Naprawdę i na niby

O pożytkach z wyobraźni

Motto:

Co jest możliwe,

to możliwe,

co mnie się zdaje,

to się zdaje...

Marek Grechuta

Małe dziecko nie umie sobie nic wyobrazić. Żyje chwilą, nie potrafi czekać. Jeżeli czegoś chce, to natychmiast. A kiedy mu upragnionej rzeczy odmawiają, domaga się jej głośno i natarczywie. Matka może albo zaspokoić jego pragnienie, albo skierować uwagę malca na inny przedmiot, z nadzieją, że wzbudzi on równie silne pożądanie. Intuicyjnie postępują tak wszystkie matki świata, jakby od zawsze wiedziały to, do czego psychologowie doszli w drodze żmudnych badań: że małe dziecko jest w niewoli konkretów - chce tego, co widzi. Musi wszystkiego dotknąć, polizać, wziąć do buzi - w ten sposób poznaje świat. Jeszcze nie potrafi o nim rozmyślać.

Abstrakcyjny patyk

Przedszkolak ma nad takim maluchem ogromną przewagę - umie swoje pragnienia zaspokoić w zabawie. Dla chłopca odwrócone krzesło może być żaglowcem albo wyścigowym porsche, a zwykły patyk wystarczy mu, by pogalopować przez prerie. Dziewczynka na niby karmi córeczkę (podtyka lalce piasek z foremki) albo robi zakupy, płacąc koleżance guzikami. Oboje nadają nowy sens codziennym przedmiotom. Teraz oni nad nimi panują. Bo wyobraźnia nie zna granic. Tylko na razie potrzebuje jakiegoś punktu zaczepienia - foremki, patyka, guzika. W kilka lat później potrafi się obejść i bez tego - przecież wiele operacji wykonujemy "w głowie". Inaczej nie tylko nie rozwiązalibyśmy nigdy zadania o dwóch mijających się pociągach, ale też nie umielibyśmy zaplanować choćby codziennych zakupów.

I pomyśleć tylko, że nieokiełznana fantazja kilkulatka otwiera furtkę do myślenia abstrakcyjnego.

Magia słów

Z chwilą gdy dziecko opanuje podstawy języka, zadowala się często smakowaniem już nie przedmiotów (jak niemowlę), lecz słów. Półtoraroczny malec chwyta motyla i zafascynowany ściska go w garści, bo nie umie inaczej wyrazić swego zachwytu. Trzylatek woła z radością: "motylek". Potrafi też sam siebie upominać, powtarzając tyle razy zasłyszane od rodziców "nie, nie, nie".

Język pozwala powściągnąć niedozwolone impulsy. I uśmierza lęki - kiedy powie się mamie "pa-pa", rozstanie nie jest już takie straszne. Szczególne usługi oddaje magiczne słowo "mama" - starczy je wymówić, a już ma się w głowie obraz ukochanej osoby. To wielka pociecha, kiedy każą zasnąć samemu w ciemnym pokoju. Chociaż, obcując ze słowami, można czasem wpaść w pułapkę własnej wyobraźni...

Michał za nic nie chciał przejść obok łopianów, a jego rodzice nie wiedzieli, dlaczego. Dopiero kiedy zdali sobie sprawę, że zamiast "łopian" mówi "łapian", zrozumieli, że ta nazwa kojarzy mu się z łapaniem i że chłopczyk boi się tej rośliny jak przysłowiowego dziada z worem.

Zabawa uczy...

Kiedy dziewczynka bawi się w dom i jest na niby mamą, zachowuje się jak na mamę przystało - karmi i ubiera lalkę, poucza ją i strofuje. Chłopiec, przedzierzgnąwszy się w rycerza, bez trwogi "rusza na wroga" i mężnie znosi ciosy. Być mamą, być rycerzem - to zobowiązuje. Dziecko wciela się w różne role i niepostrzeżenie się uczy, że z każdą z nich wiążą się pewne wymagania. I wcale się przeciw nim nie buntuje (inaczej niż wtedy, gdy ma spełniać wymagania rodziców). Z wiekiem akceptuje też reguły obowiązujące w grach - w chińczyka, w berka czy w piłkę. Wprawdzie nie lubi przegrywać, ale prędzej czy później zrozumie, że nie każdy może być zwycięzcą. Dzięki zabawie dziecko wie, dokąd sięga jego własny świat, a gdzie zaczyna cudzy. Dowiaduje się, na co może mieć wpływ, a gdzie kończą się granice jego panowania. W świecie realnym nie wszystko przecież dzieje się po naszej myśli .

Oba rodzaje reguł tworzą podstawy moralności dziecka. W zabawie potrafi się ono zachować nawet doroślej niż w codziennym życiu. Organizując przedszkolakom wyścigi czy konkursy, wcale nie trzeba więc nagradzać wszystkich po równo, w obawie, by nikomu nie było przykro; w ten sposób łatwo zburzyć rodzące się poczucie ładu i sprawiedliwości.

