Już po świętach Bożego Narodzenia, a my dalej bez Prezentu. Dziś minął termin przyjścia na świat naszego pierworodnego. Właściwie jest już z nami od kwietnia, ale ta znajomość nam nie wystarcza. Co robić? Iść do pracy czy wpatrywać się w żonę z "falującym" brzuchem? Może szybki bieg wzdłuż plaży pozwoli mi trochę schłodzić emocje!
Aha, zaczęło się. Na razie spokój i rozważne działanie. Torba, kluczyki do samochodu, czapka, bo przecież mróz na dworze i no tak, żona z grymasem bólu na twarzy. Ale jest silna, nie daje po sobie poznać, że coś rozdziera ją od środka. Tłumię niepokój. Drogę do szpitala znam na pamięć.
D. już na sali porodowej, a ja na korytarzu biję się z myślami, czy dam radę być z nią podczas narodzin dziecka. No cóż, podejmuję męską decyzję i wkładam fartuch podetknięty mi przez pielęgniarkę. Chociaż rozum mówi "nie", serce podpowiada coś innego!
Nareszcie do domu. Wiozę dumnie swój Skarb przez centrum miasta, a tu jak na złość korek. No tak, zapomniałem o dzisiejszych występach muzycznych. Właśnie trafiliśmy na próbę zespołu Blue Café. Mój syn na pierwszym prawdziwym koncercie, pomijając koncerty, których sam jest "twórcą i tworzywem".
Jeszcze jeden przystanek - trzeba kupić szampana. Bezalkoholowego - ojciec musi być przecież w formie, gdy maleństwo i jego matka będą w potrzebie. A i bez alkoholu czuję się pijany - ze szczęścia!
No i przespaliśmy Nowy Rok, przytuleni do siebie, ale czujni, by nie zrobić maleństwu krzywdy. Ale nic to. Dla mnie Nowy Rok zaczął się cztery dni temu.
No i pierwsza zmiana pieluszki. Jest! Pierwsze siusiu, prawie jak relikwie. A potem karmienie, kupka, karmienie... i tak dalej. Oczywiście nie karmię, ale przynoszę żonie wszystko, co może ją wzmocnić. A na małego nie mogę się napatrzeć. Po prostu jest piękny! - chociaż nie mam żadnego porównania, bo pierwszy raz w życiu widzę noworodka.
Wszyscy troje delektujemy się tym pierwszym dniem 2014 roku. Ciekawe, co wyrośnie z naszego synka. Ma takie mądre spojrzenie i myślące czoło. Na pewno będzie kimś wyjątkowym.
Popołudnie spędziłem na odbieraniu telefonów z gratulacjami. Wszyscy mi gratulują, chociaż mój udział w dziele rodzenia był wątpliwy. Ostatni raz odebrałem tyle gratulacji trzy lata temu, kiedy z D. powiedzieliśmy sobie "tak". Po dziewiętnastym telefonie czuję się zmęczony. Już nawet nie wiem, kto dzwoni. Wszyscy nam dobrze życzą i koniecznie chcą się dowiedzieć, jak junior będzie miał na imię, chociaż imię dziecka już dawno wybraliśmy i nie robiliśmy z tego tajemnicy. No cóż, imię naszego synka nie będzie brzmiało ani Oliwier, ani Alan, ani Ale będzie to imię królewskie.
Maleństwo ma już 10 dni, a my nie możemy się przyzwyczaić do jego obecności. Śpimy w ciągu dnia, w nocy jemy obiad. Ale nic to! K. po cichutku mi obiecał, że niedługo wszystko wróci do normy. Zasięgnąłem języka u moich przyjaciół - także świeżych ojców. Tak ma być!
Niestety skończył się mój urlop i ktoś musi zarabiać na masę pampersów, które nikną w zastraszającym tempie. Mróz na dworze, w domu cieplutko i milutko, a ja na swoją służbę. Dobrze, że D. będzie miała pomoc, bo martwiłbym się o jej zdrowie. Musi być silna. Co tam - ona jest silna! Nawet cienia grymasu przy karmieniu, a dopiero teraz zauważyłem, że to trudna i bolesna sztuka. Po pracy muszę zrobić zakupy, bo przecież trzeba godnie przyjąć pierwszych gości.
Dzwonek! To moi rodzice! Dumny jak paw wprowadzam ich do pokoju K. Widzę na ich twarzach, że są dumni, do końca nie wiem - ze mnie czy z wnuka.
Wieczorem rytualna kąpiel. Publiczność zachwycona, mały wodzi oczami. Chyba chciałby nam powiedzieć: "Przecież to zwykła kąpiel. Zobaczylibyście, co potrafiłem w brzuchu mamy!" Później kremy, olejki, puderki. Wreszcie gotowe. Mały zadowolony przy piersi mamy, przytulony, szczęśliwy, pachnący.
Ale z tym miłym zapachem to tylko na chwilę. Znów "rozpakowujemy" pakunek, a tam kupa złota. Najdroższego złota na świecie.
Maleństwo pierwszy raz na spacerze. Właściwie to nie spacer, tylko wyprawa polarna. Body, body ciepłe, kombinezon, otulacz, koc Wyprawa kończy się w przychodni lekarskiej. Nie, nie jest chory, ale to pierwsze szczepienie poprzedzone badaniem.
Body, body ciepłe, kombinezon, otulacz Pielęgniarka ogląda nasz skarb, mierzy go, waży (niepotrzebnie, bo przecież co kilka dni sprawdzamy) i nie może się nadziwić, jaki to przystojniak. A mnie znów przybywa kilka centymetrów wzrostu!
Na poważnie - mamy wątpliwości, czy te szczepienia są konieczne, czy są skuteczne, no i dlaczego takie drogie. Zostawiam w aptece ponad 700 zł i okazuje się, że to nie koniec. Nie jestem sknerą, bo przecież zdrowie dziecka ponad wszystko! Ale coś tu jest nie tak. Parasol ochronny nad młodymi rodzicami chyba się zaciął.
Dzisiaj K. pierwszy raz kąpał się w oceanie. Tak, tak, bo po kąpieli w wanience hotelowy basen wydaje się oceanem. K. jest w swoim żywiole. Słucha instruktora wczepiony w moje ramię. Nie wiem, czy boi się wody, czy płaczu innych dzieci, bo muszę przyznać, że ryk był dość przerażający. Nawet zastanawiam się, czy taka lekcja pływania dla maleństwa to przyjemność, czy tylko zaspokajanie ambicji rodziców, którzy pewnie już myślą o dodatkowych lekcjach tenisa, angielskiego, jeździe konnej. Żebym tylko ja nie zgłupiał!
Dzisiaj wielka uroczystość. Mały zostanie ochrzczony. Rodzice chrzestni bardzo przeżywają swoją rolę, tym bardziej, że nie mają własnych dzieci. Mały z godnością przyjął sakrament, nawet nie zapłakał. Po południu wspólnie zjedliśmy obiad. K. dzielnie nam towarzyszył. Nawet jednego grymasu, gdy wszyscy zaglądają do wózeczka i oczekują od niego uśmiechów. Już taki z niego dżentelmen, chyba ma to po mnie...
Zaczynamy myśleć, co dalej z małym, bo żonie wkrótce skończy się urlop, a całą ciążę spędziła na zwolnieniu lekarskim z powodu uciążliwych warunków pracy. Wiadomo, chcielibyśmy, aby jak najdłużej był z matką, ale tak się nie da. Byliśmy w żłobku... Zostało jeszcze sporo czasu, ale kiedy pomyślę o oddaniu dziecka w obce ręce nawet na kilka godzin, serce mi się kraje. Pomyślimy jeszcze! A może niania? Ale skąd na to wziąć pieniądze?
Święta wielkanocne. K. przysypia, nieświadomy, że to jego pierwsza podróż tak daleko - 350 kilometrów. Jestem z niego dumny. Pełna kultura, jeden przystanek, jedno karmienie i jedna kupka. Tak trzymać, stary!
Obawiałem się, że noc w obcym domu zakończy się płaczem, a tu nic. Spokój! Od 23 do 6 rano głęboki sen, później pobudka, mleczko, i wylądował w łóżku dziadków. Rano synek jest najwspanialszy! Wesoły, rozkoszny, śmieje się w głos, a ja szczęśliwy, że mogę uszczęśliwiać swoich rodziców. No i wizyta u pradziadków! Oni też ze łzami w oczach cieszą się swoim pierwszym prawnuczkiem. Nie wiedziałem, że ta wizyta da nam wszystkim tyle radości.
Nasze maleństwo zaczęło błyskać jednym zębem. No cóż, staje się dorosły. Jakie to słodkie! Sam się dziwię swojemu zdziecinnieniu, no bo co jest takiego wyjątkowego w zębie. Otóż jest! To dowód, że synek rozwija się i rośnie.
Wracam do domu po kilkudniowej nieobecności. Wchodzę cicho, aby nie zbudzić moich skarbów. Kieruję się do sypialni. Śpią obydwoje! W jednym łóżku. Przytuleni i spoceni, bo gorąco i duszno już od rana. I nagle maleństwo otwiera oczy i śmieje się do mnie radośnie. Poznał ojca! I nagle zaczął płakać, aby dać mi do zrozumienia, żebym już więcej go nie zostawiał. Wtulam się w ubraniu do łóżka i już wszyscy troje w komplecie cieszymy się swoją obecnością. Jak dobrze wracać do domu!
Ten dzień przejdzie do historii! Po raz pierwszy z ust mojego syna wyrwało się słowo Tata. Takie niewinne, słodkie Tata. Zdaję sobie sprawę, że nie bardzo świadome Tata, ale jednak. Mądry z niego dzieciak! Wie, jak wielką sprawia mi przyjemność i ciągle powtarza TATATATA.
Już jesień! Na dworze jeszcze ciepło. K. siedzi w spacerówce. Coraz mądrzej patrzy na świat, coraz rzadziej śpi w wózeczku, jakby bał się coś stracić ze swojego życia. Wybrałem się z nim na męski spacer - niech tam mama sobie odpocznie. Nawet się nie obejrzałem, a tu mija kolejna pora roku.
***
Piszesz bloga? Prowadzisz pamiętnik, zapisujesz to, co przeżywasz jako rodzic? Chcesz się podzielić swoimi przeżyciami? Weź udział w konkursie magazynu "Dziecko"!