Uparte jak kozioł

Kategorycznie: JA CHCĘ ! lub płaczliwe: JA NIE CHCĘ ! najspokojniejszych rodziców może wyprowadzić z równowagi. Zwłaszcza jeśli słyszą je po raz dziesiąty w ciągu godziny.

Twoje poglądy podobają ci się nie dlatego, że są najlepsze, ale dlatego, że są twoje własne.

Donald Woods Winnicott "Dziecko, jego rodzina i świat", wyd. Santorski & Co, 1993

Moja czteroletnia córka od kilku minut chodzi za mną po kuchni:

- Mamo, daj mi sukienkę z falbaną.

- Nie, to jest sukienka wizytowa. Masz tyle innych na co dzień.

- Ale ja chcę tę. Ona jest najładniejsza.

- Właśnie dlatego, że jest najładniejsza, jest na "specjalne okazje".

- Kiedyś mi ją dałaś w zwykły dzień - Marianna ma świetną pamięć.

- I tak ją wybrudziłaś, że potem nie miałaś co włożyć na urodziny Kacperka.

- Teraz nie wybrudzę, obiecuję.

- Akurat.

- Daj!

- Powiedziałam nie! tym razem mam zamiar być nieugięta.

- Mamo!

- Boże, co za uparciuch!

Nawet nie wiem jak to się stało, ale obie krzyczymy. Nagle córka zanosi się płaczem. Przez kilka minut próbuję ją przetrzymać, ale po chwili kapituluję, zła na siebie za uległość, a na małą za upór. Marianna ociera łzy. Ostatecznie to tylko sukienka, skoro jej tak zależy... usprawiedliwiam się, wracając do kuchni. A poza tym mam święty spokój i mogę dokończyć zaczętą pracę.

Czuję, jak narasta we mnie poczucie winy za podniesiony ton, łzy małej, niepotrzebne nerwy, a przede wszystkim za brak konsekwencji. O co mi właściwie chodzi czy rzeczywiście w tej sukience nie można się bawić? Ale dlaczego ustąpiłam? Teraz będzie wszystko wymuszać płaczem niewychowawcze! A właściwie po co jej ta sukienka? Nawet nie zapytałam...

Zaglądam do pokoju małej siedzi przy stoliku i "nalewa" wystrojonej lalce herbatę: "Tylko uważaj, żebyś się nie oblała, bo to twoja sukienka na wyjście". Idę do pokoju, wyjmuję z szafy własną "sukienkę na wyjście" i wpraszam się na przyjęcie dla lalek.

Kto tu rządzi?

Scenariusz jest zawsze podobny dziecko czegoś chce lub nie chce, zazwyczaj, gdy się spieszymy lub jesteśmy zajęci. Słuchamy nieuważnie, próbujemy prosić, tłumaczyć, ale nasza cierpliwość szybko się wyczerpuje. Dyskusja kończy się kategorycznym "Nie!" lub klapsem, który ma przypomnieć uparciuchowi, kto tu rządzi.

Mało co tak drażni rodziców jak upór dziecka, a chyba nic nie wyprowadza ich tak szybko z równowagi. Podświadomie odbieramy go jako atak na naszą niezależność. A przecież każdy człowiek (nawet mały), inaczej postrzega świat, ma inne potrzeby i upodobania. Wiemy o tym, a jednak ufamy, że nasze dzieci tak jak przejęły po nas kolor oczu i włosów przejmą też nasze poglądy i system wartości. Zwykle tak się nie dzieje i... konflikt gotowy.

Chociaż upór dziecka bywa męczący i kłopotliwy, nie zapominajmy, że ma on swoje dobre strony. Doceńmy to czasami ("To dobrze, że wiesz, czego chcesz"), zamiast ciągle strofować i przyklejać maluchowi etykietkę "uparciucha".

Przez pierwszy rok życia dziecka problem uporu nie istnieje (oczywiście jeżeli nie usiłujemy np. usypiać go, gdy właśnie chce się bawić). Ale któregoś dnia sytuacja się zmienia i zwykle uległy naszej woli niemowlak zaczyna mieć własne zdanie! Pierwsze "Nie!" malca przyjmujemy z radością oto rośnie człowiek myślący, ale dość szybko przestaje nam być do śmiechu.

Tymczasem tak męczący upór dwulatka , który za punkt honoru uważa nieustanny sprzeciw wobec wszystkich i wszystkiego ("Wojtusia nie cesać, nie myć, nie patseć!!!"), jest pierwszą próbą uniezależnienia się od wszechmocnej władzy rodzicielskiej.

Ledwie przebrniemy przez ten trudny okres, pojawiają się nowe problemy. Jedną z przyczyn uporczywego obstawania przy swoim kategorycznego "Ja chcę!" lub płaczliwego "Nie chcę!" 3-, 4- czy 5-latka, jest po prostu potrzeba samodzielności, podejmowania własnych decyzji, nawet jeśli dotyczą spraw tak pozornie błahych, jak kolor skarpetek.

Zanim powiemy "Nie!"

Gdy dziecko czegoś żąda, najpierw zapytajmy, dlaczego mu tak na tym zależy. Bo chociaż 4-latek całkiem nieźle potrafi uzasadnić swoje zdanie, to my nie zawsze jesteśmy go ciekawi. A jeśli my nie zadajemy sobie trudu, aby wysłuchać dziecko i postarać się zrozumieć jego racje (niekoniecznie się z nimi zgadzając!), to dlaczego oczekujemy, że dziecko wysłucha nas?

A może to nie z maluchem trzeba coś zrobić? Przyjrzyjmy się własnemu zachowaniu. Może sami prowokujemy dziecko do uporu zbytnią surowością albo niekonsekwencją i pobłażliwością.

Pomiędzy apodyktycznymi rodzicami a ich dziećmi toczy się zacięta walka o władzę ("Ja ci pokażę, kto tu rządzi!"). Jeżeli kłócą się z dzieckiem, używając do tego tych samych środków co ono krzyków, przemocy albo szantażu ("Przestań, bo nie pójdziesz na spacer"), konflikt, zamiast się wyciszyć, narasta.

Maluch obserwuje rodziców i utwierdza się w swoim uporze. Jak ma się nauczyć panowania nad emocjami, jeśli jego mama tego nie umie? Przecież wzorce zachowania dzieci wynoszą z własnego domu. Nie pomogą słowne nakazy, jeśli nie są poparte przykładem.

Jeśli naprawdę nic nie skutkuje, pozostaje po prostu przeczekać napady uporu. Pomoże nam w tym poczucie humoru i świadomość, że jeśli stłumimy u przedszkolaka wszystkie próby samodzielności, za parę lat będziemy martwić się jego biernością i brakiem własnego zdania.

Szanujmy więc jego potrzeby, ale nauczmy go także szacunku dla potrzeb innych ludzi. Tylko taka postawa może nam zapewnić autorytet u dziecka i sukces w wychowaniu, bo przecież chodzi nie o ślepe posłuszeństwo, ale o to, by maluch wyrósł na człowieka myślącego. Samodzielnie!

Może więc lepiej już teraz pogodzić się z tym, że czy nam się to podoba, czy nie, nasze dzieci, tak jak i my, pójdą własną drogą? Oglądany z tej pozycji problem uporu wygląda odrobinę inaczej...

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.