Powrót

Urlop? Dla każdego nieposiadacza dzieci sprawa jest prosta. Wyjeżdża się i się jedzie.

Posiadacze dzieci wiedzą, że liczba dylematów przedurlopowych może zniechęcić człowieka do odpoczywania.

- A może tego nie robić?

- A jeśli coś pójdzie nie tak?

- W końcu to małe dzieci.

Takie mniej więcej rozmowy prowadziliśmy z żoną przez kilka tygodni.

Czy jechać z dziećmi, czy bez? Jeśli z dziećmi - to czy uda nam się wypocząć w czwórkę w małym mieszkanku za granicą? Czy dzieci będą miały tyle frajdy co rodzice z przechadzek po Paryżu?

- Nie, chyba nie - zawyrokowaliśmy. - Niech Pitu lepiej pobędzie na świeżym powietrzu.

Na szczęście kiedy dziadkowie usłyszeli, że chcemy na tydzień wyjechać, zapałali entuzjazmem:

- Dzieci zostawcie u nas. Mamy dom, duży teren, piaskownicę, świeże powietrze, obok chodzą koko i mu [dla niewtajemniczonych: kury i krówki].

- Ale jak Pitu zniesie rozstanie - biliśmy się z myślami. - A jeśli będzie płakał? Albo wpadnie w depresję? Albo po prostu dziadkowie go nie upilnują i gdzieś wpadnie? Zgubi się? A co z zasypianiem? Przecież przez ponad dwa lata nie rozstawaliśmy się ani na moment. Pitu czuł chyba, że coś się święci, bo ani rusz nie chciał nas zostawić samych. Kiedy na chwilę pojechaliśmy do sklepu, natychmiast porzucił piaskownicę i wgramolił się do samochodu. Postanowiliśmy, że nie ma rady - ulotnimy się po angielsku. Może to i niepedagogiczne i niezalecane przez podręczniki, ale cóż - jesteśmy wszak tylko ludźmi. Dziadek wziął Pitu na spacer, a my wymknęliśmy się błyskawicznie z domu.

- I co?- dopytywaliśmy się wieczorem przez telefon.

- Powiedziałam, że pojechaliście samolotem przywieźć soku - wyjaśniła babcia Nina.

- I co? - denerwowaliśmy się.

- Ano nic. Pokiwał głową ze zrozumieniem i poszedł spać.

Siedem dni wakacji przeleciałok, jak z bicza strzelił. Dziadkowie uspokajali nas SMS-ami. Wreszcie postanowiliśmy sami zadzwonić i pogadać z Pitu, choć trochę się obawialiśmy, że jak sobie nas przypomni, wybuchnie płaczem.

- Cześć, kochanie - zacząłem.

- Tata? Ma soku? - upewniał się Pitu.

- Wciąż szukamy - powiedziała mama Pitulka.

- Ololotem soku? - upewniał się Pitulek.

- Tak, wciąż latamy i szukamy - zapewniłem go.

Po tygodniu pełni niepewności przyjechaliśmy po dzieci. - Siostrzyczka Pitu jest malutka, nic nie zauważy, ale jak zniósł to Pitu który ma prawie 2,5 roku? - zastanawialiśmy się.

Pitu urzędował w piaskownicy. Zobaczył nas, podszedł i podał rękę.

- Cze! - powiedział poważnie i wrócił do piasku.

- Zobacz, obraził się, ignoruje nas - westchnęła żona. - I co teraz?

- Hej, wracamy do domu? - zagadnąłem Pitulka.

- Nie - powiedział twardo i dalej robił babki.

Ładna historia, dziecko nam się przez tydzień zestarzało. Zapytaliśmy, jak się czuje.

- Jest OK - odparł i dalej grzebał w piasku. Kiedy zobaczył przelatujący samolot, po raz pierwszy pokazał emocje.

- Mama, tata, ololotem po soku - wołał, podskakując. Ale nas nie zaszczycił spojrzeniem, zupełnie jakbyśmy się podszywali pod prawdziwych rodziców, którzy nadal latali samolotem w poszukiwaniu soku.

- Jak my go teraz stąd zabierzemy? - szepnęła żona, oglądając Pitu, który konferował z babcią Niną i dziadkiem Władkiem, a nas całkowicie ignorował.

- Biedny maluch, taki stres - westchnąłem.

Następnego dnia rano obudziło nas coś ciężkiego, co wpadło do łóżka i zaczęło po nas skakać.

- Mama, tata! - wrzasnął Pitu. - Ma soku?

Kiedy wstaliśmy, zobaczyliśmy, że Pitu pracowicie spakował swoje zabawki do samochodu, przyciągnął leżaczek siostrzyczki, a teraz sam usiłował się wdrapać na swój fotelik w samochodzie.

- Jedziemy do domu! - poganiał nas. - Chodź mama, tata, do domu, szybko.

No cóż, my wróciliśmy wczoraj. A Pitu wrócił dzisiaj.

Copyright © Agora SA