Dzieci na diecie wegetariańskiej

Czy da się w Polsce wychować dzieci bez kotleta schabowego, a nawet bez jajek i mleka?

Placki ze szpinaku. To ulubione danie w domu Natalii i Marcina. W weekend często przyrządzają białostocki przysmak: babkę ziemniaczaną. Tyle że do tartych ziemniaków zamiast skwarek dodają duszone warzywa: cebulkę, paprykę, pieczarki. Ich córki, Hania i Lena, uwielbiają przypieczoną skórkę. Po obiedzie zawsze jedzą owoce.

U Margarety i Pawła przebojem są pierogi: ruskie z miętą albo nadziewane kaszą gryczaną i kiszoną kapustą. Ciasto z mąki pełnoziarnistej. Często przygotowują kotlety z fasoli, soczewicy lub grochu. A gdy ich dzieci, Ania i Ala, przyprowadzają do domu gości, częstują ich plackami bananowymi lub żytnim jabłecznikem.

Ania i Kuba mieli dziś na obiad makaron z sosem z tofu, zielonego groszku i drożdży wzbogaconych o witaminę B12. Wczoraj jedli wegeburgery z czarnej fasoli. Na deser lody z syropu z agawy, roszponki i mrożonych owoców. W spiżarni mają takie rzeczy jak: quinoa (komosa ryżowa), tempeh (kotlety ze sfermentowanej soi), mleko migdałowe, edamame (młoda zielona soja) i mąka z tapioki. Uwielbiają ciecierzycę - można z niej wyczarować hummus, kotlety z dodatkiem warzyw, falafele. Ugotowaną dodają do sałatek lub do zupy marokańskiej, a z suszonej i zmielonej robią naleśniki.

Historie rodzinne

Natalia i Marcin nie jedzą mięsa od 15 lat. Kiedy na świat miała przyjść ich córka, Natalia nie zmieniła diety. Bliscy byli zdziwieni. Lekarze pytali: "Czy na czas ciąży nie chciałaby Pani wrócić do jedzenia mięsa?".

- Nie było takiej potrzeby. Miałam świetne wyniki, ciąża rozwijała się modelowo. Podobnie podczas karmienia piersią.

Oczywiste było, że wychowają dzieci na wegetarian. Kupili książki "Wegetariańskie niemowlę" i "Wegetariańskie dziecko" Sharon Yntema.

- Miksowałam banana, płatki owsiane, orzechy. Pilnowałam, żeby w diecie Hani niczego nie brakowało - mówi Natalia.

Dziewczynka przez trzy pierwsze lata życia nie jadła mięsa. Potem poszła do przedszkola i wszystko się zmieniło.

Alicja, córka Margarety i Pawła, wegetarianką została w wieku trzech lat. Jej młodsza siostra Ania miała wtedy półtora roku.

- Oboje dojrzeliśmy do rezygnacji z mięsa. Zdecydowaliśmy, że nasze dzieci do nas dołączą - mówi Margareta.

Paweł dodaje:

- Ryby zostawiliśmy, żeby mieć święty spokój ze strony rodziców.

Od razu zapisali się na kurs kuchni wegetariańskiej u Bożeny Żak-Cyran, autorki książek kucharskich. Dziś Ala ma 9 lat, Ania 7. Obie są wegetariankami, chociaż jedzą ryby, a Ali zdarza się sięgnąć po kiełbasę na ognisku albo po kurczaka na imprezie rodzinnej.

Do Ani i Kuby weganizm przyszedł sam. Oboje nie jedli mięsa. Kiedy Wit miał niecały rok, okazało się, że jest uczulony na białka mleka krowiego. Rodzice wyeliminowali produkty mleczne z diety syna i przy okazji swojej. Z produktów pochodzenia zwierzęcego zostały im tylko jajka. Pomyśleli, że skoro można się zdrowo i fajnie odżywiać bez mleka, serów, jogurtów, obejdą się i bez jajek.

- Nie jesteśmy fanatykami. Podjęliśmy czysto racjonalną decyzję, popartą naukowymi badaniami. Po prostu nie jemy produktów, które przyczyniają się do cierpienia zwierząt, bo mamy wybór, który nie kosztuje nas wiele wysiłku.

Ania i Kuba wiedzą, że dieta wegańska, szczególnie u dzieci, budzi emocje. Słyszą krytyczne głosy lekarzy, znajomych.

- Nie dyskutujemy z nimi. Widocznie mamy różne źródła wiedzy. Oni nie znają wyników badań, które pokazują, że dobrze skomponowana dieta wegańska jest zdrowa i dla dziecka, i dla ciężarnej. W Stanach, gdzie się wychowałem, od dawna uważana jest za pełnowartościową - tłumaczy Kuba.

Rodzice Witka i Miłki, jak sami mówią, mają szczęście. Bliscy zaakceptowali ich decyzję (ba, mama Kuby przeszła na dietę wegańską!). Posyłają dzieci do prywatnego przedszkola Montessori. Znaleźli lekarza, który ich wspiera.

- Doktor Witold Klemarczyk, gastroenterolog z Instytutu Matki i Dziecka, regularnie bada nasze dzieci i analizuje ich dietę - tłumaczą.

Może kiełbaski?

Na rodzinnej imprezie u dziadka Pawła siedzieli przy suto zastawionym stole i ktoś co chwilę podsuwał im półmisek. "Paszteciku?" "Może kiełbaski?". Grzecznie odmawiali. "A co wy mięsa nie jecie?!". "Nie".

- Rodzina się zdziwiła - wspomina Margareta.

Na wieść o tym, że Ania i Ala nie jedzą mięsa, otoczenie reaguje na ogół życzliwie.

