Adopcja, in vitro...

W tym kalendarzu zobaczycie 51 dzieci. Cudownych, choć całkiem zwyczajnych dzieci urodzonych dzięki leczeniu niepłodności oraz adoptowanych. Ich rodzice postanowili pokazać swoje szczęście i opowiedzieć o drodze do wymarzonego rodzicielstwa.

Pomysł na kalendarz powstał w Stowarzyszeniu "Nasz Bocian" wspierającym leczenie bezpłodności i adopcję. - Za naszą drogą do rodzicielstwa stoją duma, prawda, miłość i odwaga - mówi Anna Krawczak, wiceprzewodnicząca Stowarzyszenia. - Nie boimy się pokazywania tej drogi.

Były jednak i obawy, czy rodzice zechcą wziąć udział w sesji zdjęciowej, pokazać dziecko i powiedzieć głośno: "Nie poczęliśmy go naturalnie. Ale jest - nasze, wspaniałe, wymarzone, kochane".

Odzew przekroczył najśmielsze oczekiwania organizatorów.

In vitro

Na terenie warszawskiej Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych cisza, okolica przypomina makietę scenografii. Wąskie schody prowadzą do drzwi. Za nimi gwar rozmów, niemowlęce gaworzenie, jakieś dziecko woła mamę. W środku tłoczno. Na scenie trzy dziewczynki w barwnych sukienkach patrzą ze zdziwieniem na chłopca, który ciągle ucieka z kadru. Ojcowie skupieni na dzieciach nie wdają się w pogawędki. Mamy siedzą pośród wózków, butelek, piłek, pluszowych misiów - tych wszystkich nieodzownych atrybutów macierzyństwa, o które musiały tak długo walczyć.

- Gdy Ignaś się urodził, niektórzy pytali: "Nie musisz nigdzie z nim teraz jechać? Do lekarza czy gdzieś, żeby go zbadali?" - wspomina Monika Cieślik. - Odpowiadałam: "A dlaczego, przecież nic mu nie jest?".

Monika przyjechała z mężem Rafałem i niespełna rocznym synkiem z okolic Giżycka. Monika mówi szybko, dużo się śmieje. Chętnie opowiada o tym, że została matką dzięki in vitro. Pieniądze na zabieg odkładali przez rok.

- Żona mówiła, że weźmiemy kredyt, a ja, że sami nazbieramy - opowiada Rafał.

- Był stres, że zapożyczymy się, a się nie uda.

Monika i Rafał o tym, że ich jedyną szansą jest in vitro, dowiedzieli się po dwóch latach starań.

- Żona źle to znosiła - wspomina Rafał.

- Gdyby nie mąż, chyba bym tego nie przeżyła - mówi Monika ze łzami w oczach.

- Jak synek pierwszy raz powiedział "mama" - płakała, jak zrobił pierwsze kroki - płakała. Jeszcze dużo tych łez przed nami - mówi Rafał.

Dlaczego ja?

Joanna Lipińska-Wolska przyjechała z Grudziądza, a wraz z nią Zuzia i Franek. W czerwcu skończyli 3 lata.

- Urodzili się w Dzień Dziecka - mówi Joanna i cieszy się,

bo sesja jest okazją do spotkania innych rodziców, których zna z bocianowego forum. - Chcieliśmy pokazać, że to są normalne dzieci, bez znaków szczególnych, rogów - dodaje

Marta Górna z Mysłowic, mama trzyletniej Julii, odpowiada na pytania bez wahania. Tylko raz przerywa rozmowę, zaniepokojona sprawdza, czy Julia jest z innymi dziećmi na korytarzu.

- Jesteśmy tutaj, bo to ważne, żebyśmy to my, rodzice, wzięli udział w tej awanturze, która się rozgrywa wokół tematu adopcji, rodzin zastępczych, in vitro. Kto, jeśli nie my, ma być dowodem na to, że to są same dobre rzeczy? Że to nie są tematy kontrowersyjne, tylko jak najbardziej normalne?

- Kiedy człowiek słyszy, że nie może mieć - w naturalny sposób - dzieci, doświadcza strasznych emocji. Strasznych. Pojawia się niemoc, totalne osłabienie. U mnie pierwszą reakcją była wściek-łość, poczucie niesprawiedliwości. To irracjonalne, ale jest taka myśl: "Dlaczego inni mogą, a my nie?"- wspomina Joanna.

Bez wstydu

Ewa Królikowska karmi prawie roczną Franciszkę. Przyjechała z mężem z Łodzi.

- Droga do rodzicielstwa była trudna, ale dzięki niej jesteśmy mądrzejsi, rozumiemy cierpienie - mówi.

- Był strach przed tym, co zrobić, jeśli się nie uda. Jak dalej życie układać? - dopowiada jej mąż Wojtek i patrzy na żonę kołyszącą córkę w ramionach.

Wojtek chętnie opowiada o swoim stosunku do polityków, ich wiedzy na temat in vitro oraz o postawie Kościoła katolickiego. To trudny temat: politycy i Kościół. Część rodziców, mimo że wywodzą się z rodzin katolickich, nie ochrzciła dzieci.

- Dla mnie to, co mówią przedstawiciele Kościoła, jest okropne. Moje dzieci nie są ochrzczone, bo nie umiem tam pójść. -Joanna potrząsa głową ze smutkiem.

Anna Krawczak często zabiera głos w obronie praw rodzin adopcyjnych i tych, które powstały dzięki leczeniu niepłodności: - W zawiązaniu naszych rodzin nie tylko nie ma niczego złego, ale nie ma też niczego wstydliwego ani brzydkiego. Chciałabym, żeby moi synowie, kiedy dorosną, mogli w sposób otwarty mówić o tym, w jaki sposób znaleźli się w naszej rodzinie.

- Były głosy, że ten kalendarz nie jest potrzebny, bo skoro podkreślamy, że w wyniku leczenia niepłodności czy adopcji powstają normalne rodziny i normalne dzieci, to... - mówi Michał Damski, przewodniczący "Naszego Bociana".

- Jeśli coś jest normalne, to po co to pokazywać? - wchodzi mu w słowo Anna.

- Uważam, że jeśli cokolwiek chcemy zmienić w postrzeganiu społecznym lub w prawie, to musimy wyjść i się pokazać. To właśnie taka okazja - uzupełnia Michał.

Wiara w ludzi

Problemu z otwartością nie ma Karolina Wolf, 23-latka. - Jestem invitrem - śmieje się. Jest najstarszym dzieckiem biorącym udział w sesji, pozowała do zdjęcia z jednym z najmłodszych. O tym, że została poczęta dzięki in vitro, dowiedziała się od mamy: - Przed 18 urodzinami moja mama po prostu do mnie podeszła i powiedziała mi: "Karola, bo wiesz, ty jesteś invitrem". Cieszy się, że wie. Woli tak, niż gdyby miała dowiedzieć się przypadkiem. Przyznaje z uśmiechem, że w ogóle nie wiedziała, o co chodzi. Musiała trochę poczytać na ten temat.

Nigdy nie miała wrażenia, że jest inna od rówieśników: - No, może mam jakiegoś tam lekkiego szmergla, ale to dlatego, że jestem radosnym człowiekiem. Nie wypadają mi włosy, nie odpadają ręce, wszystko jest normalne.

Te wszystkie dzieciaki tutaj też są uśmiechnięte i pełne życia.

- Jestem człowiekiem ogromnej wiary w ludzi i wierzę, że zdanie Kościoła się zmieni, zdanie społeczeństwa się zmieni, nasi politycy kiedyś zamilkną... - Marta przy każdej okazji stara się oswajać temat in vitro.

Wielu rodziców mówi, że reakcje otoczenia są pozytywne, choć czasem da się wyczuć, że ludzie nie wiedzą, jak się zachować.

- Rodzeństwo? Tak. Mamy zamrożone cztery zarodki, będziemy po nie wracać - mówi Monika i bierze syna na kolana.

- Ja też chciałabym jeszcze mieć dziecko - wtóruje jej Marta.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.