Siódma rano. Śniadanko.
- Daj jajeczniczkę - zarządza Pitu, a Kudłata potakująco potrząsa grzywką.
Wyznaczony pracownik, czyli ja, pędzi do kuchni, pamiętając, że Pitu lubi jajeczniczkę na kiełbasce, bardzo ściętą, natomiast Kudłata nienawidzi w jajecznicy kiełbaski, woli mniej ściętą, za to żąda pomidorka i cebulki, których Pitu nie znosi. Patelnia jest tylko jedna, więc kładę po prawej kiełbaskę, po lewej pomidorka i liczę, że mi się upiecze. A gdzie tam.
- A co to? - Pitu przychodzi z reklamacją, trzymając oskarżycielsko coś, co identyfikuję jako kawałek cebulki wielkości około dwóch mikronów.
- Paproszek - kłamię na poczekaniu.
- Wiesz, że nie lubię cebulki - marszczy brwi Pitu.
- To się nie powtórzy - zarzekam się i widzę,
że nie jest dobrze, bo Kudłata znalazła właśnie kawałek kiełbaski, który można oglądać tylko pod mikroskopem, i zdegustowana wyrzuciła całość na podłogę.
Wzdycham i idę po szczotkę, a tymczasem
Pitu żąda, żeby Monika nalała mu soczku.
- A co to? Nie lubię! - nadyma się Pitulek.
- Malinowy się skończył. To porzeczkowy. Może być, prawda? - niezręcznie tłumaczy się Monika.
- Nie może! - ryczy Pitu. - Daj malinowy, przecież wiesz, że piję malinowy.
Zły siada na kanapie. Dopiero rano, a jakość obsługi już jest katastrofalna. Co będzie dalej?
Dalej wcale nie jest lepiej. Wybieramy się na spacerek, a Monika słabym głosem usiłuje namówić Pitulka, żeby włożył inne spodnie, bo jego ulubione przybrały barwę do tego stopnia nieokreśloną, że trzeba było wreszcie je wyprać i sprawdzić, czy kiedyś były zielone.
- Nie włożę innych, lubię tamte! - zarzeka się Pitu, uciekając po mieszkaniu. - Przecież wiesz!
Ja usiłuję ubrać Kudłatą, co jest zadaniem niewykonalnym, bo Kudłata może i ma niecałe dwa lata, ale świetnie wie, co chce założyć, a czego nie. Nie chce na przykład brązowej czapeczki i ja wiem dlaczego. W fioletowej wygląda lepiej. Ale kontrola jakości nawaliła i zgubiła fioletową.
- Ale może przynajmniej przymierzysz - jęczę, podczas gdy Kudłata skacze po czapeczce, pokazując mi, co o niej myśli.
Na spacerze usiłujemy pójść w stronę parku, ale nasze dzieci wybijają nam to z głowy.
- Nie pamiętasz, że trzeba kupić bułę - ryczy oburzony Pitu, a Kudłata kopie mnie w nogę, żeby poprawić pracę mózgu ojca.
No jasne, zapomnieliśmy kupić drożdżówki na spacerze, to przecież stały punkt programu. Wracamy do sklepu, a Pitu wgryza się w drożdżówkę, mrucząc coś ponuro pod nosem.
Potem wracamy do domu i usiłuję zadowolić swojego syna obiadem, a Kudłatą sałatką, bo oczywiście moje dzieci różnią się w kwestii diety diametralnie.
- Ten kotlecik jest ohydny - informuje mnie Pitu. - W przedszkolu są lepsze.
- Postaram się lepiej - kiwam głową.
Kudłata zaś wybiera starannie z sałatki wszystkie pomidorki i układa je na podłodze tak, że natychmiast w nie wdeptuję.
- To nie! - mówi ze złością i odchodzi.
Sprzątam pomidorki - jeszcze wczoraj je lubiła, dam głowę - i widzę, jak Monika usiłuje zbudować coś z klocków.
- Nie wiesz, że inaczej się buduje - ryczy Pitu i wyrywa jej klocki.
Naburmuszone idą spać. Znowu się nie sprawdziliśmy, a kontrola jakości po prostu leży. Jak tak dalej pójdzie, to wylecimy z roboty. Chyba że znajdziemy kontrolera.