Zanim zostaliśmy rodzicami Pitulka, nie zwracaliśmy specjalnie uwagi na rodziców z dziećmi. Mama, tata i dziecko - nic normalniejszego pod słońcem. Kiedy pojawił się Pitu, zaczęliśmy doceniać posiadaczy dzieci.
- Oho, ten to dopiero zaczyna chodzić - mówiliśmy sobie, obserwując jakąś parę z dzieckiem w wózku. - Zaraz da im popalić.
Albo z rodzajem mściwej solidarności, pamiętając młodego Pitu, kiwaliśmy głowami, zachwycając się kilkutygodniowym bobasem: - Aha, cały dzień śpi. Oj niedługo, niedługo tak będzie sobie spał.
Posiadanie i próba wychowania jednego Pitu wydawała się zadaniem ponad siły pary dorosłych ludzi - cóż więc mówić o posiadaniu dwóch Pitulków.
Kiedy pojawiła się Kudłata - siostra Pitulka - przez bardzo krótką chwilę wydawało nam się, że wychowanie dwojga dzieci będzie tylko troszkę trudniejsze niż jednego.
Pitu zachwycił się Kudłatką od razu.
- Mały dzidzia. Dzidzi okej - powiedział.
- Widzisz - przekonywała Monika. - A tak się bałeś, że się ze sobą nie dogadają. Popatrz tylko, jak Pitu kocha siostrzyczkę.
Rzeczywiście. Pitu był zachwycony. Donosił Kudłatej butelkę, ubranie (nie wiedzieć czemu proponował, żeby ją ubrać w moje podkoszulki, ale liczą się w końcu intencje).
Idylla trwała do momentu, kiedy Kudłata postanowiła, że koniec z leżeniem i gapieniem się w sufit - teraz jest czas na poznawanie świata - i zaczęła się przemieszczać na czworakach po domu.
Nie wiem, w jaki sposób to robiła, ale zawsze znajdowała się w centrum wydarzeń. Jeśli jakiś zdesperowany kot strącał ze stołu garnek, można było być pewnym, że na dole siedzi Kudłata i z zainteresowaniem spogląda na spadający obiekt.
Jeśli Pitu postanowił wyjąć książkę z samego spodu i stos właśnie się walił, to z pewnością walił się na Kudłatą, która szeroko otwartymi oczami oglądała katastrofę.
- Ona jest jak reporterka wojenna - westchnąłem pewnego razu. - W samym środku wydarzeń.
Zaraz potem Kudłatka zabrała się za zdobywanie przestrzeni. Jeszcze całkiem niedawno sprawa była prosta. Wszystkie zabawki w domu należały do Pitu, a mała żółta kaczuszka - do Kudłatej (tak przynajmniej sądził Pitu). Teraz Kudłata pędziła na czworakach, chwytała traktor Pitu i odpełzała, jak mogła najszybciej. Pitu pędził za nią, odbierał traktor i wychowawczo walił ją po głowie przyczepą.
Co chwila z któregoś zakamarka mieszkania dobiegał wrzask. To Kudłata, której nic nie nauczyło poprzednich 469 nieudanych prób, spróbowała znowu gwizdnąć samochodzik Pitu.
- Synu, rozumiem że to twój samochodzik, ale nie można tak tłuc siostrzyczki - spróbowaliśmy umoralnić Pitu.
Niestety, jedyny efekt to klocek, którym walnął ją w oko. Pogadanki nie pomogły.
Niepostrzeżenie zamieniliśmy się w sędziów piłkarskich. Jeśli będzie ją bardzo tłukł, to odeślemy go na ławkę kar - do jego pokoju, żeby zastanowił się nad swoim zachowaniem, wymyśliliśmy.
- Faul - zawołałem, kiedy Pitu znowu popchnął Kudłatkę i nabiła sobie guza. - Popatrz, płacze, boli ją - tłumaczyłem. Nie wolno bić siostrzyczki.
Nauka nie poszła w las. Po godzinie reporterka wojenna znowu padła na polu bitwy z rozciętą przez Pitu wargą.
- Faul, faul - wołał Pitu, zwiewając do pokoju. - Pitu kara teraz - wyjaśnił z ważną miną. - Nie wolno bić siostrzyczki.
- I co teraz? - popatrzyliśmy po sobie. - Sam siebie posłał na ławkę kar.
Zadzwonił telefon. Znajomi pytali, czy wychowanie dwójki jest dwa razy trudniejsze niż jednego, bo myślą o drugim dziecku.
- Bo ja wiem? - zastanowiłem się. - Jakieś 50 razy?