Plaża

Minie jeszcze co najmniej sto trzydzieści dni, nim nasze drugie dziecko wyda swój pierwszy wrzask.

Minie jeszcze wiele wschodów i zachodów słońca, nim nasza rodzina znowu się powiększy, ale my już się martwimy, jak to zniesie Tosia.

Bo tyle się nasłuchaliśmy. Że to szok. Że dramat. Że traumatyczne przeżycie.

Bo Tosia królewna. Bo byliśmy tylko dla niej. Bo wszystko było tylko dla niej.

No to powoli oswajamy ją i siebie.

- Nie skacz mamie na brzuch - łapię Tośkę, która właśnie zamierzała wykonać wspaniałe salto zakończone miękkim lądowaniem.

- Mama ma w brzuchu twoją siostrzyczkę lub braciszka, tuląc Tosię tłumaczy Aga.

- Tosia też ma dzidzię - Tosia natychmiast zdejmuje koszulkę i demonstruje swój pękaty (właśnie zjadła porządną porcję makaronu) brzuszek. A potem kategorycznie oznajmia, że bardzo chce mieć siostrzyczkę lub braciszka.

- Będę go uczyła mówić mama, tata. Będę go uczyła wsiadać do samochodu - reklamuje swoje możliwości.

- A kogo byś wolała? Braciszka czy siostrzyczkę?

- Kotka - odpowiada Tosia.

- A jakby to był braciszek, to jakbyś chciała, żeby się nazywał?

- Zaczarowany ołówek - Tosia nie ma żadnych wątpliwości

A potem mija jakiś czas i znowu wracamy do tematu. Powód bezpośredni: ustaliliśmy imiona dla przeszłego dziecka.

- Wolałabyś Franciszka czy Ludwikę? - pytamy naszą córkę.

- Oczywiście Franklina - mówi z przekonaniem Tosia i w ten uroczy sposób nawiązuje do bajki, którą ostatnio widziała w telewizji.

A potem znowu mija jakiś czas i przy okazji rozmowy o tym, że na wiosnę zainstalujemy huśtawkę w ogródku, Tosia dorzuca, że ona i Franklin zbudują tę huśtawkę.

- Tosia będzie bujać. Franklin malutki - mówi Tosia, a nam serce rośnie, że taka wspaniała ta nasza córeczka.

A Tosia, jakby tego było mało, bierze lalę i mówiąc, że to jej maluszek, kładzie ją na łóżku, zakłada pieluszkę, podaje mleko z plastikowej butelki, okrywa kocykiem, bierze na ręce i buja.

- Tosia mama - mówi, a nam serce rośnie.

Jest jeszcze jeden miły zwiastun tego, że może nie będzie aż tak źle. Otóż, jak tylko jesteśmy na spacerze, jak tylko mija nas jakiś wózek, taki duży, z postawioną budą, Tosia natychmiast każe się wziąć na ręce, bo musi do niego zajrzeć i obejrzeć dziecko.

- Maluszek - mówi i uśmiecha się promiennie.

- My też niedługo będziemy takiego mieli.

- Tosia będzie wozić. Na spacerek - no i super, i o to właśnie chodzi.

Oczywiście - nie będę tego ukrywać - pojawiają się również znaki zwiastujące sztormy i nawałnice. Na przykład wtedy, gdy jakieś dziecko sięga po lalę Tosi. Albo gdy trzeba czekać w kolejce, bo inne dzieci też chcą pozjeżdżać ze zjeżdżalni.

Jest też mały niuans, jedno malutkie "ale", jeśli chodzi o te składane przez Tosię deklaracje. Ten niuans, to malutkie "ale", polega na tym, że Tosia łże jak z nut.

- Gdzie byłyście na spacerze? - zaraz po powrocie z pracy Agnieszka pyta nianię.

- W parku - odpowiada niania i dodaje, że ponieważ jest zimno, nie było żadnych dzieci.

- Jak było na spacerku? - pyta Agnieszka Tosię.

- Tosia była na placu zabaw - zaczyna występ Tosia. - Bujałam, zjeżdżałam. Oczywiście była Julka. Był Michał. I wiesz co, mama? Michał wszedł w kupę.

I tak to właśnie wygląda.

Dlatego trudno przywiązywać wagę do Tosinych deklaracji. Trudno uwierzyć w to, że jak urodzi się braciszek albo siostrzyczka, to będzie z nim chodzić na spacerek, przewijać i karmić. Po pierwsze dlatego, że Tosia ma dopiero dwa lata i dwa miesiące, prawda? Po drugie - bo ostatnio, zaraz po jednej z tych pięknych deklaracji, dosłownie na tym samym wdechu, poinformowała nas, że wczoraj była na plaży.

- Na plaży?

- Oczywiście. Wczoraj - Tosia z przekonaniem kiwa główką.

- I co tam robiłaś?

- Pływałam. Opalałam - Tosia kładzie się na podłodze i demonstruje.

No i jak tu się nie martwić?

Więcej o:
Copyright © Agora SA