Kilka miesięcy temu w stanie Maryland w Stanach Zjednoczonych pod dom Alexandra Meitiva podjechał samochód policyjny. Na tylnym siedzeniu było jego dwoje dzieci w wieku 10 i 6 lat. Z samochodu wyszedł policjant.
- Czy to pana dzieci? - zapytał.
Meitiv skinął głową. Za chwilę pod dom zajechało jeszcze pięć wozów policyjnych, w tym dwa na sygnale.
- Co to jest? - policjant podał ojcu plastikową plakietkę wielkości karty kredytowej. Widniał na niej napis: "Nie zgubiłem się. Jestem dzieckiem z wolnego wybiegu". Meitiv popatrzył na policjanta i wybuchnął śmiechem.
- Dlaczego pana dzieci chodziły same po parku? - zaczął denerwować się policjant.
- Chciałem, by samodzielnie wróciły do domu. To tylko 500 metrów - wyjaśnił ojciec.
- Same?! Czy wie pan, co im grozi? - oburzył się policjant.
- Myślę, że nic - odpowiedział spokojnie Meitiv, po czym wyjaśnił, że należą z żoną do ruchu Free Range Kids (Dzieci Wolnego Wybiegu). Dużo czasu zajęło mu przekonanie funkcjonariuszy policji, że nie popełnił przestępstwa, a jego dzieciom wyjdzie to na dobre.
Free Range Kids to ruch zapoczątkowany w 2008 roku przez "najgorszą matkę na świecie" - Leonor Skenazy. Czemu się przeciwstawia? "Walczymy z przekonaniem, że dzieciom stale zagrażają: zboczeńcy, porywacze, ekshibicjoniści, bakterie, stopnie w szkole, frustracja, porażka, mężczyźni, całonocne pidżama party i winogrona, które nie są bio". Ten manifest powstał zaraz po tym, jak ekipa telewizyjna wpadła do szkoły szukając 9-letniego Izaaka, syna Skenazy.
- Chcieli przeprowadzić ze mną wywiad, bo sam pojechałem do domu metrem - tłumaczył potem chłopiec.
Matka, wyposażywszy syna w mapę metra i bilet, pozwoliła, by samodzielnie dotarł do domu na Mahattanie. Chłopiec był wniebowzięty, Ameryka wstrząśnięta. Skenazy zaś wywołała prawdziwą burzę, nawołując do "uwolnienia dzieci". Napisała o tym książkę, prowadzi też talk show "Najgorsza Matka na Świecie" na Discover Channel.
- Nawet jeśli rodzic chciałby, aby jego dziecko zostało porwane, to statystycznie musiałby je zostawiać same na ulicy przez 700500 lat - powiedziała tygodnikowi "New Yorker" Leonor Skenazy.
Hillary Clinton napisała w swoich wspomnieniach: "Dawano nam mnóstwo swobody. W dzisiejszych czasach nie można sobie tego nawet wyobrazić. To jedna z największych strat dla społeczeństwa". Według amerykańskiego psychologa Petera Grey'a, autora książki "Wolne dzieci", ta strata nie jest tylko wielka, ale tragiczna. Natura wyposażyła dzieci w ciekawość świata. Potrzebują wolności, by się rozwijać.
- Jej brak zabija ducha i hamuje rozwój psychiczny - pisze Grey.
I alarmuje, że w ciągu 50 lat obserwujemy coraz większe problemy związane z psychicznym i fizycznym zdrowiem dzieci.
- Jeśli ta tendencja będzie postępować, grozi nam poważne niebezpieczeństwo, ponieważ wypuścimy w świat pokolenie, które nie będzie potrafiło samodzielnie radzić sobie w życiu - dodaje Peter Gray.
Czy dzieciom w Polsce grozi to samo? Czy polskie dzieci mają czas na swobodną zabawę? Postanowiłam to sprawdzić.
Jedno z krakowskich osiedli. Sześcioro dzieci buduje plac zabaw. W pobliżu nie ma dorosłych.
- Budujemy bazę, proszę się odsunąć - siedmiolatek wskazuje mi miejsce na ławce.
