Trzeciego dziecka nie chciałam rodzić w szpitalu. Za dużo tam personelu, za dużo lekarstw. To niepotrzebnie stresuje mamy i dzieci. Poprosiłam znajomą Indiankę, Estelę, by przyszła pomóc mi urodzić córkę. Jest znaną w rejonie akuszerką, pełni też rolę znachorki, czasem usuwa ciążę ziołami, a jak trzeba robi też wywary przeciw nudnościom. Jest wysoką, szczupłą 40-letnią kobietą z czarnymi jak smoła włosami po pas. Nie mówi dużo. Rodziłam u siebie w domu. Gdy miałam już regularne skurcze, zachciało mi się do toalety. Zdjęłam majtki i wtedy poczułam główkę.
- Estelaaaaaaaa!! - głośno krzyczałam. Bałam się, że mała wpadnie do toalety. Estela pomogła mi przejść te kilka kroków, położyłam się na materacu i urodziłam Marię w kilka minut. W ogóle nie płakała, od razu przyssała się do piersi i nigdy nie miałam z nią kłopotów. Ale takie porody nie są w Meksyku popularne. W domach rodzą Indianki i hipiski, jak ja.
Kobiety w dużych miastach często decydują się na cesarkę, bo lekarze je do tego namawiają. Dla nich to oczywiście kwestia pieniędzy (za cesarkę lekarz weźmie większą łapówkę) i mniejszej odpowiedzialności.
Ja wszystkie swoje dzieci karmiłam do 3. roku życia, ale w mojej ojczyźnie normą jest karmienie butelką. Dopiero w tym roku rząd zakazał firmom dystrybuowania w szpitalach próbek mleka modyfikowanego za darmo. Zaledwie co szósta Meksykanka karmi piersią dłużej niż sześć miesięcy.
Nikt nie przejmuje się alergiami pokarmowymi. Nie gotuje się specjalnie dla dzieci, dostają po prostu małą porcję z talerza rodziców. Bardzo popularnym napojem jest atole, czyli woda z mąką kukurydzianą. Czasem zastępuje nawet mleko, które jest drogie. Dodatkiem do dań jest caraota negra - czarna fasola. Jemy ją prawie codziennie, niemowlęta też. Na śniadanie pieczemy chlebek kukurydziany, zwany tortillą. Często smażymy też empanadas albo gorditas - rodzaj pierożków z mięsem lub warzywami. Pamiętam, jak przygotowałam pierwszy posiłek dla dzieci według zaleceń pediatry. Moja mama spróbowała i od razu kazała mi dodać masła, przypraw i soli. "Gotuj dla dziecka to, co sama chciałabyś zjeść" - instruowała mnie.
To jest bardzo przyjemne. Ale i tak większość maluchów śpi z rodzicami. Często do 5. roku życia, a nawet dłużej. Nie robimy problemu ze snu dziecka. Nie zastanawiamy się, czy nie obudziło się za wcześnie. Nie martwimy się, że za krótko śpi. Przecież zaraz dorośnie i będzie po kłopocie.
Kiedyś moja córka, widząc mamę zmieniającą pieluszkę swojemu maleństwu, powiedziała głośno "caca". Kobieta oblała się rumieńcem i udała, że jej nie słyszała. O tym się po prostu nie mówi. Tak samo nigdy, przenigdy, Meksykanka nie zmierzyłaby swojemu dziecku temperatury w pupie. Czopki nie istnieją, to nie do pomyślenia!
W miastach używa się dużo antybiotyków, choć i homeopatyki stają się popularne. Lekarze są drodzy, więc wielu rodziców korzysta z usług znachorów.
Kobiety w Meksyku i tak zawsze wiedzą wszystko lepiej, więc lepiej jak mężczyzna się nie odzywa. Podział ról jest dla nas bardzo ważny. Gdy mamy wracają do pracy, maluchami zajmują się babcie. Niewiele mam chce oddać dziecko do żłobka. Boją się, że maluch mógłby płakać i nikt by go nie pocieszył. To niewyobrażalne dla prawdziwej mamá mexicana.