Hervé Tullet - kultowy autor książek dla dzieci w Polsce! [WYWIAD]

Światowej sławy autor i ilustrator książek dla dzieci, Hervé Tullet, odwiedził Polskę. Promował nową książkę i prowadził warsztaty dla dzieci. Mamy dla was relację ze spotkania i wywiad z autorem!

Hervé Tullet poprowadził warsztaty dla dzieci w trzech polskich miastach: w Warszawie, Krakowie i we Wrocławiu. Przyjechał do Polski na zaproszenie wydawnictwa Babaryba i Instytutu Francuskiego, a jego wizyta była częścią promocji książki "Turlututu. A kuku, to ja!". To druga pozycja tego autora, zwanego we Francji "księciem książek dla przedszkolaków", którą wydano w naszym kraju - pierwszą była fenomenalna "Naciśnij mnie". Książki jego autorstwa są jedyne w swoim rodzaju: graficznie doskonałe, z niewielką ilością tekstu, bazują wokół założenia, że dzieci i dorośli powinni wchodzić ze sobą w interakcję podczas czytania. Wszystko wskazuje na to, że Hervé Tullet posiadł tajemną wiedzę na temat zacieśniania więzi pomiędzy rodzicami a dziećmi: wystarczy nieskończenie kreatywna książka, element zaskoczenia i salwy śmiechu, które towarzyszą wspólnemu czytaniu. Dzieł tego autora nie sposób tylko przeczytać lub tylko obejrzeć - tymi, które ukazały się w Polsce trzeba na przykład potrząsać, należy obracać je w różne strony, dmuchać na nie, a czasem nawet, jak w przypadku przezabawnej "Turlututu. A kuku, to ja!", trzeba śpiewać, czarować i wygłupiać się.

Wybrałam się z moją pięcioletnią córką na pierwszy z polskich warsztatów, który odbywał się 18 października w Centrum Nauki Kopernik w Warszawie. Gdy przybyłyśmy na miejsce, w sali trwały ostatnie przygotowania - sam artysta, w towarzystwie właścicieli wydawnictwa Babaryba oraz tłumacza, rozkładali kolorowe pufy, przyklejali do podłogi folię. Moja córka od razu rzuciła się do stołu z wyłożonymi książkami autora, w ręku ściskając swoją zaczytaną kopię "Naciśnij mnie". To była prawdziwa gratka dla fanów artysty - przed warsztatami można było kupić wiele książek, które nie doczekały się jeszcze swojego polskiego wydania (córka wybrała "Doodle Cook" - ogromną księgę kucharską, w której przygotowuje się potrawy rysując rozmaite kształty) oraz przedpremierowo zaopatrzyć się w "Turlututu. A kuku to ja!" (kupiłyśmy dla młodszego członka naszej rodziny, który z racji nieukończonych trzech lat nie załapał się na zabawę z pisarzem). Kiedy moja córka przeglądała zapamiętale swoją zdobycz, mnie udało się porozmawiać z artystą. Hervé Tullet wyszedł do mnie boso, z uśmiechem na twarzy i bez pośpiechu odpowiadał na pytania. Mówił o książkach, zaskoczeniach i twórcy iPada. Przeczytajcie sami!

Jaki ma pan pomysł na dzisiejsze warsztaty?

Nie mam żadnego! Mam wiele pomysłów na książki, ale mam już tak duże doświadczenie z publicznym czytaniem swoich książek i z prowadzeniem warsztatów, że teraz chodzi mi już tylko o to, by dzielić się moją pracą, moim sposobem na czytanie książek i rysowanie - i to wszystko!

Czyli nie robi pan konspektu warsztatów, nie planuje tego, co będzie robić z dziećmi w ich trakcie?

Jakiś plan oczywiście istnieje, bo z doświadczenia wiem już, co się będzie działo, ale zawsze mam też nadzieję, że wydarzy się coś nowego. Lubię improwizację, ale z biegiem lat tej improwizacji jest oczywiście coraz mniej, bardziej wiem, czego mogę się spodziewać. W tego typu spotkaniach zawsze staram się sprowokować nowe doznania przedłużając sesję. Dzieci przychodzą z dorosłymi i wiem, jak będzie wyglądać czytanie, wiem, jakie będą reakcje publiczności. Dzisiaj też zamierzam nakłaniać uczestników do interakcji. Zawsze jest bardzo żywiołowo i trochę inaczej.

