Tamara i Wojtek, dziadkowie Olesia i Jędrusia
Fajnie być babcią i dziadkiem! Rodzice mają obowiązki: wstawanie w nocy, martwienie się o zdrowie, wychowywanie, naukę. My jesteśmy od zabawy i dawania dzieciom luzu. Ewentualnie od nauki pływania czy jazdy na nartach. Kiedy Oleś i Jędruś są pod naszą opieką, staramy się trzymać zasad określonych przez ich rodziców, chociaż nie ze wszystkimi się zgadzamy. Np. jeśli chodzi o telewizję. Rodzice nie pozwalają jej oglądać. Zgadzamy się, że nie powinny oglądać głupich bajek, ale ograniczanie im dostępu do wartościowych programów, naszym zdaniem, do niczego nie prowadzi.
Młodzi rodzice skupiają się na drobiazgach. Martwią się, kiedy dziecko zacznie siadać, studiują etykiety dań w słoiczkach, analizują wady i zalety zabawek. My po latach dochodzimy do wniosku, że lepiej poświęcić czas i uwagę na wspieranie emocjonalnego rozwoju dziecka i rozwijanie jego zainteresowań. Z czasem człowiek zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, że najważniejsze jest u dzieci poczucie własnej wartości. Żeby wiedziały, że są najlepsze i najważniejsze na świecie.
Podziwiamy naszą córeczkę za to, że udaje się jej pogodzić wychowanie dzieci z pracą. Znajduje czas na czytanie chłopcom, rozmowy z nimi, rozbudzanie ich zainteresowań. A to w dzisiejszej rzeczywistości bardzo trudne. W naszych czasach było chyba lżej. Urlop wychowawczy czy zwolnienie w razie choroby maluchów brało się bez kłopotu. Dziś nie ma mowy o tym, żeby wyjść wcześniej z pracy. A coraz częściej trzeba zostawać po godzinach.
Nasze wnuki mają stos zabawek...Ale nie potrafią się nimi bawić. Przerzucają je tylko z jednego pudła do drugiego. W czasie wakacji zabraliśmy chłopców do leśniczówki. Przez pierwsze dni obaj okropnie się nudzili. Aż w końcu odkryli, ile wspaniałych rzeczy można zrobić, mając do dyspozycji szyszki, patyki, igły sosnowe, kamyki. W swojej naiwności myśleliśmy, że nauczyli się bawić, robiąc coś z niczego, ale niestety w domowych warunkach ich zapał szybko się wypalił.
Nasze dzieci uczyliśmy samodzielności i odpowiedzialności od najmłodszych lat. Same załatwiały swoje sprawy, miały obowiązki w domu. Oboje chodzili "z kluczem na szyi". Kiedy syn miał 8 lat, sam dojeżdżał do szkoły - dwoma autobusami, z przesiadką. Dziś to nie do pomyślenia. Rodzice trzęsą się nad dziećmi, organizują im każdą chwilę. A potem wypuszczają spod skrzydeł nastolatki, które z niczym sobie nie radzą. Nie chcemy, żeby nasze wnuki były takie. Kiedy chłopcy są u nas na wsi, stwarzamy im okazję do ćwiczenia samodzielności. Sami chodzą na pobliski plac zabaw. Wierzymy, że sobie poradzą.
Odkąd pojawiły się wnuki, znów staliśmy się potrzebni naszym dzieciom. To jeszcze jeden miły aspekt bycia dziadkami. Bardzo się z tego cieszymy, choć czasem mamy wrażenie, że jesteśmy traktowani instrumentalnie: "Kochani rodzice, przyjeździe, pomóżcie!". Jeżeli możemy, to pomagamy. Taka nasza rola. Nasze dzieci także to kiedyś czeka.
Ania, babcia siódemki wnuków: Filipa, Kacpra, Antka, Heleny, Marysi, Mariana i Zosi
Młodzi rodzice często zachowują się tak, jakby to oni pierwsi na świecie mieli dzieci. Czasem mnie to rozczula, a czasem drażni. Niekiedy mam ochotę powiedzieć "Halo! Ja też miałam dzieci!", ale się powstrzymuję. A przecież, jako doświadczona matka, miałabym sporo do powiedzenia. Czasami staram się coś delikatnie zasugerować. Gdybym miała córki, pewnie byłoby inaczej. Ale synowym jest mi trudno doradzać, zwłaszcza że są świetnie przygotowane do roli matek, czytają książki na temat pielęgnacji i wychowania.
Gdy byłam młoda, wychowywało się dzieci trochę "na żywioł". Pożyczałyśmy sobie z koleżankami jedną książkę o dzieciach. Zastanawiam się teraz, czy taka książkowa wiedza pomaga. I dochodzę do wniosku, że są sytuacje, kiedy liczy się tylko doświadczenie i intuicja.
Jako matka byłam bardziej wyluzowana. Zabierałam dzieci na żagle, na narty. Nie wiem, czy któraś współczesna mama zdecydowałaby się wyjechać sama w góry z trójką małych dzieci. Teraz na samą myśl o tym cierpnę ze strachu! Moje dzieci, podróżując z wnukami, mają dużo łatwiej: samoloty, samochody, foteliki, pampersy, słoiczki. Korzystają z tego i ich maluchy od pierwszych miesięcy życia jeżdżą po świecie. Zazdroszczę im tych możliwości.
Gdy byłam mamą, skupiałam się na tym, by ubrać dzieci, nakarmić je i położyć spać. Dopiero przy czwartym synu, którego urodziłam jako dojrzała kobieta, zrozumiałam, że zamiast prasować i gotować, lepiej pobawić się z nim, pójść na spacer. Nauczyłam się patrzeć na świat jego oczami, zachwycać się jego małymi odkryciami. Czerpałam z tego ogromną radość. Kiedy moi chłopcy chorowali, nie wpadałam od razu w panikę. Obserwowałam objawy, czekałam, żeby ich organizm sam powalczył. Moje wnuki są u lekarza, gdy tylko kichną. Czy to zawsze konieczne? Nie wiem, ale uznałam, że to wyłącznie sprawa ich rodziców.
My jako rodzice wolny czas spędzaliśmy w gronie dziadków, ciotek i kuzynów. W tamtych czasach nie było wielu innych atrakcji. Dzieci dobrze znały całą dużą rodzinę. Dziś ludzie coraz częściej zamykają się we własnych domach. Obecni rodzice są chyba bardziej samodzielni. Cieszę się, że moje dzieci nie należą do typowych przedstawicieli swojego pokolenia. Mimo że mieszkają w trzech różnych miastach, bardzo dbają o kontakt między sobą i swoimi dziećmi. Organizują zjazdy rodzinne, w czasie których panuje wśród dzieciaków istne szaleństwo: wymieniają się zabawkami, ganiają, skaczą po łóżkach. Jest trochę kłótni i dużo miłości.
Chciałabym dać wnukom to, co sama miło wspominam ze swojego dzieciństwa. Gdy byłam mała, jeździłam latem do dziadków na wieś. Miałam tam tyle swobody... Marzy mi się, że gdy wnuki podrosną, zabiorę je do naszego domu nad jeziorem. Mój mąż rozpali ognisko. Ja pościelę im w jednym pokoju. Rano nakarmię jagodami ze śmietaną. Byłoby wspaniale, gdyby chcieli przyjeżdżać do dziadków.
Kataryzna i Jacek, dziadkowie Julki i Sary
Dobrze, że ciąża trwa dziewięć miesięcy- potrzebowaliśmy tego czasu, żeby przygotować się do roli dziadków. Przez kolejny rok oswajaliśmy określenia "babcia" i "dziadek". Teraz już nam nie przeszkadzają, ale na początku kojarzyły się fatalnie. Kochamy wnuczki, uwielbiamy spędzać z nimi czas, ale nasz świat nie kręci się tylko wokół nich. Nie wyobrażamy sobie sytuacji, gdybyśmy mieli zajmować się nimi na okrągło. Niedawno nasza córka chciała, żebyśmy się zaopiekowali młodszą wnuczką. Odmówiliśmy, bo mieliśmy w tym czasie kurs tańca. Dziadkowie, tak jak rodzice, powinni realizować się także na innych polach. Po prostu mieć swoje życie. Choć mieszkamy niedaleko, nie chcemy narzucać się ze swoją obecnością i dobrymi radami.
Byliśmy wobec córki raczej surowi, dlatego trudno nam zaakceptować, że wnuczce tak dużo wolno. Przy stole Julka je co chce i jak chce. Wdaje się w dyskusje na temat ubierania, sprzątania, pory spania. Wymagamy od niej więcej niż rodzice. Kiedy mała jest u nas, nie ustępujemy jej na każdym kroku. Jeśli umawiamy się na przeczytanie dwóch książeczek, nie ma mowy o kolejnej. Staramy się też pilnować ustalonego rytmu dnia.
W naszych czasach dzieci wychowywały się razem, na jednym podwórku. Bawiły się wspólnymi zabawkami. Sąsiedzi podrzucali sobie dzieci. Opiekowaliśmy się nimi na zmianę. A nasza córka nie zna nawet sąsiadów z naprzeciwka. "Nie ruszaj, to nie twoje!"- słyszy się teraz często w piaskownicy i na placu zabaw. A niby dlaczego dziecko nie może się przez chwilę pobawić cudzą zabawką?
Nam było o tyle łatwiej, że przedszkola, świetlice, ogniska całkiem dobrze funkcjonowały. Mieliśmy zaufanie do opiekunek. Dziś jest wiele przedszkoli i klubików dla dzieci. Jednak trudno stwierdzić, kto tam pracuje i czy ma jakiekolwiek doświadczenie.
Zazdrościmy córce możliwości przeżycia pięknego porodu. To wydarzenie wtedy i dziś to dwa światy. My narodziny córki wspominamy jako horror: koszmarne warunki, przepełnione sale, brak środków higienicznych. Chyba dlatego nie zdecydowaliśmy się na kolejne dzieci. Nie wiemy, czy wybralibyśmy poród rodzinny, ale mamy wrażenie, że to wspólne przeżycie tworzy niezwykłą więź miedzy partnerami.
Nasza córka z rodziną za kilka miesięcy wyjedzie z Polski na dłużej. Boimy się, że możemy stracić kontakt z wnuczkami. Zrobimy wszystko, żeby tak się nie stało. Postaramy się organizować rodzinne święta, wspólne wakacje, ferie u dziadków. A w międzyczasie będziemy musieli się czymś zająć, żeby nie zwariować. I ciągle o nich nie myśleć.