Paweł Zawitkowski: - Jak wszyscy są zmęczeni to to nie ma sensu. Cały podstępny zamysł edukacji ruchowej i promocji zdrowia polega na tym, żeby nie tyle organizować cykl zajęć ruchowych, co tak przetwarzać otoczenie dziecka, żeby zwiększona aktywność ruchowa wynikała z funkcjonowania w tym środowisku. Prosty przykład: mamy dziecko, które siedzi na krześle i coś sobie tam dłubie, bo mu się nie chce pracować i tu zaczynają się problemy. Dziecko się nudzi, bo potrzebuje ruchu, żeby normalnie funkcjonować, żeby przetwarzać informacje, uczyć się.
- No właśnie. Powinniśmy raczej namawiać dziecko: "ruszaj się, wierć się, spadnij z tego, poszalej". Będzie bardziej radosne, spełnione, lepiej będzie spało, poruszało się, a przede wszystkim uczyło i funkcjonowało w grupie rówieśników. Dlatego od razu, kiedy dziecko zaczyna mieć ochotę, żeby siedzieć i coś robić, rysować, pisać, składać , tak koło 2 roku życia, kupmy mu piłkę do siedzenia, do skakania. Nie rozumiem, dlaczego takie proste rozwiązanie wywołuje tyle oporu? Dziecko nigdy nie siedzi i nigdy nie będzie siedziało w idealnie prostej pozycji, to kompletne nieporozumienie! Jak kupimy mu "super ekstra" krzesło za "super ekstra" cenę, takie, które wymusza na dziecku "super ekstra" pozycję, to zapewni mu ją w sklepie przez jakieś 30 sekund, a w domu przez kolejne 25... Za chwilę i tak będzie siedziało wykrzywione! Więcej! Będzie się męczyło!
Dziecko to jednostka dynamiczna - fizycznie, intelektualnie, emocjonalnie, społecznie, jakkolwiek. Powinniśmy więc tworzyć środowisko, które w optymalny sposób wyciąga z dziecka jego potencjał rozwojowy. A zacząć można od zmiany krzeseł na piłki, nie "pływające poduszki", bo to nawet nie w połowie to samo - po prostu piłki. W świecie dziecka nie ma półśrodków.
- Tak. W domu powinny być piłki do siedzenia, koniki do skakania, trampolina...
- "Dla każdego dziecka 4 m2"- to moje hasło. Dajcie dziecku przestrzeń! Wiem, jak ważna jest dla ludzi estetyka przestrzeni, w której przebywają, chociaż boję się, że najczęściej funkcjonuje to deklaratywnie, bo jak się ma w domu dziecko, to nie ma tam miejsca na żurnalowe przestrzenie. Niech się ludzie zdecydują: albo chcą mieć fajne, zdrowe i szczęśliwe dziecko, albo ładny obrazek, który ktoś sfotografuje. Nie namawiam do bałaganu, ale jeśli mamy dziecko, to umówmy się, że ono ma takie samo prawo do przestrzeni jak my. Ale nie tylko do swojego pokoju!
- Tak, w całym mieszkaniu powinny być rzeczy dla dzieci. Trampolinę, taką domową, można powiesić na kołku na ścianie albo na balkonie, jeśli ktoś ma mało miejsca. Można wbić jeden kołek w sufit i zawiesić linę, po której dziecko będzie się wspinało albo na której będzie się huśtało, na której zawiesimy trapez, taki erzac trzepaka na podwórku. Nie zaszkodzą maty na podłogę, drabinki sznurowe, huśtająca się platforma, uchwyty do wspinania się po ścianach w domu. Jak ktoś nie wierzy, że to możliwe, zajrzyjcie na www.youtube.com/mamotatocotynato
Choćby taka piłka zamiast krzesła! Wszyscy się boją, że zajmie dużo miejsca, a zajmuje dokładnie tyle samo miejsca, co krzesło. Tyle tylko, że się brudzi, więc trzeba ją czyścić. Trudno.
- Oczywiście. Jeśli w mieszkaniu będzie wisiał jakiś drążek - ale nie w futrynie drzwi, tylko na linach - to dziecko, przechodząc z pokoju do kuchni, pohuśta się. To nie grozi śmiercią ani kalectwem! Jeśli mamy miejsce na telewizor, znajdźmy też miejsce na drążek wiszący na dwóch linkach. Hak w suficie nikomu nie przeszkadza. Przechodząc obok, dziecko może sobie podskoczyć, pohuśtać się, pozwisać. Kiedy chce, jak chce i ile chce.
To samo z tą piłką - dziecko sobie na niej usiądzie i będzie bujało się na wszystkie strony. Jeśli mamy takie rzeczy w domu, to nie boję się o wady postawy, bo dziecko tak się ciągle będzie ruszało, że żadna wada postawy raczej mu nie zagrozi.
- To oczywiste. A z innej beczki: kupujemy 12 rolek papieru, rozwijając je bawimy się w strącanie kręgli. A potem rozrywamy je z dziećmi. Robimy z tego górę, bałwana, a na koniec tarzamy się w tym papierze. W tym jest tyle ruchu i stymulacji czucia i innych zmysłów!
Do innej domowej zabawy ruchowa wystarczy nadmuchać 30-40 balonów. Rozrzucamy je po pokoju, a dzieciaki szaleją, zbierają je, podrzucają. Z punktu widzenia neurorozwojowego to fantastyczna stymulacja czucia, bo balony się elektryzują. Przy okazji mamy też trening organizacji przestrzeni, koordynacji, planowania ruchu, zwinności, gibkości.
- Właśnie. Dzieciaki uwielbiają rzeczy, które dzieją się znienacka. I czy to będzie dwulatek, czy piętnastoletnia dziewczyna, będą mieć taką samą pasję rzeczy ciekawych i nowych, które wydarzają się niespodziewanie. Zaskakujmy je więc.
- Nie, ale namawiamy do tego gorąco. To super wysiłek, a przy okazji regulacja oddychania, fantastyczna koordynacja, planowanie ruchu i zabawa. Takie proste rzeczy jak gra w gumę, skakanka czy trampolina w domu są najlepsze. Idąc na spacer weźmy ze sobą hulajnogę, rowerek biegowy i możemy to łatwo przełożyć na zdrowie fizyczne dzieci i problem otyłości: dziecko spala tkankę tłuszczową i reguluje funkcjonowanie organizmu.
A oprócz tego żadne buty z wkładkami i chodzenie na palcach, czy ćwiczenia z fizjoterapeutą nie pomogą tyle na koślawe stopy, co skakanie w gumę, skakanka i trampolina. Jeśli poskaczemy z dzieckiem przez 15 minut przed bajką, to tak jakby miało 1,5 godziny pracy z fizjoterapeutą codziennie. Polecam też grę w zośkę. To super sposób symulacji psychoruchowej. Bardzo często korzystam z zośki i podobnych pomysłów przy pracy z dziećmi z ADHD - z jednej strony daje możliwość wyszalenia się, a z drugiej strony podstępnie "kanalizuje", organizuje ruch w odpowiednim kierunku, pomaga opanować ciało i umysł dziecka.
- Wychodzić warto koniecznie, ale i w domu można się wyszaleć. Nawet jeśli nie mamy siły, taką gumę można zahaczyć o krzesła i powiedzieć dziecku: "Słuchaj, jutro będę do Twojej dyspozycji, sorry, poskacz sobie dzisiaj sam". I to jest ok. Jestem realistą, widzę, jak ludzie ciężko harują. Chodzi o to, żeby znaleźć takie proste pomysły, które pozwolą nam zachować i dystans, i zdrowie dziecka.
- Oczywiście, tylko trzeba mieć dla dziecka litość. Jeśli deklaruje, że nie chce chodzić na basen, to znaczy, że teraz nie chce. Może za pewien czas będzie chciało, ale nie ma sensu zmuszać go do tego teraz. Dążąc do ideału, śledząc rozwój cywilizacji, a jednocześnie przytłoczeni nadmiarem obowiązków, szukamy gotowych recept, czegoś zorganizowanego, dobrze reklamowanego, co oszuka nasze sumienie. Proszę bardzo, tylko najpierw rzeczy oczywiste i proste.
Drodzy rodzice, zanim zaczniecie wymyślać aikido, judo, gimnastykę i inne dodatkowe zajęcia, najpierw trzeba zrobić dziecku w domu przestrzeń do wyszalenia się, podobnie na spacerach, i do takiej bazy dodawać coś nowego. Taka jest kolejność.
- To działa jak szczepionka. Jak z "trucizną" - można zażyć dużą dawkę i się otruć, albo zażywać w niewielkich dawkach i uodpornić się na jej działanie. Jeżeli dziecko, które nie lubi się ruszać, zmusimy do pójścia na basen, rytmikę czy inne zajęcia, to pierwszą reakcją będzie "Nie". Co my w ten sposób osiągamy? Protest i obronę dziecka. Ono uczy się w ten sposób, że wszystko, co proponujemy jest "be". I z marszu nam odmawia.
- Zazwyczaj tak jest. Ale to nie jest dobry sposób.
- Zwykle jest tak, że zapisujemy dziecko i dedykujemy je instruktorowi, który chwali się na stronie internetowej, że pracuje z dziećmi. Problem polega na tym, że ludzi, którzy naprawdę potrafią pracować z dziećmi jest niewielu. Więc najpierw to my powinniśmy spotykać się z tą osobą, jeszcze zanim dziecko dowie się, że chcemy je gdzieś zapisać. Patrzymy, jak prowadzi zajęcia i sprawdzamy, czy podoba się nam, jak odnosi się do dzieci, czy je szanuje, czy jego priorytetem jest "kwas mlekowy" i surwiwal, czy godność dziecka. Od tego zaczynamy. Pomysłów na zarażenie dziecka ruchem jest tysiąc.
Najpierw oglądamy razem "Kung Fu Pandę", potem robimy sobie z prześcieradła kimono, malujemy na nim chińskie znaki i wygłupiamy się w domu. Jeśli przedstawimy to dziecku jako zabawę, formę realizacji siebie, to wtedy dopiero mówimy: "świetnie ci to idzie, są ludzie, którzy robią to od wielu lat, to chodź, może też spróbujemy". A nie tak, że z dnia na dzień prowadzimy dziecko na zajęcia. Wiem, że to jest trudne, ale lepszej drogi nie ma.
- Nie ma jakiś badań, które mówiłyby, ile czasu dziennie dziecko musi spędzić na aktywności fizycznej, żeby być zdrowe. Minimalnie, moim zdaniem, są to 3 godziny dziennie. Minimalnie! I tu wszyscy łapią się za głowę: gdzie znaleźć tyle czasu? Zacznijmy zatem od tej piłki do siedzenia. Zawozimy dziecko do szkoły samochodem, ale ostatnie 500 m to straszny korek, więc zaparkujmy samochód i niech dziecko założy rolki, a ja wezmę hulajnogę, albo odwrotnie. A że mam garnitur? I co z tego? Nieraz jeździłem w garniturze na hulajnodze.
- Ale to minimum. Podzielmy ten czas na dojazdy do szkoły i do przedszkola, powroty do domu. Wracając, zamiast prosto do domu, pojedźmy np. do parku linowego. I mamy już kolejne 30 minut ruchu.
Mówiła pani o otyłości. Myślę, że to nie tylko kwestia jedzenia, ale w ogóle higieny życia. Dzieci śpią dużo krócej niż kiedyś, bo my też, jak wynika z badań antropologicznych, w porównaniu do populacji sprzed stu lat śpimy o kilka godzin krócej. Proszę zauważyć, jak dramatycznie to wpływa na nasze funkcjonowanie! To samo z ruchem i innymi zadaniami: mamy bardzo dużo rzeczy do zrobienia, więc rozłóżmy je w czasie.
- I o to chodzi. Przeskakiwanie przez kałuże to też świetna frajda, a przy okazji ćwiczenie. Definiujmy aktywność ruchową na zasadzie sączącej się kropli, która drąży skałę. Pomalutku, nie hasłowo. Hasłowo było 50 lat temu, kiedy budowaliśmy trasę W-Z.