...i leczy

Najpierw dziecko odtwarza głównie to, co widzi. "Gotuje" tak jak mama, "prowadzi samochód" jak tata. Jest to więc raczej wspominanie i naśladowanie. Później zaczyna przetwarzać pewne wątki, odciskając na nich piętno własnych uczuć i dążeń. Czasem bawi się wciąż w jedno i to samo, np. w szpital. Taki uporczywie powtarzający się temat może oznaczać, że boryka się ono z trudnym przeżyciem. Może samo było niedawno w szpitalu albo odwiedzało tam kogoś z rodziny, może było świadkiem rozmowy o operacji albo widziało ją w telewizji. Wielokrotne odegranie sceny, w której jest na przemian lekarzem i pacjentem, pozwala stopniowo oswoić się z bolesnym przeżyciem i odnaleźć wewnętrzny spokój.

Wyobraźnia przychodzi dziecku w sukurs także, gdy czuje w sercu zamęt. Bo jak tu na przykład kochać rodziców, którzy zabraniają robić to, na co ma się największą ochotę? Często rozwiązanie przychodzi w snach. Niedobra mama, która nie pozwoliła taplać się w błocie, zamienia się w czarownicę, a rozgniewany ojciec w straszliwego smoka. W takiej postaci można ich nienawidzić, nie przestając kochać w rzeczywistości.

Nie ma, ale jest

Tę samą sztuczkę dziecko wykorzystuje nieraz w stosunku do samego siebie.

Kiedy mama Kasi wróciła z pracy, usłyszała, że córeczka coś komuś żywo perswaduje. Uchyliła drzwi do jej pokoju, a wtedy mała natychmiast zamilkła. Była sama. Nazajutrz po podwieczorku Kasia podsunęła mamie opróżniony talerzyk: - I dla Sylwii. Dziś była grzeczna. - A wczoraj? - podchwyciła rozbawiona mama. - Jeszcze nie wiem, ale jutro stłukła twoje kwiatki - wyjaśniła Kasia tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Niewidzialny przyjaciel bywa świetnym kompanem (zwłaszcza w braku rodzeństwa), a gdy się coś przeskrobało, można na niego zrzucić winę. Nie jest to ordynarne kłamstwo - trzyletnia Kasia nie sądzi przecież, że mama da się nabrać na intrygę szytą tak grubymi nićmi - ale zmaganie się z sobą.

Dziecko wie już, za co rodzice się gniewają, wie, że pewnych rzeczy robić nie wolno, ale nie zawsze o tym pamięta, czasem nie może się powstrzymać, kiedy indziej nabroi przez nieuwagę. Ma wtedy wyrzuty sumienia. Kiedy zrzuci winę na swego wymyślonego towarzysza, może sobie w duchu powiedzieć: ja jestem w porządku, to on jest zły. I od razu czuje się lepiej. Fikcyjna postać spełnia więc funkcję drugiego ja i pozwala dziecku - na tym etapie rozwoju - zachować dobre mniemanie o sobie.

Przyczajony tygrys

Autorka znakomitej książki dla rodziców* opowiada o chłopcu, który hodował pod łóżkiem tygrysa. Mierzył do niego z wyimaginowanej flinty. Wyglądało to tak, jakby był święcie przekonany, że tam naprawdę jest tygrys i że on go naprawdę zabija. W ten sposób zabijał własną dziecięcą słabość.

Rodzice martwią się nieraz, że dziecko nie odróżnia rzeczywistości od tworów własnej fantazji. Ono jednak doskonale zdaje sobie sprawę z umowności sytuacji, którą stworzyło. Gorzej, jeśli z jakichś powodów nie dane mu było opanować naturalnych lęków za pomocą wyobraźni. Nie zabiwszy w porę tygrysa, może się czuć w przyszłości stale zagrożone i atakować inne dzieci bez żadnej przyczyny. To tak jakby strzelało do wyimaginowanego zwierza z prawdziwej strzelby, jakby pomieszało sferę "na niby" ze sferą "naprawdę". Fantazja jest więc strażnikiem granic pomiędzy światem psychiki a światem realnym. Paradoks polega na tym, że dziecko uciekając w wyobraźnię, uczy się liczyć z rzeczywistością.

No i o ileż łatwiej znosić ból istnienia, jeśli można od czasu do czasu wpaść do krainy czarów...

Dzięki zabawie dziecko:

zaczyna panować nad swoimi impulsami;

uczy się operować znakami i symbolami (przechodzi od myślenia konkretnego do abstrakcyjnego);

poznaje granice miedzy światem wyobrażonym a rzeczywistym.