- Siadaj, synu - mówi tata. - Nie wiem, czy wiesz, skąd się biorą dzieci..
- Ua, ua waj, waj? - proponuje Pitu.
- Nie - mówi tata. - No więc, w skrócie mówiąc, dzieci pojawiają się... niedługo się pojawią.
- Kotek, kotek, auau - wrzasnął Pitu i się oddalił.
- Jak to przyjął? - spytała mama Pitulka wieczorem. - To przecież rewolucja, będzie miał siostrę.
- Hm. Normalnie. Zażądał parówki.
Mieliśmy stracha. Znajomi gratulowali i mimochodem ostrzegali. - Drugie dziecko? No fantastycznie. Kiedy zaczynałem ciągnąć ich za język, wspominali coś o trudnościach obiektywnych, drobnych utarczkach, czasie na dogranie się.
Dziadek Pitulka wystąpił z piękną opowieścią o tym, jak to się urodził, a jego dwuletnia siostrzyczka zaproponowała żeby: a) wyrzucić dzidziusia drzwiami, b) wyrzucić dzidziusia oknem. Ponieważ nikt nie wyraził aprobaty, usiłowała sama doprowadzić do zrealizowania planu.
- No, dzieci takie są - śmieli się znajomi, a nam włosy stawały dęba.
- Nasza starsza chciała zatkać dzidziusia kartoflem - przestrzegali życzliwi. - I wtykała mu czekoladę do nosa. Aha, no i jeszcze oczywiście zrzucała na dzidziusia różne ciężkie przedmioty. Ale to z czasem przejdzie, wiecie sami. Kilka miesięcy po prostu trzeba być czujnym.
Kilka miesięcy?
- Może oni tak... żartują - bez przekonania rzuciła żona.
I ja nie byłem przekonany, bo właśnie sobie przypomniałem, że sam chciałem załatwić dzidziusia, a konkretnie swojego brata.
Dzień spotkania Pitulka z Dzidzią zbliżał się nieuchronnie. Gdy wreszcie nadszedł, obstawiliśmy Dzidzię lepiej niż Kevin Costner Whitney Houston. Pitu zbliżył się, uśmiechnął i powiedział: - Dzidzia.
A potem skrzywił się, rozejrzał i podreptał po pieluchę.
Dzidzia kupa - powiedział.
Rzeczywiście, dzidzię trzeba było przewinąć. Odetchnęliśmy z ulgą.
Przez kilka następnych dni zdawało nam się, że jesteśmy w niebie. Pitu donosił pieluchy. Kiedy Dzidzia się budziła, przychodził z zaaferowaną miną i wyjaśniał: - Dzidzia płacze.
Bujał Dzidzię na leżaczku. Kiedy Dzidzia wypluwała smoczek, wsadzał sobie smoczek do buzi, demonstrował Dzidzi, jak to się robi i delikatnie wsuwał jej do buzi. Na spacerze pchał wózek z Dzidzią, a kiedy wybraliśmy się samochodem na zakupy, zdenerwowany sprawdzał cały czas, czy przypadkiem nie zostawiliśmy gdzieś nosidełka z Dzidzią.
Wieczorami siadał zmachany przy stole, nagle jakby starszy o kilka lat.
- Ma dopiero dwa lata, a chyba gwałtownie dorósł - powiedziała żona.
Trzeciego dnia wieczorem jak zwykle pożegnaliśmy Pitu przed pójściem spać.
- Ciii, Dzidzia śpi - ostrzegliśmy go przed położeniem do łóżeczka.
- Śpi - szepnął Pitu.
- Pa, pa - powiedziałem.
- Cola - szepnął Pitu.
- Cola? Coś ty! Dzieci nie piją coli - powiedziałem. - Dobranoc.
- Aaa - wrzasnął Pitu, a potem dodał szeptem: - Ciii, dzidzia śpi.
- Dobranoc - powiedziałem
- Cola - twardo obstawał Pitu.
- Nie mogę, stary. Cola nie jest dla dwulatków na noc - tłumaczyłem.
- Aaa - wrzasnął Pitu i zaraz dodał: - Ciii.
Dzidzia zaczynała się budzić. Staliśmy z Pitu jak dwaj rewolwerowcy na pustej ulicy.
- Cola - powiedział Pitu i otworzył szerzej buzię. - Aaa!
- Dobra, w porządku, masz - złamałem się.
Pitu poszedł grzecznie spać z colą.
Ja wróciłem z refleksją: Pitu naprawdę wydoroślał.