- Tosia ma chyba gorączkę - wyszeptała żona.
Błyskawicznie otworzyłem oczy. Zapaliłem lampkę.
Tosia wierciła się na łóżku. Rozpalona!
Dotknąłem jej czoła. Paliło!
I wtedy otworzyła oczy. Błyszczały!
A potem się uśmiechnęła. Tak słodko. Tak słabo.
- Biedna. Kochana. Najdroższa córeczka - pomyślałem i coś mnie ścisnęło w krtani.
A potem popatrzyłem na Agę. Była przerażona.
Nie wiedzieliśmy co robić. Pierwszy raz nasza córka dostała gorączki. A tu do tego Grecja. I trzecia w nocy.
Agnieszka zaczęła ją rozbierać, żeby podać czopek. A ja pobiegłem do łazienki, żeby zrobić kompres. A potem do kuchni, żeby zrobić picie.
Tosia dała sobie włożyć czopek. Dała sobie założyć kompres. Spróbowała się napić. I nawet nie zapłakała. Nawet się nie poskarżyła. Tylko patrzyła tymi swoimi błyszczącymi oczkami i uśmiechała się delikatnie. Dzielny, mały, kochany aniołek.
- Jutro wezwiemy lekarza - powiedziałem.
I nic więcej nie mogłem zrobić. Czułem się bezsilny.
Położyliśmy ją między nami. Była tak gorąca, że aż buchało.
Zgasiliśmy światło.
Leżałem i modliłem się, by Bóg, jeśli jest, zabrał chorobę z jej małego ciałka i przeniósł na mnie.
- Ja jestem silny, dam radę - szeptałem, a potem zasnąłem. Tosia też. I Aga. Chyba.
A rano było już lepiej. Wezwaliśmy lekarza. Zapisał antybiotyk i po kilku dniach Tosia była zdrowa.
To było kilka miesięcy temu.
Kilka dni temu zachorowała po raz drugi.
I znów zaczęło się w nocy. W ogóle wszystkie najgorsze rzeczy dzieją się w nocy.
- Zapalenie krtani - oznajmiła rano pani doktor. A potem przepisała leki i kazała na noc otwierać okno. Chodzi o to, że podczas zapalenia krtani dziecko może się dusić więc w pokoju powinno być zimno, wtedy naczynka czy coś takiego, obkurczają się i dziecku łatwiej oddychać.
- A jeśli nie pomoże? - zapytała Agnieszka.
- Trzeba jechać do najbliższego szpitala i dać małej zastrzyk.
No i nadeszła noc. A z nią strach.
Położyliśmy Tosię spać, otworzyliśmy okno.
A potem zamknęliśmy, bo uznaliśmy, że jest zbyt zimno. Zresztą Aga wyczytała w książce, że trzeba uważać, bo dziecko może nabawić się zapalenia płuc, albo ucha. Koło 23 zaczęła kasłać. Otworzyliśmy okno. Koło 24 zaczęła się dusić. Aga wyjęła ją z łóżeczka, zawinęła w koc i stanęła przy oknie. Pomogło.
Koło pierwszej sytuacja się powtórzyła.
Koło drugiej przerażona Aga stwierdziła, że trzeba jechać do lekarza, bo tak to Tosia jeszcze się nie dusiła. Wziąłem ją na ręce. Złapała oddech.
Po półgodziny to samo.
Czułem, że nerwy mam jak postronki, że dłużej nie wytrzymam. I całą złość, całą bezsilność, cały strach, przelałem na Agę. Nagle zaczęło mi się wydawać, że ona panikuje, że przesadza, że nie dość, że muszę dbać o dziecko, to jeszcze o nią.
- Idź spać do drugiego pokoju - wycedziłem.
Ale ona nie chciała.
- Musimy się zmieniać. Inaczej się wykończymy - próbowałem argumentować.
Ale ona nie chciała.
Podniosłem głos.
Aga się zacięła.
I wtedy spojrzałem na Tosię, którą Aga trzymała na rękach. Ciężko oddychając, patrzyła na mnie i się uśmiechała. Jakby chciała powiedzieć: "mamusiu, tatusiu, nie kłóćcie się, bo mnie nic nie jest. Jakoś sobie radzę".
- Taka mała, taka dzielna - pomyślałem i zrobiło mi się jej strasznie żal.
I przypomniałem sobie, że to ona jest chora, że to ona jest najważniejsza, a nie ja.