- Widzi pani? Te stare deski dostaliśmy z budowy, krzesła od pani z warzywniaka - tłumaczy ośmiolatek, kierujący operacją.
Najmłodsze dziecko w ekipie ma pięć lat, to dziewczynka. Podaje chłopcom gwoździe, oni wbijają je z zapałem, zbijając stół.
- Gdzie wasi rodzice? - dopytuję.
Pochłonięci pracą chyba mnie nie słyszą, więc czekam, obserwując ich dalej. Ustalają między sobą, gdzie stanie ławka, a gdzie huśtawka. Negocjują, czasem kłócą się. Pytam jeszcze raz o rodziców. Jeden z chłopców wskazuje na blok za nami.
- Mama jest w domu, ale czasem z okna patrzy, czy żyjemy. Kazała nam wrócić na obiad - mówi i wraca do wkręcania śrubek.
Gdy po kilku dniach wracam na osiedle, baza już stoi. Jest ławka, stół, huśtawka i hamak. Ale to osiedle to wyjątek.
Plac zabaw w centrum Krakowa. W piaskownicy dzieci budują zamki, rodzice siedzą na ławkach tuż obok. Mamy rozmawiają przez telefon, zerkając na dzieci. Niektóre entuzjastycznie stawiają piaskowe babki, karmiąc przy tym swoje dwulatki. Dominuje układ jeden rodzic - jedno dziecko. Po 40 minutach zabawy dziewczynki i chłopcy odjeżdżają w wózkach do domu.
Willowa część miasta. Dzieci nie widać na ulicach. Dużych domów strzegą wysokie płoty. Dzieciaków nie ma też w parku i na uliczkach niewielkiego miasteczka koło Tarnowa. W każdym ogrodzie stoi trampolina, ale dzieci oddających się swobodnej zabawie brak. Czasem dwóch 10-latków przemknie na rowerze. Trwa festyn; trzylatki trzymają się kurczowo maminych spódnic. Dzieci nie biegają, chyba że koło stoiska reklamującego usługi banku, bo tam rozdają balony za darmo.
- Polskie dzieci zniknęły z podwórek, ale przyczyny tego są złożone. Zmienił się wygląd osiedli, które nie są już tak przyjazne dzieciom. Jest więcej samochodów. Coraz częściej mówimy o zagrożeniach związanych z seksualnością, rodzice się tego bardzo boją. Nastąpiły też zmiany w organizacji czasu. Pracujemy dłużej, dzieci spędzają więcej czasu w świetlicach i na zajęciach dodatkowych. Kiedyś kilkulatki miały więcej okazji do nieustrukturyzowanej zabawy - tłumaczy Ewa Maciejewska-Mroczek, antropolożka dzieciństwa.
Przekonuje jednak, że polskie dzieci i tak mają zdecydowanie więcej swobody niż amerykańskie.
- Ruch "Dzieci z wolnego wybiegu" nie mógłby powstać u nas, bo nie mamy jeszcze takiego problemu na masową skalę - mówi antropolożka.
- Gdzie zniknęły dzieci? - pytam Grażynę Furman-Betlej, mamę trójki dzieci: Hani (18 lat), Meli (15) i Juliana (12), właścicielkę Swystowego Sadu, zagubionego w beskidzkich górach pensjonatu, do którego w zimie dojechać można tylko samochodem z napędem na cztery koła.
- Wszystkie są u nas - odpowiada pani Grażyna i śmieje się, wskazując na bandę dziesięciorga dzieci, które przyjechały tu pod opieką dwóch ojców na tydzień. Wzięli swoje dzieci, przygarnęli dzieciaki znajomych, siedzą nad rzeką i budują tamy.
- Ja byłam wolnym dzieckiem i moje dzieci też są wolne. Moi rodzice zajmowali się gospodarstwem, więc musiałam sama wyszukiwać sobie zajęcia. Wracałam do domu tylko na posiłki, a tak chodziłam po lesie, zbierałam kwiaty i taplałam się w potoku, w którym znajdowałam prawdziwe skarby: stare chochle, ułamane dzbanki. Nie miałam zabawek, więc bawiłam się tym, co dawała mi natura - opowiada pani Grażyna. - Moje dzieci wychowują się w tej samej wsi, tylko w lepszych warunkach. Tak jak ja większość czasu spędzają na zewnątrz, prawie jak w Bullerbyn. Mogą biegać, gdzie chcą, ale wyznaczam im granice, bo dzięki temu mają poczucie bezpieczeństwa. Sztuka polega na tym, by dawać dzieciom wolność, ale na miarę ich możliwości - dodaje.
Pani Grażyna obserwuje też dzieci swoich gości, którzy przyjeżdżają z całej Polski. Uważa, że rodzice są nadopiekuńczy. Dopytują: Poczytać ci? Zimno ci? Głodny jesteś?
- Najlepiej, gdy zbierze się ekipa dzieciaków w różnym wieku. Wyfruwają z domu i nie interesują się rodzicami. Dorośli wtedy nie wiedzą, co ze sobą zrobić. Największym problemem dzisiejszych dzieci jest brak swobody, a im do szczęścia tak niewiele potrzeba: kilkoro innych dzieci, tamy w potoku, jabłek w sadzie - mówi.
- Swoboda to wydłużanie pępowiny zależne od możliwości rozwojowych dziecka. Inaczej powinniśmy postępować z trzylatkiem, a inaczej z pięciolatkiem. Dawajmy dzieciom zadania do realizacji, dzięki którym zrozumieją, że mają wpływ na rzeczywistość. Uczmy je samodzielności. Nadmierna kontrola powoduje, że są bardziej bojaźliwe, mają mniej wiary w siebie - uważa Ewa Iskierka, psycholożka.
Jak to zrealizować w praktyce?
- Dobrze jest wyznaczyć dziecku przejrzyste granice, znaleźć bezpieczne miejsce do zabawy, gdzie nie będziemy musieli co chwila pokrzykiwać "Nie zrywaj, nie podchodź" - radzi psycholożka. - Nie wysyłajmy malucha do przedszkola, w którym cały czas wypełniony jest zorganizowanymi zajęciami, gdzie nie ma momentu na nudzenie się lub swobodną zabawę z rówieśnikami. Po południu, zamiast zapisywać dziecko na zajęcia dodatkowe, zaproponujmy mu wspólną zabawę albo pozwólmy mu samemu zorganizować sobie czas. Jeśli musimy coś załatwić, zostawmy 10-latka samego w domu. Niech się ponudzi! Będzie miał czas na myślenie.
Trudno jest powiedzieć, kiedy pozwolić dziecku na pierwszą samodzielną wyprawę. To zależy od tego, gdzie się mieszka, jak daleko jest sklep, do którego dziecko mogłoby pójść po chleb, albo plac zabaw, na który mogłoby się wybrać z kolegami. Także od nastawienia rodziców. A z tym bywa różnie. Jedni uważają, że na pierwszą, niezbyt daleką wyprawę bez opieki można pozwolić już sześciolatkowi, inni są zdania, że dopiero dziesięciolatek jest na to gotowy.
- Przed pierwszą wycieczką warto pokazać drogę dziecku, ustalić z nim zasady poruszania się na jezdni. Można rozważyć możliwość dojazdu do szkoły komunikacją miejską, a jeśli to skomplikowanie, to może da się dowieźć dziecko do pętli. Potem niech sobie radzi - radzi Ewa Iskierka. - Warto też wcześniej odpowiedzieć sobie na dwa pytania: "Czy dziecko jest gotowe?". A jeśli sądzimy, że nie, to czy są to nasze lęki czy dziecka?
Według amerykańskiego psychologa Petera Greya duży wpływ na ograniczenie czasu poświęcanego na zabawę ma przekonanie, że dzieci nie są bezpieczne. Jeśli w jakimkolwiek kraju bawiące się dziecko zostanie porwane, padnie ofiarą molestowania lub zginie z rąk obcego, media rozdmuchują tę historię i rozniecają lęki dorosłych. W rzeczywistości nieszczęścia tego rodzaju zdarzają się bardzo rzadko, a w ostatnich czasach coraz rzadziej. Zapytałam o to podinspektora Mariusza Czajkę z krakowskiej policji.
- Większy nadzór rodziców na pewno zwiększa bezpieczeństwo, ale z moich obserwacji wynika, że dziś dzieci nie są bardziej zagrożone niż kiedyś. Porwania to naprawdę rzadkość, a losowe przypadki zawsze się zdarzały. Nasi dzielnicowi nie ingerują, gdy widzą dziecko samotnie bawiące się w piaskownicy, ale zareagują, gdyby maluch szedł sam po autostradzie. Moje dzieci same chodzą na plac zabaw, ale obserwuję je z okna. 8-letni syn od września będzie sam wracał ze szkoły. To ważne, by uczyć dzieci samodzielności - przekonuje policjant.
- Przypomnij sobie najszczęśliwsze chwile swojego dzieciństwa: Gdzie wtedy byłeś? Co robiłeś? Kto był wówczas z tobą? Czy był to ktoś dorosły? - pyta Peter Gray. Podobno tylko 10 proc. z nas odpowiada twierdząco na ostatnie pytanie. Może to oznaczać, że najszczęśliwsze chwile w dzieciństwie spędziliśmy na swobodnej zabawie, bez udziału dorosłych.
Rodzice często nie doceniają zabaw ma podwórku, tymczasem mają one wielkie znaczenie dla rozwoju dziecka. Budując z kolegami szałas z patyków lub tworząc na podwórku bazę, kilkulatek uczy się nie tylko współpracy, ale także planowania i konsekwencji w działaniu. A przy okazji rozwija inteligencję przestrzenną i logiczno-matematyczną. Bawiąc się z rówieśnikami, a także z młodszymi i starszymi kolegami w sklep, rodzinę lub szkołę, dziecko wciela się w różne role, np. sprzedawcy, mamy, taty, pani nauczycielki. I uczy się dzięki temu zachowań i reakcji społecznych. Z kolei podwórkowe zabawy ruchowe (berek, chłopek, podchody, gra w gumę itp.) rozwijają motorykę małą i dużą, a także wspierają procesy lateralizacji. Dziecko ćwiczy w nich siłę mięśni, koordynację ruchów, równowagę, poznaje swoje ciało i jego możliwości. Takie zabawy to także często pierwsza okazja, by malec zrozumiał, że nie zawsze się wygrywa (koledzy zwykle nie dają forów maluchowi tak jak rodzice) i że na zwycięstwo trzeba zapracować. Swobodna zabawa rozwija też wyobraźnię dzieci, uczy je inwencji, samodzielnego myślenia i odpowiedzialności.
Hitem ostatnich wakacji były kolonie z rodzicami. Oferta jednej z agencji turystycznych, wakacje 2015: "Wiemy, jak trudne dla dziecka i rodziców może być pierwsze dłuższe rozstanie, dlatego na Obozie Rodzinnym proponujemy mnóstwo atrakcji i dla małych, i dla dużych" - piszą na stronie organizatorzy. Zainteresowanie jest ogromne, kolejne firmy planują już zimowiska dla dzieci i rodziców, a nawet wyjazdy za granicę. Jednak według psychologów kolonie są po to, by uczyć dzieci samodzielności. Radzą rodzicom, żeby - mimo lęków - zacisnęli zęby, zaufali dzieciom i wypuścili je spod skrzydeł.
- 8 na 10 rodziców nie ma czasu na zabawę z dzieckiem.
- 53% rodziców nie umie wymyślić zabaw swoim dzieciom.
- Francuskie dzieci w wieku 6-12 lat spędzają średnio tygodniowo: 7 godzin przed telewizorem; 6 godzin na swobodnej zabawie; 5 godzin na "nic nie robieniu".
- Amerykańskie dzieci średnio spędzają 4-7 minut dziennie na swobodnej zabawie.
- 60,5% polskich dzieci ogląda telewizję kilka godzin dziennie.
- Według polskiego prawa dopiero siedmiolatek może samodzielnie wyruszyć do szkoły.