Druga strona kotleta

Pitu postanowił, że zostanie łowcą. Będzie polował na jedzenie rodziców i będzie to polowanie z nagonką.

Pitulek w swoim życiu kocha kilka rzeczy. Myślę, że na pierwszym miejscu jest jedzenie, na drugim kot Ptiszon. Jeśli chodzi o rodziców, to owszem, również ich akceptuje, o ile w porę dostarczają jedzenia i zapewniają towarzystwo kota.

Zanim Pitu pojawił się w naszej rodzinie, nasłuchaliśmy się od rodziców małych dzieci o przemyślnych sposobach zmierzających do upchnięcia w nich jak największej ilości artykułów spożywczych oraz o sprytnych pomysłach maluchów na wyrzucanie jedzenia, wkładanie go do magnetowidu, do bieliźniarki albo pod szafę - jednym słowem wszędzie, byle nie do buzi.

Pitu od początku był inny. Jadł wszystko. Znajomi, którzy chwalili się, jak to po trzech miesiącach prób doszli do czterech łyżeczek marchewki w buzi i zaledwie 20 na ubraniu, dywanie i w nosie, nie wierzyli własnym oczom.

Pitu w mgnieniu oka opróżniał miseczkę, nie zważając na jej zawartość.

- Nasze dziecko lubi brokułki, ale marchewka i kalafiorek nie wchodzi - opowiadali. - A jak u was?

U nas marchewka, kalafiorek, groszek, kartofelek, mięsko znikały błyskawicznie. Kiedy ukazywało się dno miseczki, usta Pitu wykrzywiały się w podkówkę.

- Nie ma? Naprawdę nie ma? - zdawał się pytać.

- Co właściwie powinno jeść takie dwunastomiesięczne dziecko? - zapytałem Monikę.

- Z całą pewnością nie mielone - zauważyła trzeźwo moja żona, wskazując na Pitulka, który porwał kotlet z mojego talerza i rączo bieżył do swego pokoju.

- Nic z tego, synku - tłumaczyłem, odbierając mu zdobycz.

- Buuuu - mówił Pitulek.

- Zrobię ci pysznej kaszki ryżowej na mleczku.

- Eeeeeeee.

Mina Pitulka jednoznacznie wskazywała, co mogę zrobić z kaszką, ostatecznie jednak zgodził się ją zjeść.

Od tej pory Pitu postanowił, że zostanie łowcą. Będzie polował na jedzenie rodziców i będzie to polowanie z nagonką. W tym celu wszedł w spółkę z kotem Ptiszonem. Nie mam pojęcia, jak się dogadali, ale schwytałem ich na gorącym uczynku. Pitu zagadał do kota, ten wskoczył na stół i strącił mój kotlet na ziemię. Pitu porwał go i uciekł do swego pokoju. Za nim popędził kot. Akcja była przeprowadzona tak perfekcyjnie, że nawet nie zdążyłem mruknąć.

Dopadłem ich za łóżeczkiem Pitulka, jak dzielili łup. Trzeba przyznać, że mój syn jest sprawiedliwy. Dokładnie rozwalił kotlet na małe kawałeczki i połowę oddał Ptiszonowi.

Swoją połowę zamierzał ukryć w szufladzie z czystymi ubrankami. Sprytne, ale rozgryzłem go i odebrałem trofeum.

Pitu, jak to on, przez kilka minut głośno narzekał, ale potem pogodził się z losem i zgodził spożyć michę indyka z kalafiorem i marchewką.

Zamierzał ją popić moim winem. Sprytnie zaszedł mnie od tyłu i porwał kieliszek. Ledwo zdążyłem złapać, ale udało mu się zanurzyć w winie rękę.

- Spryciarz z ciebie, ale wina to nie lubisz. Niesłodkie, niedobre - zniechęcałem go.

Pitu oblizał łapę i rozpromienił się: - No wiesz! Ja nie lubię bordeaux? Chyba żartujesz - zdawał się mówić i ruszył do kieliszka.

- Nasz syn jest trunkowy - zawiadomiłem Monikę, zwabioną krzykami Pitu, któremu ojciec nie chciał dać wina.

Od tego czasu minął tydzień i Pitu chyba zrobił postępy. Daję głowę, że przygotowałem dwa sznycle. Ale na stole jest tylko jeden. Ptiszon z Pitu bawią się w kącie i udają, że nic nie słyszą. Już ja wiem, co o tym myśleć. Zrobiłem rewizję w szufladzie i w łóżeczku. Na razie nic. Ale czekajcie. Jeszcze znajdę niezbite dowody. Mam już trop, ale dla dobra śledztwa, nie mogę zdradzić szczegółów.

Więcej o:
Copyright © Agora SA