Potrójny debiut

Pragnę obwieścić światu, że ja i mój mąż po raz pierwszy zostaliśmy rodzicami, a nasz syn został naszym synem. Razem tworzymy niesforną grupkę żółtodziobów i wszystko robimy po raz pierwszy. Nadal czujemy lekką tremę, ale radzimy sobie w miarę przyzwoicie. Ale po kolei.

Moje nastawienie do dzieci balansowało na granicy obojętna-oschła. O co w ogóle takie halo, kiedy się pojawi maluch w rodzinie? Wszyscy o nim mówią, wszyscy chcą go nosić i przytulać. Po co? Nie nosiłam więc nigdy żadnych dzieci, poza sporadycznymi sytuacjami, w których ktoś na siłę wpakował mi dziecko do rąk. Nie potrafiłam się nimi zająć, nawiązać kontaktu. Po niecałym roku małżeństwa zdecydowaliśmy się jednak na dziecko. Czas był odpowiedni, a ja bardziej czułam się na siłach, by podjąć to wyzwanie.

Porodu się nie bałam, w końcu to naturalna sprawa.

Gdy przyszedł już - jak mi się wydawało - czas porodu, okazało się, że to fałszywy alarm. Po trzech dniach wypisano mnie ze szpitala. Jednak następnego dnia wróciłam tam znowu - od kilku godzin miałam regularne skurcze. Niestety, konieczne było cesarskie cięcie. Maluch miał być brzydki, śliski, siny i opuchnięty, a wyglądał. jak aniołek. Był malutki i słodki i przestał płakać, jak tylko znalazł się przy mamie. Przy Mamie, czyli przy mnie.

Stresowała mnie opieka nad dzieckiem.

Nie nauczono mnie karmić piersią, po prostu przywieziono mi dziecko. Pierwszy raz karmiłam syna prawie dobę po porodzie, kiedy już mogłam do niego wstać. Nikt nie przyszedł, nie pomógł mi w tym. Pierwszej nocy maluch w ogóle nie chciał spać, ciągle kwilił i domagał się czegoś, więc kilka godzin trzymałam go na rękach. Wstawanie do syna na każde jego pragnienie czy mleka, czy czułości było nie lada wyzwaniem. Szpitalne łóżka są wysokie i z raną na brzuchu trudno było zerwać się do płaczącego maleństwa. Dlatego cieszyłam się, kiedy się okazało, że trzeciego dnia po porodzie mogę wyjść do domu.

Ledwie się wypakowaliśmy, pojawili się goście.

Na szczęście wizyta była krótka. Potem następna i następna... Nowy członek rodziny zachowywał się jak prawdziwa gwiazda. Był grzeczny, nie marudził, czasem przesypiał wizytę, a czasem zaszczycał obecnych spojrzeniem swoich dużych oczu. Bywało też, że oddelegowywał swoją mamę do sypialni i kazał się karmić.

Miałam mnóstwo wyrzutów sumienia w związku z karmieniem piersią.

Malutki tak bardzo pokaleczył mi brodawki, że kiedy ulewał, to z moją krwią.

Wiedziałam, że jeśli go nie nakarmię, to mi piersi eksplodują z przepełnienia i laktacja zaniknie. Jeśli natomiast go nakarmię, to będę z bólu gryzła poduszkę i z wyrzutem i wrogością patrzyła na aniołeczka ssącego pierś. Co robić? Jechać do poradni laktacyjnej? Zadzwonić do kogoś?

Sytuację w dużym stopniu uratował laktator, no i mąż - gotowy na każdy rozkaz swojej zdesperowanej żony - który pojechał do apteki. Najpierw - po butelkę i mleko, a potem - po nakładki na sutki.

A mały co na to? Za którąś desperacką próbą karmienia zaskoczył jednak w końcu, o co chodzi, ale ssał tylko na leżąco. A jak jadł ten nasz synek? Nie spieszył się, chciał, żeby mama była z nim jak najdłużej, dlatego wolno sobie ssał, zasypiał, ssał, zasypiał...

Początkowo byłam całkowicie pochłonięta opieką nad dzieckiem.

Nie raz się zdarzało, że trudno mi było zjeść śniadanie czy wyjść do łazienki.