Czy dzieciom zdarza się jeszcze zaskoczyć pana swoimi reakcjami, czy też zachowują się tak samo wszędzie, gdzie się pan pojawia?

Wszędzie reagują tak samo. To naprawdę dziwne uczucie, ale zawsze napawa mnie dumą. Zaskakujące jest to, że w wielu krajach, które odwiedzam, nie ma nawet zwyczaju czytania książek w sposób, który ja proponuję, nie ma tego typu warsztatów, a jednak reakcje dzieci są wszędzie takie same. Dwa tygodnie temu byłem w Malawi, to jeden z najbiedniejszych krajów świata, nie znają książek, a jednak reakcje na nie były całkiem zwyczajne - takie jak wszędzie. Jeśli jednak zdarza mi się gdzieś zostać na dłużej, spędzić np. 6 miesięcy w jednym miejscu, wtedy mogę nauczyć się i zaobserwować wiele nowych rzeczy. To mój główny cel - być gdzieś, gdzie nie wiem, co się wydarzy. To najbardziej ekscytujące.

Mówi pan, że pokazuje dzieciom swój sposób czytania książek. Na czym on polega? Jak pan czyta?

O, nie mogę tego zdradzić, zobaczy pani podczas warsztatów. Lubię być na swoich warsztatach, nie rysuję podczas nich, ale jest muzyka i tańce, tworzymy różne bohomazy... Z czytaniem jest inaczej - uczę czytania moich książek w szkołach, nakłaniam do interakcji. Nigdy sobie nie zapisuję, co ma się wydarzyć - po prostu mam już wypracowany styl prowadzenia zajęć.

Jak to się wszystko zaczęło? Ten pierwszy raz, kiedy stworzył pan książkę dla dzieci - czy wiedział pan już wtedy, że będzie się tym zajmował zawsze?

Nie, ale mogę wytłumaczyć o co chodzi we wszystkich moich książkach, począwszy od pierwszej. Już w niej jest wszystko, co dla mnie ważne - zamysł, że dorosły i dziecko powinni wspólnie obcować z książką, element zaskoczenia, związek pomiędzy pojęciami abstrakcyjnymi i konkretnymi, jest tu historia, trochę nabijania się z samej opowieści. Moja pierwsza książka jest też o tym, o czym powinna być książka. Jest wielowymiarowa. ("Comment Papa a rencontré Maman", wyd. Seuil Jeunesse, 1994 - przyp. red.)

Przyłapał się pan kiedyś na myśli: "O, jestem autorem książek dla dzieci, tego się nie spodziewałem!"?

Rzeczywiście się tego nie spodziewałem! Wcale tego nie chciałem. (śmiech)

O! To co chciał pan robić?

Nie miałem żadnego pomysłu, ale książki dla dzieci wydawały mi się zbyt dziecinne więc nieszczególnie mnie pociągały. Pierwsza powstała dlatego, że wszyscy wtedy robili książki dla dzieci więc też postanowiłem spróbować. Znalazłem dobrego wydawcę. Przy czwartej książce, "Le Jour et la nuit", odkryłem, że jest też inna część życia autora - można odwiedzać szkoły, szczególnie te w mniej uprzywilejowanych dzielnicach Paryża i bardzo zaangażowałem się w tę część pracy. Moje zajęcie to taka kombinacja pracy w odosobnieniu, w gabinecie, podczas tworzenia ilustracji oraz odwiedzania szkół i wchodzenia w interakcję z dziećmi.

Ma pan trójkę własnych dzieci - ile mają lat?

Są już za stare! (śmiech)

A kiedy były młodsze, czy przychodziły do pana i mówiły np. "Tato, skończyły mi się kolorowanki", a pan wtedy siadał i na miejscu rysował im nowe obrazki?

Nie, nigdy nie mieszałem pracy z wychowywaniem dzieci. Jedynie decydowałem o tym, jakie książki im czytam Nie rysowałem dla nich, za to rysowałem z nimi.

Czy podsuwały panu pomysły na książki?

Nie. Pomysły były zawsze moje.

A ma pan już pomysł na kolejną?

Oczywiście, już nad nią pracuję. Ja zawsze nad czymś pracuję, zwykle nad 5-6 nowymi rzeczami.

To robi wrażenie!

No tak, ta praca jest wielowymiarowa. Mam pomysły, ale zanim wszystkie warstwy książki, jej wszystkie strony, będą gotowe, mija sporo czasu.

Jak to wygląda? Przychodzi inspiracja, rzuca pan wszystko i zaczyna notować lub rysować?

Moment natchnienia to najlepszy moment w życiu. Ale każdy pomysł rodził się w innych sposób, w innych okolicznościach...

A jak było z "Naciśnij mnie"? Używa pan iPada? Bo wie pan, mówią, że ta książka jest jak aplikacja na iPada...

Książka ukazała się dokładnie w tym samym momencie, co iPad. Co oznacza, że ja tworzyłem moją książkę, zanim powstał iPad. Pewien francuski dziennikarz powiedział, że wymyśliłem iPada zanim zrobił to Steve Jobs. (śmiech)

Skontaktował się pan z nim w tej sprawie?

(śmiech) Nie, a teraz już jest za późno.

A ma pan swoją ulubioną książkę, z tych stworzonych przez siebie?

Nie. Każda książka opowiada jakąś historię - niektóre z nich są długie i niezwykłe, np. opowieść "Moi, c'est Blop!". To może najbardziej zaskakująca z moich książek, mało w niej czytania, ale tworząc ją nie wiedziałem, w jakim kierunku się rozwinie. Mój amerykański wydawca powiedział o "Naciśnij mnie", że to najbardziej klasyczna spośród moich książek. I miał rację - bo tę książkę tylko się czyta, nic ponadto. W "Turlututu" trzeba się bawić, w innych udawać, odgrywać różne role. W "Le Jour et la nuit" dorosły jest sam z dzieckiem, latarką i bawi się cieniami na ścianach - tworzy chwilę, dzieli się nią z dzieckiem. W "Naciśnij mnie" nie ma nic do roboty, trzeba po prostu usiąść i ją przeczytać

No i jeszcze dmuchać, klaskać, potrząsać nią...

No tak, ale nie czytelnik nie musi modelować głosu, po prostu czyta i już. A z "Turlututu" tak się nie da. Tu trzeba odgrywać rolę, bawić się ze mną, ze swoim dzieckiem, z książką i jej stronami.

Nie mogę się doczekać tej chwili!

Warsztaty były tłoczne, głośne i bardzo radosne. Pierwsza część poświęcona była czytaniu książek, Hervé Tullet z niewielką pomocą tłumacza, dzieci i megafonu zapraszał zebranych do interakcji. Nie zdradzę jego sposobu czytania książek, bo może kiedyś uda się wam załapać na prowadzone przez niego warsztaty - wtedy idźcie koniecznie i sami przekonajcie się, że z książkami tego autora jest inaczej: nie ma barier językowych ani wiekowych, a czytelnik jest jednocześnie aktorem. Po czytaniu włączono muzykę, na podłodze rozwinięto długie rolki papieru, każde dziecko dostało kubeczek farby w żywym kolorze, pędzel i ... voila! Cała sala zamieniła się pracownię pełną małych artystów i ich zachwyconych rodziców. Były kropki, małe kropki, wiele kropek, kółko, kółka w kółku, kwiatki, zygzaki, a wszystko to układało się w soczyście kolorową, zwariowaną całość.

Jeśli szukacie sposobu na urozmaicenie zabaw z dziećmi, Hervé Tullet i jego książki to idealne rozwiązanie - gwarantuję, że będziecie zaskoczeni i zachwyceni jednocześnie. Moja córka nie wypuszcza nowej książki z rąk, a syn każe sobie ciągle czytać "Turlututu. A kuku to ja!", czyli najnowszą propozycję wydawnictwa Babaryba. Z dziką radością spełniam jego prośbę, wy też koniecznie spróbujcie zajrzeć do świata, który stworzył Hervé Tullet!

Więcej o: