"Matki-śmieciary" czy kolekcjonerki skarbów - jak wyglądają nasze domy?

Obraz współczesnego domu jest przygnębiający - do takiego wniosku doszli autorzy książki o amerykańskich rodzinach. Wszystko za sprawą nagromadzonych w nim przedmiotów... Podobno każde dziecko zwiększa stan naszego posiadania o niemal 1/3. A kto naprawdę zagraca domy Polek?

Perfekcyjna Pani Domu sprząta zagracone mieszkania Polaków, twierdząc przy okazji, że winę za bałagan w naszych domach ponoszą feministki. Nie ma jednak racji! Winnymi namnożenia niepotrzebnych przedmiotów i wszechogarniającego rozgardiaszu są głównie... dzieci! Takich obserwacji dokonali autorzy książki "Life at Home in the Twenty-first Century: 32 Families Open their Doors" (wyd. Cotsen Institute of Archaeology, 2012).

Książka jest efektem projektu pracowników uniwersytetu w Los Angeles (UCLA), w ramach którego naukowcy przyglądali się życiu rodzinnemu i domom amerykańskiej klasy średniej. W ciągu 9 lat udało im się zrobić wiele fascynujących zdjęć i zebrać interesujące dane dotyczące codziennego życia rodzin, z uwzględnieniem ich materialnych upodobań - konsumpcjonizmu i dużego przywiązania do przedmiotów. Amerykanie doszli do wniosku, że bałagan bardziej stresuje matki niż ojców. Obliczyli również, że jedno dziecko w wieku przedszkolnym powiększa liczbę przedmiotów znajdujących się w każdym domu o około 30 proc.

Czy polskie domy też są przepełnione zbędnymi przedmiotami?

"Mój skarb, mój skarb, mój skarb!"

"Czy mogę to zatrzymać, mamo?" - pyta moja sześcioletnia córka. "Czy może to być moje, prywatne, na zawsze?" - dopytuje dociekliwie niczym tolkienowski Gollum. Spoglądam na obiekt pożądania ukryty w jej malutkich dłoniach. Pocięte nożyczkami opakowanie po butach. Innym razem kasztany. Żwirek. Worek foliowy. Guziki. Pudełko po muesli. Moje dziecko ma nieodpartą potrzebę zbierania, mam wrażenie, że powinniśmy dobudować kolejny pokój, żeby mieć gdzie ukryć jej skarby.

30 proc. w naszym przypadku wydaje się wersją optymistyczną i raczej kierunkiem, do którego chcielibyśmy dążyć, a nie unikać. Amerykańscy naukowcy obliczyli, że w większości odwiedzonych przez nich domów znajdowało się około 100 zabawek, a w niektórych było ich 250. Rozglądając się po pokoju moich dzieci i mieszkaniach znajomych mi rodzin, myślę, że i te dane są zaniżone...

Może jeszcze się przyda?

Ania, która, tak jak bohaterowie książki, mieszka w Stanach Zjednoczonych, twierdzi, że nieźle sobie radzi z pozbywaniem się niepotrzebnych rzeczy - za wyjątkiem lakierów do paznokci, które kolekcjonuje oraz zabawek swojej 2,5-letniej córki: - Z nimi jest największy problem, ma tysiące zabawek... Trzymam je w pudłach w szafie i za każdym razem, kiedy przychodzi mi do głowy, żeby je oddać to powstrzymuje mnie myśl, że przecież będą dla następnego potomka - wyznaje.

- To samo z jej ubrankami, mam praktycznie wszystkie odkąd się urodziła, bo są w bardzo dobrym stanie... - dodaje. - Ogólnie mam wrażenie, że z córką przybyło nam tylko tych jej ubranek i zabawek, reszta jest w normie. Na szczęście ma w swoim pokoju dużą szafę, taką, do której się wchodzi, więc jest to schowane. Przeraża mnie tylko myśl, że kiedyś będzie się trzeba przeprowadzić!

...lub czasopisma

W ciągu ostatnich 3 lat przeprowadzałam się trzykrotnie. W tym czasie pozbyłam się kolekcji roczników czterech magazynów, które zbierałam od dobrych kilku(nastu) lat. Mój mąż zachował swoje zbiory czasopism, bo są mu rzekomo potrzebne do pracy. Z książki amerykańskich naukowców dowiemy się, że w przeciętnym domu odwiedzonym przez nich w trakcie zbierania materiałów, znajdowało się 438 książek i czasopism. Ja książki w końcu zdecydowałam się zamienić na czytnik ebooków - nikt nie chciał już dźwigać moich bibliotecznych kartonów.

Julia, zamieszkująca wraz z mężem i dwójką dzieci 50-metrowe mieszkanie w Warszawie, mówi: - Mój mąż jest typowym chomikiem. Ja sama nie mam problemy z wyrzucaniem lub ewentualnym sprzedawaniem czy oddawaniem niepotrzebnych rzeczy. Staram się to robić, daje mi to sympatyczne poczucie lekkości. Zawsze mnie cieszy, kiedy się czegoś pozbędę z domu. Natomiast mój mąż nie jest w stanie nic wyrzucić. Ma np. kolekcję dwóch różnych miesięczników i uważa, że nie wolno ich wywalić. Oczywiście nigdy do nich nie zagląda! Teraz zgodził się je wynieść do piwnicy. Po co? Chyba po to, żeby za 10 lat je wywalić... - zastanawia się.

Minimalizm nie dotyczy prania

Ala znalazła świetny sposób na wyleczenie się z potrzeby gromadzenia przedmiotów: - Kiedyś chomikowałam, wszystkiego szkoda było wyrzucać. Pomogło mi kilka przeprowadzek w ciągu ostatnich 2 lat. W sumie od tego czasu mieszkam już w 5 mieszkaniu i gdzieś przy drugiej przeprowadzce decyzja o wyrzuceniu 80 proc. gratów była już dość prosta. Teraz obowiązuje minimalizm.

Z kolei Joanna mówi, że chociaż rzeczy rzeczywiście przybywa, to najbardziej kłopotliwe są akcesoria potrzebne przy małym dziecku, np. fotelik do karmienia czy leżaczek. Z resztą przedmiotów radzi sobie nieźle: - Systematycznie staram się zmniejszać liczbę rzeczy, jakie mamy w domu, np. już odchodzę od książek zwykłych (mimo że kocham, jako córka drukarza, zapach farby drukarskiej) i zastępujemy je elektronicznymi. Za chwilę gazeta, którą prenumeruję, przestanie przychodzić do skrzynki pocztowej, a będzie ściągana z netu. Największy problem mam ze stosami prania, które czekają na prasowanie - przyznaje.

"Matka-śmieciara" zbiera plusy w przedszkolu

Rodzice lubią ozdabiać lodówki magnesami, zdjęciami, pracami dzieci, ważnymi notatkami... Z książki "Life at Home in the Twenty-first Century: 32 Families Open their Doors" wynika, że przeciętna liczba rzeczy zdobiących lodówki w opisywanych domach to... 52! Z pewnością zrozumiałaby to Agnieszka, mama dwóch córek w wieku przedszkolnym. Sama siebie nazywa "matką-śmieciarą". Co naukowcy znaleźliby w jej mieszkaniu?

- Mam w domu reklamówkę rolek po papierze toaletowym, 25 puszek po mleku modyfikowanym (wiem, wstyd mi, ale widzę oczami duszy, jakie piękne pojemniki na kredki z nich powstaną), skrzynkę butelek po małych sokach owocowych (u córki w przedszkolu zrobili z nich wazoniki), worek patyków do lodów, kilka wytłaczanek do jajek, kilka opakowań serwetek z różnymi motywami, patyki do szaszłyków w ilościach hurtowych, kilkanaście kartonów różnych wielkości i wszystkie pudełka po lepszych zabawkach i butach - bo się przydają, jak wystawiam na aukcjach - wylicza.

"Jeszcze schudnę i się zmieszczę!"

Do chomikowania przyznają się też Sylwia i Iza. Pierwsza z nich, mama dwójki, mówi: - W szafie mam stos ciuchów, których nie noszę od lat, ale trzymam, bo schudnę i się w nie zmieszczę albo wróci na nie moda lub oddam córce... Mój mąż kolekcjonuje wszystko na strychu. Ma tam np. buty, w których 6 lat temu przeprowadzał remont... Aż boję się tam zaglądać! - wzdryga się.

Iza twierdzi, że w jej przypadku gromadzenie zbytecznych przedmiotów wynika z lenistwa i wygodnictwa: - Jest mi po prostu łatwiej schować to wszystko do szafy i zamknąć niż zorganizować oddanie do kościoła czy jakiejś organizacji charytatywnej, gdzie trzeba się nanosić, nadźwigać, jechać, itp. Dziecko oczywiście ma swój udział w klamotach, ale nie uważam, że w większym stopniu niż my. Ostatnio jednak udało mi się pozbyć wielu rzeczy, bo odkryłam taką organizację, która przyjeżdża do domu zabrać niepotrzebne rzeczy...

Perfekcyjne Panie Domu - ktoś je zna?

Z 15 mam, z którymi rozmawiałam, 5 stwierdziło, że świetnie sobie radzi z pozbywaniem się niepotrzebnych przedmiotów i uczy tego samego dzieci. Kolejne pięć oceniło, że radzi sobie dość dobrze, a pozostałe przyznały, że nie potrafią przestać gromadzić rzeczy. Osobom ze skłonnością do kolekcjonerstwa (np. autorce tekstu i jej córce), świadomość, że perfekcyjne gospodynie domowe istnieją, niekoniecznie przynosi pocieszenie, raczej przypomina, że nadeszła pora na wypracowanie jakiegoś systemu, żeby nie utonąć w przedmiotach.

Monika zdradza nam swój sposób na perfekcyjny dom: - Jestem mistrzynią w niezagracaniu mieszkania, a do tego nie wyrzucam niepotrzebnych rzeczy, a sprzedaję za parę złotych. Za to kupuję to, co jest teraz mnie, mężowi lub córce potrzebne. Nie jest to łatwe przy dzieciach, ale systematyczność w porządkach, czy opracowanie planu, gdzie co ma leżeć oraz zastanowienie się czy rzeczywiście to się jeszcze kiedyś przyda, ułatwia nam zapanowanie nad rzeczami. Inaczej nas uduszą! - opowiada.

Ratunku, tonę!

W domach amerykańskich rodzin odwiedzonych przez naukowców z UCLA, gość mógł się natknąć na średnio 39 par nieschowanych butów. 3/4 garaży było tak zapchanych przedmiotami, że nie było w nich miejsca na zaparkowanie samochodu! Nasze rozmówczynie jednak, wbrew opinii z książki, nie są pewne, że to rzeczywiście dzieci przyczyniają się do takiego nagromadzenia sprzętów - z ich opowieści wynika, że odpowiedzialność za taki stan ponoszą różni członkowie rodziny.

Kiedy już wymknie się to spod kontroli, pozostanie nam dołączyć do iście dramatycznego apelu Pauliny, mamy dwójki dzieci: - Tonę... gul, gul, gul... Ratunku! Niech ktoś zdejmie ze mnie te graty, bo do drzwi się przekopać nie mogę!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.