Jak wiadomo, wszyscy rodzice marzą o tym, żeby ich dzieci były grzeczne. Czyli nie mówiły cioci, że jest gruba i brzydka, nie rujnowały piramidy kryształowych kieliszków w galerii wnętrz i nie waliły młotkiem małej córeczki naszego szefa.
Jeśli chodzi o Pitulka, to wyznawał zasadę, że grzeczne dzieci idą do nieba, a niegrzeczne tam, gdzie chcą. Z uporem godnym lepszej sprawy niszczył notatki taty, a książki mamy zamieniał w strzępy wirujących karteczek. Nic dziwnego, że skoro dorósł i zaczął gadać, zwykł był porozumiewać się z rodzicami tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Dać cukierka zaraz.
- Dać jeszcze cukierka.
- Dać wszystkie cukierki.
Kiedy coś mu się nie spodobało w metodach wychowawczych, przybierał pozę dyrektora korporacji i zwalniał nas - kilka razy dziennie.
- Mama, idź sobie!
Kiedy usiłowałem go przekonać, że walenie szczotką w telewizor albo wyrywanie kotu ogona nie jest aprobowaną przez nas rozrywką, obrażał się i gniewnym tonem wylewał mnie z roboty.
- Nie wolno mówić Pitulkowi - wygrażał pięścią. - Tata, idź do innego pokoju.
Szliśmy więc na zsyłkę do pokoju, pocieszając się, że nadejdzie dzień, kiedy Pitulek wstanie rano jako dobrze wychowane dziecko. Nie bardzo sobie wyobrażaliśmy ten moment i to, w jaki sposób ma do tego dojść, ale żyliśmy nadzieją.
Jakież było nasze zdumienie, kiedy pewnego dnia, trochę przed trzecimi urodzinami, Pitu stał się grzeczny.
- Dzień dobry, tatusiu - powitał mnie rano. - Poproszę soczku.
- Dzień dobry - powiedziałem odruchowo. - A jaki soczek sobie życzysz?
- Poproszę jabłkowy, tatusiu. Dziękuję bardzo.
Przetarłem oczy. No tak, było rano. Może mi się śni. A może Pitulka podmienili na jakieś grzeczne dziecko? Ale nie, nie spałem, a przede mną stał ten sam Pitulek. No prawie ten sam, bo wypił i zamiast wrzasnąć "nie spać, nie spać, bawić się, ruszać się", uśmiechnął się i powiedział:
- Śpij, tatusiu, a ja obejrzę bajkę.
- Dobrze, synku - zgodziłem się odruchowo.
- Dziękuję - uśmiechnął się Pitu i poszedł oglądać kreskówkę.
Jeszcze raz się uszczypnąłem i dla pewności uszczypnąłem Monikę. Potwierdziła, że nie śnię.
Po południu odkryliśmy przyczynę kurtuazji Pitulka. Nasz syn nabrał manier w żłobku. Kiedy poszedłem go odebrać, szczypałem się bez ustanku. Pitu, ten znany wszystkim łobuziak z podwórka, nagle zachowywał się jak pan Darcy z powieści Jane Austen. Z gracją przeprowadzał koleżankę przez próg, podawał jej buciki, pomagał sprzątać ze stołu. A do tego wszystkiego 50 razy na minutę mówił: proszę, dziękuję, słucham, kochanie.
Trochę nam było dziwnie z nowym Pitu. Miło mieć w domu ideał, ale wciąż byliśmy w szoku. Co innego być z ideałem od urodzenia, a co innego znaleźć go nagle w łóżeczku.
Nawet swoją roczną siostrzyczkę Kudłatą Pitu zaczął traktować z rewerencją dżentelmena starej daty.
- Proszę bardzo - i podawał jej butelkę.
- Dziękuje ci bardzo - mówił, kiedy donosiła mu traktor.
Idylla trwała dwa dni. Wieczorem Kudłata uznała, że przeniesie samochodziki Pitu z garażu, gdzie stały zaparkowane, do swojego łóżeczka.
- Nie wolno, nie wolno ruszać samochodzików - wrzasnął Pitu, lecąc do Kudłatej i wywijając pięściami i metalowym prętem od łóżka.
Złapałem go, kiedy prawie ją dopadł. Spojrzał na mnie błagalnie.
- Proszę tato, puść mnie - powiedział.
- A jak puszczę, to co zrobisz? - zapytałem.
- Będę bić siostrzyczkę - wyjaśnił Pitu, jak to dżentelmen. - Proszę, błagam tatusiu. Chcę ją pobić.