W końcu jednak zaczęło być trochę lepiej. Miałam czas na drzemkę i nadrabianie zaległości lekturowych. Dom, niestety, leżał odłogiem. Nie było czasu nawet na wyjęcie naczyń ze zmywarki. Gdy mąż wracał z pracy, w jego spojrzeniu widziałam rozczarowanie. Miałam wyrzuty sumienia. Może jednak w czasie pięciominutowej drzemki mojego syna udałoby się bezszelestnie wyskoczyć i na przykład wyjąć ziemniaki. W czasie następnej obrać je, w czasie kolejnej dokończyć obieranie, a w czasie jeszcze kolejnej - nastawić wodę.

Niestety, jak tylko wystawiłam nogę za łóżko i palce spoczęły na podłodze, włączała się syrena.

Porządek względny i porządek pozorny - nowe pojęcia w naszym życiu.

Pierwsze pojęcie oznacza możliwą do przyjęcia ilość brudu w postaci np. okruszków na blacie, paproszków na ziemi i sterty ubrań do prasowania.

Drugie oznacza porządek robiony w czasie trwania dzwonka do drzwi, odgłosu otwieranego zamka (mąż) lub pięciominutowej drzemki dziecka. Na status idealnej pani domu przyjdzie więc troszkę poczekać.

Na pewien czas nastał także zamęt w relacjach damsko-męskich.

Przez pierwszy miesiąc trochę się mijaliśmy. Pomóż mi, ja pomogę tobie, podaj to, potrzymaj tamto. Ty go przewiń, ja go nakarmię, zrób śniadanie, ja go ponoszę. Kiedy przychodziła noc i mały zasypiał, rzucaliśmy się do łóżka, padaliśmy jak kłody, każdy na swoim krańcu wyspy. Bez "dobranoc", bez "słodkich snów", byle zasnąć jak najszybciej i odpocząć. Syn nasz nie był w tym czasie szczególnie wymagający i nawet dawał nam pospać w nocy, jednak my byliśmy nie tyle zmęczeni fizycznie, ile psychicznie. Na powrót zaczęliśmy potrzebować siebie nawzajem dopiero wtedy, kiedy nauczyliśmy się lepiej rozumieć nasze dziecko.

Poród śnił mi się po nocach przez długie tygodnie.

Bywało, że nie potrafiłam zasnąć, bo przewijałam w głowie film z porodu i oglądałam go znowu i znowu. Myślałam o położnych i lekarzach, o nocy poprzedzającej narodziny dziecka, kiedy liczyłam każdą minutę, czując silne skurcze. Myślałam o tym, jak w lampie na sali operacyjnej odbijały się moje wnętrzności i jak patrzyłam, kiedy zszywają mi brzuch. Myślałam o masce z tlenem, którą podali mi, kiedy byłam wycieńczona. O gwałtownym szarpnięciu, kiedy wydobywali dziecko, i drugim, kiedy wyjmowali łożysko. Było to najbardziej zwierzęce wydarzenie w moim życiu. Tak blisko natury, źródła człowieczeństwa jeszcze nigdy nie byłam.

Niewiarygodnie przeobraziło się moje nastawienie do świata.

Kiedyś nie zaglądałam ludziom do wózków, nie pędziłam odwiedzić znajomych z noworodkiem, nie szalałam na widok dziecięcych ubranek, nie patrzyłam na kobiety w ciąży i nie myślałam o tym, że powinno się je przepuścić w kolejce do kasy.

Nie myślałam, że będę robiła swojemu dziecku setki zdjęć, że maksymalnie senna będę się w nie wpatrywać tylko dlatego, że ono słodko śpi. Nie wiedziałam, że będę potrafiła się nim opiekować, a nawet zabawiać je. Nie wiedziałam, że tak ogromną przyjemność może sprawić przytulenie się do kogoś tak maleńkiego.

Fakt, nie polecę teraz z koleżanką na weekend do Mediolanu, nie pójdę na koncert Metalliki, nie wbiję się w sukienkę w rozmiarze XS, nie zrobię wielu wspaniałych rzeczy, które bym chciała. Za to mam nieograniczoną możliwość pokazywania świata mojemu dziecku. Świata z jego najpiękniejszej strony. Jestem odpowiedzialna za to, jak będzie wspominało dzieciństwo, jakim będzie człowiekiem. Bo ja już jestem innym, lepszym.

Więcej o: