Mamy Moc:

Jak wspierać osobę chorą na depresję?

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA