Czasami mówimy: "moje dziecko mnie złości". A potem wyliczamy powody tej złości - nie słucha, jest powolne, nie współpracuje, bałagani
Złość bywa zapalnikiem do wielu zachowań pełnych agresji - krzyku, klapsów, a także obrażania się na dziecko (tak, tak, bierna agresja to nadal agresja tylko wyrażana poprzez zrywanie kontaktu z dzieckiem).
Kiedy gwałtowne emocje opadną, jest nam zazwyczaj przykro, że daliśmy im sobą zawładnąć. Dziecko jest przestraszone, my mamy wyrzuty sumienia. Poza tym nic się nie zmieniło, tylko czujemy się jeszcze bardziej bezradni.
Na początek proponuję zmienić perspektywę. To nie "moje dziecko" mnie złości. To ja się złoszczę. To są moje emocje i ja za nie odpowiadam. Dziecko swoim zachowaniem wyzwala we mnie określoną reakcję. Ale to moja reakcja i warto jej się dobrze przyjrzeć. Jeśli ją lepiej zrozumiem, być może następnym razem uda mi się zareagować inaczej? Albo zanim zaleje mnie fala złości i nastąpi niekontrolowany wybuch emocji, poproszę kogoś bliskiego o pomoc?
To zdrowa reakcja na sytuację, w której nie dostajemy tego, czego potrzebujemy, natrafiamy na jakąś przeszkodę, jesteśmy bezsilni. Pojawia się wtedy, gdy czujemy, że nam czegoś brakuje (bywa też reakcją na utratę kogoś lub czegoś ważnego).
Złość jest nam potrzebna, bo stoi na straży naszych granic, naszego terytorium. Ciała, idei, wartości. Daje nam siłę do wyrażania sprzeciwu.
Złość nie jest przemocą, choć może do niej prowadzić. Przemoc niszczy, rani, oskarża, a więc raczej maskuje potrzeby, niż je pokazuje.
Boimy się złości, bo często nas "zalewa" i sprawia, że tracimy panowanie nad sobą. Ale dzieje się tak nie dlatego, że złość ma taką naturę. Po prostu nie umiemy dostrzegać wcześniejszych sygnałów, że fala gniewu w nas narasta. Nie reagujemy na to, co się dzieje w naszym ciele i w głowie. Przeżywanie złości w reakcji na dziecko nie wpisuje się w mit łagodnego, wiecznie cierpliwego rodzica, który potrafi sobie świetnie ze wszystkim radzić. Gdy ją czujemy, wydaje nam się więc, że zawodzimy, że coś jest z nami nie tak.
Złość rodzi się w nas niezależnie od naszych chęci. Jest jak reakcja źrenicy na światło - zwęża się lub rozszerza, czy tego chcemy, czy nie. Ale jeśli światło nas razi, możemy przecież włożyć okulary słoneczne, prawda?
Podobnie jest ze złością - możemy ją w sobie obserwować, a kiedy zaczyna narastać, tak że rządzi naszymi zachowaniami i zamienia się w agresję, możemy założyć na nią filtr zrozumienia.
Zastanówmy się, co tak naprawdę nas złości, jakie mamy w sobie szczególnie wrażliwe miejsca. Bo zrozumienie własnych emocji i zachowań to pierwszy krok do zmiany.
Co robić, kiedy czujemy, że właśnie zalewa nas fala gniewu? Warto zrobić trzy rzeczy:
powiedzieć sobie "Muszę ochłonąć!";
oddalić się od ludzi, którzy nas zirytowali (zwłaszcza jeśli to jest dziecko);
spróbować się rozładować.
Złość bardzo mocno daje się poczuć w ciele - rośnie nam tętno, ciśnienie, a nawet temperatura ciała, zawęża się myślenie, czasem także widzenie. Hormony stresu kiedyś były nam potrzebne do zmobilizowania organizmu do walki, do ucieczki. Teraz trzeba ich nadmiar rozładować w innym działaniu.
Warto zrewidować standardy i wymagania wobec siebie - odpuścić porządki, gotowanie. W chwili dużego przemęczenia można zrezygnować z kąpania dziecka lub spaceru. I prosić o wsparcie kogo tylko się da - partnera (może pośpi z dzieckiem?), rodzinę (niech nagotują zupy do słoików, wyjdą z dzieckiem na spacer), sąsiadkę (może robiąc zakupy dla siebie, kupi chleb i dla mnie?).
Warto uświadomić sobie, że na to, co się wydarzyło (a właściwie nie wydarzyło) kiedyś, nie mamy wpływu. I postarać się dbać o swoje potrzeby tu i teraz - najlepiej jak się da. Nie ignorować ich, nie "poświęcać się", nie doprowadzać do sytuacji, gdy czujemy się postawieni pod ścianą. Jeśli sytuacja nas przerasta, możemy spróbować psychoterapii (trzeba bezwzględnie pójść po pomoc, jeśli mamy ochotę potrząsnąć płaczącym dzieckiem lub zrobić mu inną krzywdę).
Dobrze jest pokusić się o autorefleksję i spróbować lepiej siebie zrozumieć. Perfekcjonizm zdarza się szczególnie tym osobom, które są nadmiernie wobec siebie krytyczne. Najczęściej stoją za tym zbyt duże wymagania któregoś z rodziców. Warto "wziąć w nawias" tego wewnętrznego krytyka, starać się go nie słuchać, a zamiast tego szukać przyjemności z kontaktu z dzieckiem. Pomaga kontakt fizyczny: przytulanie, masowanie, wspólna kąpiel, baraszkowanie. Czas beztroski - bez zadań i oczekiwań.
Ten problem częściej dotyczy kobiet niż mężczyzn. Należy uznać, że nie można być zawsze dla wszystkich miłą i dobrą. W naszej kulturze nadal oczekuje się od kobiety, matki, by była głównie "dla innych". To miłe, gdy można komuś pomóc. Ale dobrze jest dbać także o siebie. Opieka nad dzieckiem wymaga dużego wysiłku i warto oszczędzać siły. Jednym ze sposobów jest sprawiedliwe dzielenie się obciążeniami w związku. Często złościmy się na dziecko, gdy jesteśmy złe na partnera, że nas zostawia same z obowiązkami, decyzjami.
Warto uświadomić sobie, że porównywanie z innymi nie ma sensu. Kiedy się porównujemy, zawsze znajdziemy kogoś "lepszego" lub "gorszego" - nic z tego nie wynika. Dobrze jest pracować nad swoim poczuciem wartości i lokować je w sobie, a nie w dziecku. Warto zadawać sobie pytania - co mi przynosi satysfakcję? Co podnosi moją pewność siebie?
Przede wszystkim należy zastanowić się nad sobą. Pomyśleć, co zrobić, by się zaakceptować, bardziej siebie polubić.
Dobrze też uświadomić sobie, że nieustannie zwracając uwagę na nielubiane cechy, wzmacniamy je w dziecku, bo nasze zainteresowanie jest dla niego bardzo ważne.
W naszej kulturze, mimo nauk Korczaka, nadal posłuszeństwo jest uznawane za dużą wartość. Usiłujemy więc wiele rzeczy wymóc na dzieciach. Dotyczy to zwłaszcza trzech "p" : posłuszeństwa (które zaspokaja naszą potrzebę władzy), pośpiechu (nie dostrzegamy perspektywy dziecka, które inaczej przeżywa czas, nie wybiega myślami w przyszłość, żyje tu i teraz), i porządku (obawiamy się oceny innych).
Warto tam, gdzie się da, odpuścić i uczyć dziecko współpracy (jeśli sami umiemy współpracować).