- Pewnie nie byłoby tak różowo, gdybyśmy nie mieszkali w Warszawie, nie posyłali dziewczynek do prywatnych szkół i przedszkoli i nie mieli wokół siebie alergików na przedziwnych dietach - wylicza Margareta.

Mimo wszystko co jakiś czas wracają do nich pytania o zdrowie córek. Ania i Ala są wysokie i szczupłe. Zdaniem niektórych - za szczupłe. Przedszkolanki zasugerowały, żeby zrobić Ani badania krwi, bo jest blada. Margareta natychmiast pobiegła do pediatry homeopatki, prowadzącej dziewczynki. Ta uspokoiła ją: "Ania jest zdrowa. Bardzo dobrze o nią dbacie". A krwi jej nie pobrali.

- To byłaby dla Ani trauma.

My, kosmici

Dziesięć lat temu, kiedy Hania, córka Natalii i Marcina, miała trzy lata, w Białymstoku nie było wegetariańskich przedszkoli. Mama codziennie pakowała więc córce obiad do słoika. Jednak po pół roku dała sobie spokój. Zdecydowała, że Hania, a potem także Lena, będą jadły drób i ryby, czyli będą semiwegetariankami.

- Stchórzyłam - mówi po latach. - Nie miałam w swoim otoczeniu rodzin wegetariańskich z małymi dziećmi. Rodzice i znajomi mówili: "Dzieci się rozwijają, potrzebują wartości odżywczych. Mięso jest im potrzebne!". Rodziły się we mnie wątpliwości. Nie miał kto ich rozwiać. Poza tym był problem przedszkola. Noszenie jedzenia było kłopotliwe nie tylko dla mnie i pań, ale też samej Hani. My, wegetarianie, wciąż jesteśmy postrzegani jak kosmici. Często musimy się tłumaczyć. Albo ludzie patrzą na nas z przymrużeniem oka - jakby to była fanaberia. I próbują namówić na kiełbaskę czy pasztecik. Marcin i ja jesteśmy dorośli i mierzymy się z tym. Ale dzieci? Chcieliśmy córkom oszczędzić kłopotów.

Czy ja to mogę?

W domu Ani i Kuby dzień zaczyna się od włączenia wielkiego blendera. Do dzbanka trafia garść orzechów, szpinak lub sałata, mleko roślinne (sojowe lub ryżowe), pestki. Do tego Sinlac albo płatki owsiane - i dzieci mają pożywne śniadanie. Podczas gdy Miłka i Wit piją przez słomkę koktajl, rodzice pakują im obiad. Jeśli tego dnia któryś z przedszkolnych kolegów ma urodziny, dorzucają coś słodkiego - na przykład czekoladowe muffinki z cukinią. Miłka i Wit sięgną po nie, kiedy inne maluchy będą jadły tort. Na imprezach rodzinnych i towarzyskich Ania, Kuba i ich dzieci też mają osobne menu. Często przygotowane własnoręcznie w domu i zapakowane w pudełka. Czy Miłce lub Witowi zdarzyło się kiedyś poprosić o coś, co zawiera produkty nie dla nich?

- Nie pamiętam takiej sytuacji. Nasz syn wie, których rzeczy nie je. A gdy ma wątpliwości, pyta: "Mamo, tato, czy ja to mogę?"- opowiada Kuba.

Dzieci nie dziwi to, że żywią się inaczej niż wielu ludzi z ich otoczenia. Pewnie nigdy nie przyszło im do głowy, że w ich diecie jest coś osobliwego. Miłka i Witek robią za to wielkie oczy na widok ryb w supermarkecie. Nie rozumieją, że służą do jedzenia. Rodzice tłumaczą im wtedy: "Ludzie są przyzwyczajeni do jedzenia mięsa i ryb. Można to zmienić. My tak właśnie zrobiliśmy".

Garnek do walizki

Margareta i Paweł przyznają, że niejedzenie mięsa bywa kłopotliwe. Szczególnie w podróży. Dlatego na wakacje zabierają ze sobą termomix - elektryczny garnek, który miksuje i podgrzewa. Można w nim ugotować zupę krem czy potrawkę z kaszy i warzyw.

- Z początku bardzo pilnowaliśmy, żeby nie podawać dzieciom mięsa w żadnej formie. Żelki tylko na agarze. Zupy tylko na wywarze z jarzyn. Teraz już machamy na to ręką. Jeśli zdarza nam się w trasie dostać pierogi ruskie ze skwarkami, odsuwamy skwarki i po sprawie - dodaje z uśmiechem Margareta.

Co dalej?

Natalię i Marcina męczy stan zawieszenia. Niby prowadzą wegetariańską kuchnię, ale dziewczynki w szkole i na rodzinnych obiadach jedzą drób. Czy chcieliby, żeby ich córki były wegetariankami?

- Pewnie! Próbujemy je delikatnie w tym kierunku popchnąć. Ale nic na siłę - mówią.

Ania i Kuba byliby bardzo zdziwieni, gdyby ich dzieci sięgnęły w przyszłości po mięso.

Paweł i Margareta też sądzą, że ich dziewczynki w dorosłym życiu będą raczej wegetariankami. Ale kto wie?

- Nawet jeśli będą jadły mięso, na pewno będą się świadomie żywiły - podejrzewa Margareta. - Kiedy przestaliśmy jeść mięso, w naszej kuchni pojawił się makaron pełnoziarnisty, brązowy ryż, herbata z pokrzywy, olej lniany. Chciałabym, żeby nasze dzieci wyniosły z domu przywiązanie do wartościowego jedzenia.

Więcej o: