Rodzina z małymi dziećmi - pożądany sąsiad czy wróg numer 1?

Postanowiliśmy sprawdzić, czy rodziny z dziećmi są mile widziane jako sąsiedzi. Z jakimi reakcjami otoczenia spotykają się rodzice?

Najwięcej szczęścia do sąsiadów miałam przez 1,5 roku mieszkania na warszawskim Żoliborzu, w starej części tej dzielnicy. Mieszkańcami mojej klatki schodowej byli starsi ludzie, a ostrzeżenia znajomych ("Zobaczysz, na Żoliborzu to będą wzywać policję, jak tylko dziecko ci zapłacze!") nie sprawdziły się. Pewnego dnia sąsiadka powiedziała nam nawet ze wzruszeniem w głosie, że bardzo cieszy się z tego, że mieszkamy w tym samym budynku: - Kiedyś tu było tak dużo małych dzieci - wspominała nostalgicznie. - Dzięki państwa dzieciom ten blok znowu ożył! - dodała z radością.

Czy dzieci w ogóle mogą stać się kością niezgody pomiędzy sąsiadami?

Kochaj bliźniego swego...

Z badania przeprowadzonego przez TNS Polska na zlecenie portalu Tablica.pl, wynika, że 62 proc. naszych rodaków utrzymuje poprawne stosunki ze swoimi sąsiadami, a tylko 1 proc. z nas żyje z nimi w otwartym konflikcie. Za niepożądane sąsiedztwo uważamy muzyków (19 proc. odpowiedzi), głośnych kochanków (17 proc.), polityków i studentów (12 proc.), majsterkowiczów (8 proc.) i starsze osoby (7 proc.).

A co z rodzinami? Obok tych wielodzietnych nie chciałoby mieszkać 9 proc. respondentów, a 5 proc. badanych nie darzy sympatią młodych małżeństw (nie wiadomo, czy przeszkadza im perspektywa prokreacji, czy stan zakochania).

Moje dzieci, czyli maskotki

Nie miałam nigdy okazji mieszkać na osiedlu, na którym jest wiele innych rodzin z małymi dziećmi. Wręcz przeciwnie - los zawsze rzucał mnie w okolice zamieszkałe przez starszych ludzi. Mam dwójkę dzieci, z których najstarsze ma prawie 6 lat, a od czasu, kiedy zostaliśmy rodzicami, przeprowadzaliśmy się dwa razy: obecne lokum jest naszym trzecim z kolei. W pierwszym (stara kamienica w centrum dużego miasta) średnia wieku sąsiadów wynosiła pewnie około 65 lat. To tam wyrastała z niemowlęctwa dwójka moich dzieci. Sąsiedzi nie należeli do szczególnie przyjaznych, potrafili czepiać się najmniejszych drobiazgów, spodziewałam się więc narzekań na płacz maluchów, na tupot ich nóżek, na całe to zamieszanie, które małe dzieci wprowadzają w przestrzeń mieszkalną.

Jakież więc było moje zdziwienie, kiedy nic takiego nie nastąpiło! Wręcz przeciwnie - moje dzieci dla niektórych starszych sąsiadek stały się czymś w rodzaju maskotek - panie przynosiły dzieciakom różne drobiazgi w prezencie: a to książeczki, a to płyty z piosenkami... Jedynie pani z naprzeciwka nigdy nie pokusiła się na ich widok nawet o imitujący uśmiech grymas, ale też nie zgłaszała żadnych pretensji. Tak po prostu, po ludzku, nas nie lubiła. Nie za dzieci, tylko za młodość, za bycie "nowymi" mieszkańcami starej kamienicy.

Wybieram dzieci

Teraz znowu mieszkam z rodziną w starej dzielnicy, wokół cisza i spokój, a w samym środku tej sielanki my i nasze dzieci. Nie są ciche. Podejrzewam nawet, że należą do tych głośniejszych, nawet według standardów współczesnego, bardziej wyluzowanego, rodzicielstwa. Nic na to nie mogę jednak poradzić, z temperamentem się nie dyskutuje... Nie zrozumcie mnie źle - próbuję, uciszam, ganię, napominam, ale po chwili znowu jest głośno.

Usiłuję znaleźć kompromis między dobrem sąsiadów a odpowiednimi warunkami rozwoju dla moich dzieci - bardzo nie chciałbym, żeby w przyszłości wspominały, że przez wzgląd na sąsiadów matka uciszała je na każdym kroku. W pojedynku "zadowolenie sąsiadów kontra szczęście dzieci" najczęściej wygrywa jednak moje potomstwo.

Co za hałas!

Szczęścia nie miała kobieta, która zamieszkała pod Edytą i jej dwójką dzieci. Krótko po przeprowadzce udała się do Edyty, żeby poprosić o ciszę: - Dzieci o 23.00 powinny już spać! Niektórzy muszą pracować i wcześnie wstawać - stwierdziła kategorycznie sąsiadka, upominając pracującą i wstającą wcześnie Edytę.

Niedawno odwiedziłam znajomą. Mieszka na starym osiedlu, spodziewa się pierwszego dziecka. Ogrodzone podwórko jest zielone i zadbane. Wszędzie ostrzeżenia: "Zakaz gry w piłkę". Znajoma mówi, że dzieciom nie wolno też, pod żadnym pozorem. wejść na trawę. Sąsiedzi bardzo tego pilnują. Na klatce schodowej bloku, w którym mieszka moja teściowa, ktoś zawiesił kartkę: "Za szkody wyrządzone przez dzieci odpowiadają rodzice". Myślę, że w naszym kraju jednak nie lubi się dzieci.

"Gorszy jest seks!"

Martyna, która na razie dzieci nie ma, twierdzi, że ich obecność w jej bloku wcale jej nie przeszkadza: - Chociaż dzieci sąsiadki to prawdziwa dzicz - przyznaje. Czy świadomość, że w budynku, do którego chciałaby się wprowadzić, mieszka wiele rodzin z małymi dziećmi, powstrzymałaby ją przed kupnem mieszkania? - Nie, nie przeszkadzałoby mi to - zapewnia. - Zwłaszcza, że biorę pod uwagę to, że sama będę miała za kilka lat dzieci i wtedy to one będą płakać. Bardziej mam problem z sąsiadami, którzy uprawiają głośno seks - mówi ze śmiechem.

Nie ona jedna narzeka na zbyt głośnych kochanków. Lokatorzy wynajmujący od mojej znajomej mieszkanie, poprosili ją o interwencję u sąsiadki z góry, która była - w ich odczuciu - zbyt ognistą i ekspresyjną kochanką, a efekty dźwiękowe dobiegające z mieszkania wyżej przeszkadzały im w spokojnej wieczornej egzystencji.

Ci okropni bezdzietni!

Okazuje się, że problemem mogą być też... bezdzietni sąsiedzi - i że to oni mogą zatruwać życie rodzinom z dziećmi. Ania wspomina człowieka, który regularnie, dwa razy w tygodniu, urządzał w nocy imprezy. - Moje dzieci były wtedy małe, córka była niemowlęciem. Budziliśmy się przez hałas dobiegający z jego mieszkania i nie mogliśmy ponownie zasnąć - opowiada.

Interwencje nic nie dały. "Przecież to tylko dwa razy w tygodniu" - mówił sąsiad. Na szczęście wkrótce się wyprowadził. Podobny kłopot miała Iza - mieszkający nad nią sąsiedzi robili głośne balangi, a ona ledwo zipiała z niesypiającym niemowlęciem w domu. Prośby i groźby nie działały, w końcu wezwała policję, a imprezowanie skończyło się na dobre.

Jak to jest z tymi psami?

Nie czarujmy się - dzieci mogą być głośne i mogą wprowadzać wiele zamieszania do życia spokojnych sąsiadów. Niestety musimy się z tym liczyć, zwłaszcza jeśli mieszkamy w domach wielorodzinnych. Wkraczanie z tego powodu na ścieżkę wojenną wydaje się bezcelowe, bo co może zrobić rodzic małego dziecka, które przeszkadza sąsiadom? Może próbować je uciszać, ale nie wszystko da się w ten sposób załatwić, a przeprowadzka do leśniczówki nie wszystkim musi wydawać się pociągająca. Problem jest najbardziej dotkliwy w starych dzielnicach, gdzie mieszka stosunkowo mało dzieci, a starsi mieszkańcy zdążyli już zapomnieć, jak zachowują się małe dzieci.

Martyna twierdzi, że - bardziej od rodzin z małymi dziećmi - przeszkadzają jej właściciele psów, którzy nie trzymają swoich czworonogów na smyczy. - Często biegam wieczorami i takie spotkania z puszczonym wolno psem nie należą do przyjemnych - przyznaje. Jeśli chodzi o dwa psy mojej sąsiadki, od pewnego czasu przynajmniej dwa razy w tygodniu szczekają unisono od 21.00 do 22.00. Myślę, że to wiadomość przekazywana mi przez ich właścicielkę, swoisty pokaz władzy. Nie podejmuję tematu, nie pakuję walizek.

Jakie są Wasze doświadczenia? Jak sąsiedzi reagują na Wasze małe dzieci albo jak Wy reagujecie na towarzystwo tychże w Waszym sąsiedztwie? Ciekawa jestem Waszych opinii!

Czy rodziny z małymi dziećmi to uciążliwi sąsiedzi?
Więcej o:
Copyright © Agora SA