Emancypacja po polsku: ci beznadziejni faceci i te kobiety-służące?

Kobieta pracująca, matka dziecku i żona mężowi, oznajmiła, że przydałby się jej wolny piątek na posprzątanie mieszkania. W weekend mogłaby wtedy tylko odpoczywać i spędzać czas z rodziną. Mąż wolnego piątku nie potrzebuje, bo tylko by przeszkadzał.

Plątałby się pod nogami, kiedy ona by sprzątała, prała i gotowała. Bo ona robi to dobrze, wie jak, a jemu wszystko wychodzi źle. Nawet zakupów porządnie zrobić nie potrafi - kupuje za dużo i nie to, co trzeba. O ważnych sprawach zawsze zapomina. A tak? Rach, ciach, piątek mija, ona sobie (!) w spokoju sprząta, a w weekend to już nic tylko rodzinna sielanka. Zasadniczo zgadzam się z tym, że piątek powinien być wolny. Poza tym uważam, że postawa tej kobiety jest szkodliwa.

Odkurzacz taty

Pamiętacie elementarz Falskiego i te urocze obrazki z podpisami? W elementarzu moich dzieci znalazłby się "odkurzacz taty" i "komputer mamy". Byłby tam też "rower taty" i "garnki mamy". Tak wyszło jakoś, że mój mąż i ja razem mamy dzieci i razem mamy mieszkanie, a w związku z tym razem mamy wychowywanie i razem mamy bałagan. Podział obowiązków nie jest orką na ugorze i nie wymaga pracy u podstaw - to po prostu logiczne rozwiązanie.

Byłabym szczęśliwa, gdybym już nigdy nie usłyszała od przedstawicielki własnej płci, że lepiej mieć syna: "bo mężczyźni mają w życiu łatwiej". Lubię być kobietą, nie zamieniłabym się. Czasem myślę, że same sobie to życie trochę utrudniamy, bo nie wierzymy w równe prawa w związkach. Krzywię się więc, gdy ktoś mówi, że miałam dużo szczęścia, bo trafił mi się mąż, który mi pomaga. Po pierwsze wcale mi się nie trafił - świadomie wybrałam. Po drugie, ale równie ważne, jak to pomaga mi? Kiedyś takie rozumowanie mnie wkurzało, teraz już tylko dziwi, bo ciągle się łudzę, że na tym etapie wszyscy mają tak jak ja.

Miliardy godzin niesprawiedliwości

Z badania GfK Polonia wynika jednak, że wcale nie mają. Codzienne prace domowe nadal są domeną Polek: pranie, sprzątanie i gotowanie to rzeczywistość 85 proc. kobiet i 44 proc. mężczyzn. Polki przeznaczają dziennie średnio 3 godziny i 41 minut na prace domowe, a Polacy - 2 godziny i 19 minut. Jeśli sądzicie, że ta dysproporcja nie jest duża, spójrzcie na dane z całego roku: panie - 19 miliardów godzin, panowie - 6 miliardów godzin. Kurtyna. Owacji na stojąco brak.

W porządku. Rozumiem, że każdy ustala sam, co mu odpowiada najbardziej. Jeśli wszyscy są szczęśliwi, że to ona zajmuje się domem, przy okazji pracując zawodowo, on za to pracuje zawodowo, a w domu mieszka - niech i tak będzie. Nie mnie oceniać. Jeśli jednak ona narzeka, bo życie przecieka jej między palcami i brakuje jej na wszystko czasu to już w porządku nie jest. Tak jak w przypadku mojej znajomej: perfekcjonistka, typ śląskiej gospodyni myjącej co tydzień okna. Wszystko musiało być idealnie, inaczej nie mogła zasnąć. Mąż, dwójka dzieci, praca - standardzik. I co? I pewnego dnia pękła. Pokazała mężowi, gdzie jest odkurzacz, gdzie trzymają ścierki i powiedziała, że jeśli nie włączy się do dbania o dom i dzieci, ona go zostawi. Włączył się, a ona odpuściła z pedanterią. Można tak? Najwyraźniej.

Definicja dorosłości - nie ogarniam!

W dyskusji na temat podziału obowiązków często pada stwierdzenie, że facetom trzeba po prostu powiedzieć: musisz pomóc, musimy się dzielić, sama nie dam rady, sama nie chcę. Przynieś, wynieś, pozamiataj. Zgoda, komunikowanie swoich potrzeb jest ważne. Ale z drugiej strony... dlaczego trzeba komuś o tym mówić? Czy są dwie różne definicje słowa "dorosłość"? Nasza, kobieca, jest inna od ich, męskiej? Czy wszyscy dorośli nie powinni o tym wiedzieć tak po prostu? Oczekuję takiej wiedzy od ludzi pełnoletnich bez względu na ich płeć. Nie chcę musieć mówić takich rzeczy mężczyźnie. Zdradzę wam sekret: mężczyźni-dzieci nie są seksowni. Nie są też interesujący.

Mam też w głębokim poważaniu stereotypowe role płciowe. Naprawdę. Nie myślę o tym, co wypada, a co powinnam. Chociaż, momencik, zdarza mi się pomyśleć, że mama powinna więcej czasu spędzać z dziećmi i że chciałabym pracować i odbierać je z przedszkola o 15.00, więc chyba tak całkowicie nie udało mi się ominąć pułapki. Dziwna ta emancypacja po polsku: chcemy partnerstwa, równości, życia zawodowego, ale kurczowo trzymamy się tradycyjnych ról kobiecych i nie dajemy ich sobie odebrać.

Perfekcyjna męczennica

W"Polityce" (Nr 16, 2013) Ewa Wilk cytuje Zofię Milską-Wrzosińską, psychoterapeutkę, która stwierdza, że "matki rzadko myślą altruistycznie i perspektywicznie; mało je interesuje, czy syn będzie ciepły, empatyczny i wrażliwy wobec innych kobiet. Wszystkie cechy, których jej brakuje w mężu, chętnie wzbudzi w synu, ale wobec siebie". Nawet to mi nie wychodzi, bo wychowuję syna dla niego samego. Żeby mógł mądrze żyć. A że w to mądre życie wpisuje się, moim zdaniem, partnerski model związków i podział obowiązków, to dodatkowa korzyść dla jego przyszłej wybranki. Lub wybranka.

Oprócz sytuacji, w której obie strony chętnie przystają na tradycyjny model: kobieta dba o dom, mężczyzna jest żywicielem rodziny, widzę jeszcze dwie możliwości: z jednej strony typ kobiety-męczennicy, która uskarża się, jak to dużo ma pracy, jak wiele musi sprzątać, jak to znikąd nie otrzymuje pomocy. Narzeka na męża, ma pretensje - dba o ten żal do niego, pielęgnuje i podlewa kolejnym wiadrem brudnej wody - ale nie powie mu, jakie ma oczekiwania. Przecież mógłby się sam domyślić! I w ten oto sposób, jeśli jako para nie zrewidują swoich wzajemnych oczekiwań i nie wybiorą innego stylu życia, to on pozostanie tym "beznadziejnym facetem", a ona tą "kobietą-służącą".

Jest też oczywiście typ kobiety, która na męża się nie skarży, utyskuje jedynie na zmęczenie i brak czasu. Na niego nie, bo wcale nie chce, żeby się zaangażował. Ona zrobi to lepiej. Szczęście? A kto by miał na to czas!

Faceci są beznadziejni?

"Polityka", o której wspominam, miała okładkę z tytułem "Faceci są beznadziejni". W środku długi tekst o tym, dlaczego nie mamy dzieci, jak ewoluowały nasze relacje, modele związków itp. Mój, skądinąd niebeznadziejny i całkiem dorosły, mąż przeczytał artykuł, pojechał na zakupy spożywcze dla naszej 4-osobowej rodziny i wrócił z kurczakiem. Całym kilogramem mięsa, którego zwykle nie jadamy. A ja, zamiast cieszyć się, że nie musiałam fundować sobie siniaków na łydkach wózkami rodaków, burknęłam, że kurczak, że dużo, że drogi (22 zł za kg piersi z kurczaka i to w zwykłym markecie?! Świat oszalał!). Bo jak bym nie burknęła, to może zawsze wracałby już z zakupów z kurczakiem (dużo, drogi, nie jadamy)? Ale mogłam inaczej, mogłam przyjaźniej. I strzelił focha. Miał rację, ale podejrzewam, że przeczytany wcześniej artykuł nieco mu w tym pomógł. Żeby była jasność: wcale nie uważam, że faceci są beznadziejni.

Chciałabym mieć ten wolny piątek. I żeby on miał wolny piątek. I żeby inne dzieci miały podobne ilustracje w swoich elementarzach. Bo jeśli jakaś dziewczyna zakocha się w przyszłości w moim synu, będzie mieć w nim partnera, a co jeśli moja córa pokocha syna kobiety od wolnych piątków zarezerwowanych dla pracujących zawodowo matek? Wychodzenie z toksycznych relacji nie jest przyjemne. Więc już, drogie panie, nie psujcie rynku mojej córce. Dziękuję.

Więcej o:
Copyright © Agora SA