Pięknie jest urodzić dziecko

Mam za sobą dwa porody. Oba były piękne - pisze Agata Kujawska, autorka blogu odkrywczamama.blogspot.com

Poród. Są kobiety, które drżą na samą myśl o nim już od pierwszych tygodni ciąży. Dlaczego poród kojarzy się z cierpieniem, utratą godności, wstydem, traumą? Dlaczego matki i babki opowiadają nam o komplikacjach na sali porodowej, bólu i emocjach nie do przeżycia? Dlaczego media pokazują złe porody? Dlaczego nie mówi się o porodach pięknych, wzruszających, po prostu dobrych? Mam za sobą dwa porody. Rodziłam z "przypadkowymi" położnymi i lekarzem, który akurat był na dyżurze. Pierwszy raz w życiu miałam kroplówkę. Pierwszy raz byłam cięta i szyta. A mimo to moje porody były piękne.

Radość oczekiwania

Czekałam na dwie kreski jak na nic w dotychczasowym życiu. Może dlatego cieszyłam się z każdego dnia ciąży, wzruszałam się przy badaniu USG, wyczekiwałam kopniaków. I od początku pozytywnie myślałam o porodzie. Zaufałam Matce Naturze. Wierzyłam, że jako kobieta jestem przygotowana, by urodzić. Gdy jednak w 37. tygodniu ciąży lekarz stwierdził, że od porodu dzieli nas najwyżej kilka dni, moja radość z bliskiego spotkania z synkiem mieszała się z przerażeniem.

Pomoc i wsparcie

W niedzielę miałam wrażenie, że odeszły mi wody, więc pojechaliśmy do szpitala. Po wielu formalnościach, badaniach i stresującym czekaniu okazało się, że poród się zaczął, ale porodówka jest zapełniona, więc musimy jechać do innego szpitala. Na szczęście tam nas przyjęto.Przez wiele godzin nic się nie działo. W końcu lekarz przebił pęcherz płodowy. Od razu zaczęły się skurcze, choć początkowo pomyliłam je z... chęcią wypróżnienia się. Dopiero położna uświadomiła mi, że płynące z mojego ciała doznania to skurcze macicy. Mogłam spacerować, ćwiczyć, ale najbardziej pomagało mi uwieszanie się na mężu i głośne "AAAA". Po każdym krzyku przepraszałam, ale potem darłam się dalej. Nie wyobrażam sobie tych chwil bez męża i położnej. Dali mi niesamowite wsparcie i siłę.

Krzyk finału

Przez większość porodu ból był do zniesienia. Dopiero jakąś godzinę przed przyjściem na świat syna zaczęłam krzyczeć. Na znieczulenie było już jednak za późno - miałam 8 centymetrów rozwarcia. W ciągu tych ostatnich kilkudziesięciu minut w pełni wczułam się w swój organizm, mój umysł współpracował z ciałem. Nikt z personelu medycznego w to nie ingerował, nikt tego nie zakłócał.

Szczęście w objęciach

Kiedy wreszcie ujrzałam synka, poczułam się silna i dumna. Ryś miał gęste, długie, czarne włoski i piękne spojrzenie... Szczęśliwa trzymałam go w objęciach. Nasze Dziecko! Upragnione, wyczekane, najdroższe! Po trzech dobach wróciliśmy do domu i przeżyliśmy pierwszą nieprzespaną noc... Oboje z mężem pierwszy raz mieliśmy do czynienia z noworodkiem. Musieliśmy nauczyć się wszystkiego od podstaw. Nie mieliśmy żadnej pomocy - nie chcieliśmy jej. Woleliśmy postawić na intuicję.

Plany i rzeczywistość

O drugim dziecku zaczęliśmy myśleć, gdy Ryś skończył pół roku. Doszliśmy jednak do wniosku, że powinniśmy poczekać. Gdy synek miał rok, wróciłam do pracy. Ale mój organizm miał inne plany. Po trzech miesiącach znów byłam w ciąży. Ginekolog zasugerował, bym do porodu została w domu. Miałam mieszane uczucia. Z jednej strony było mi ciężko bez pracy. Z drugiej - byłam szczęśliwa, że znowu mogę cały czas być z synkiem i przygotowywać się w spokoju na narodziny drugiego dziecka.

Intuicja kontra sprzęt

Któregoś ranka w 39. tygodniu ciąży poczułam się dziwnie. Miałam mdłości, biegunkę, nie mogłam jeść. Po południu zaczęły się skurcze. Mąż zadzwonił do swojej mamy, by zaopiekowała się Rysiem, i ruszyliśmy do szpitala. Tam podłączono mnie do KTG. Miałam skurcze, ale wykres nic nie pokazywał. Byłam zdezorientowana. Czułam, że to JUŻ, a sprzęt medyczny mówił co innego. Lekarz stwierdził 2?centymetry rozwarcia i odesłał mnie do domu. Po powrocie wzięłam prysznic. Gdy tylko położyłam się do łóżka, poczułam, że odchodzą mi wody. Skurcze nasiliły się. Znów ruszyliśmy do szpitala.

W dobrych rękach

Na porodówce podłączono mnie do KTG. Musiałam leżeć, a coraz częściej zwijałam się z bólu. Wspaniałe położne (znów nieopłacone, te, które akurat były na dyżurze) starały się mi pomóc serdecznością, humorem, masażem, ciepłymi okładami. Okazało się, że lekarz i jedna z położnych przyjmowali poród naszego syna dwa lata wcześniej! Czułam, że jestem w dobrych rękach.

Zaufanie do matki natury

KTG się przedłużało, a ja zaczęłam mieć bóle parte. W końcu odłączono mnie od sprzętu, gdyż miałam pełne rozwarcie. I znowu zaufałam Matce Naturze, wczułam się w swój organizm, który dyktował mi, co mam robić. To można przeżyć tylko w czasie porodu! Skurcz, parcie, krzyk, rozluźnienie... Skurcz, parcie, krzyk, rozluźnienie... Wydawało mi się, że już nie dam rady, ale moje ciało i położne mobilizowały mnie do dalszej walki. Gdy usłyszałam, że widać już główkę i czarne włoski, skupiłam się jeszcze bardziej. Jeszcze raz - skurcz, parcie, krzyk i... już. Córcia wtula się w moje zmęczone ciało.

Razem wśród swoich

Po porodzie szybko przewieziono nas do osobnej sali i mogłam po raz pierwszy nakarmić Zuzię. Na oddziale położniczym panowała rodzinna serdeczna atmosfera. Położne, studentki, lekarze okazywali taką życzliwość, jaka nie spotkała mnie w żadnym innym miejscu!

Zmęczenie i miłość

Odkąd jesteśmy we czworo, przeżywam wiele pięknych chwil, ale czasem jest mi ciężko. Chciałabym wyjść gdzieś sama i nie myśleć o tym, co powinnam jeszcze dzisiaj zrobić. Ryś przechodzi bunt 2-latka, Zuzia co trzy godziny domaga się piersi. A poza tym oboje potrzebują uwagi i miłości. Jest jeszcze mąż i ja ze swoimi zaniedbanymi potrzebami. Są i obowiązki domowe: trzeba zrobić pranie, ugotować obiad, umyć podłogę itd. Czasem wieczorem padam ze zmęczenia. Ale jestem szczęśliwa. Mam cudowne, kochane i zdrowe dzieci. I wspaniałego męża. A kiedy naprawdę już nie mogę wytrzymać, przypominam sobie niezwykłe chwile narodzin synka i córci. Wtedy odpływają wszystkie czarne chmury, które wisiały nade mną.

Więcej o: