Pasja

Potrafią już chodzić, jeść, załatwiać się, jeździć na rowerze. A Tosia to nawet już czyta. No, to teraz przydałoby się

Przydałoby się jakieś zainteresowanie. Czyli coś, co można by rozwijać tak, by w przyszłości czerpać z tego radość i zdrowie. Coś, czemu można by poświęcić tak zwany czas wolny. W ogóle coś, co mogłoby być jakimś powodem do życia lub jego osłodą.

Czy mają więc to być narty?

A może piłka nożna?

Pianino, pływanie, malarstwo, surfing?

A może jazda konna?

Żeglarstwo, nurkowanie, latanie na paralotni...?

Ku czemu się skierować? Czemu się oddać, poświecić, w co się zaangażować? A może we wszystko po trochu i oni już sobie wybiorą?

Czasami napadają mnie takie myśli, nic na to poradzić nie mogę. Zwłaszcza jak słyszę, że synek kolegi, córka koleżanki

Trzeba się decydować, a potem się wziąć i to zorganizować. I to szybko. Bo czas leci jak opętany. Zanim się obejrzę, Tosia będzie miała osiem, a Franio pięć lat.

- A ty masz coś takiego? - zapytała żona, matka moich dzieci. I bardzo mądrze mnie zapytała, bo to nie sztuka wziąć instruktora, komuś coś zorganizować - to tylko kwestia kasy.

Dostałem kiedyś zaproszenie na kurs savoir vivre'u dla dzieci. Polegać to miało na tym, że rodzice przyprowadzają dzieciaki, a instruktorzy uczą je, jak się zachować przy stole. Bo to przecież strasznie irytujące, że dzieci nie potrafią zachować się przy stole. Po co z nimi się więc użerać, skoro można je przyprowadzić i ktoś to zrobi za nas. I to lepiej. Znacznie lepiej. Bo fachowo.

Czterysta złotych to kosztowało i pamiętam, że jak to przeczytałem, to się zacząłem śmiać. No, bo czego ci rodzice mają nauczyć dzieci, skoro nawet czegoś takiego jak bycie przy stole nie mogą ich nauczyć. A potem pomyślałem, że widocznie ci rodzice nie lubią spędzać czasu ze swoimi dziećmi, tylko wolą siedzieć w pracy, zarabiać kasę, a potem wydawać ją na to, by robił to kto inny.

Pamiętam też coś takiego: plaża, na piasku jakaś mama, jakiś tato, oboje raczej tłuści. Przy nich kosz z prowiantem, a przed nimi chłopak. Mniej więcej sześcioletni. Równie tłuściutki jak oni. A obok niego dziewczynka. Tak na oko trzyletnia. Szczuplutka i zwinna jak fryga.

- Biegaj za nią - mówi mama.

- Biegaj - dodaje tata.

- Ale mamo! - Chłopczyk najchętniej położyłby się przy nich, sięgnął do tego kosza

- Biegaj!

- Ojeju, mamo...

Może więc jest tak, że jeśli chcę, by moje dzieci czymś się zajęły, czymś zainteresowały, muszę sam to zrobić. A potem je w to wciągnąć. A przy okazji może też żonkę? Czyli, wychodzi na to, że znowu mam robotę! Ale na razie

- Tato, pobawmy się w tarmoszenie.

- Znowu?

- Oj tato.

- No dobra.

I już na mnie wskakują, siadają mi na głowie, skaczą mi po brzuchu, ściągają z łóżka, gilgoczą. A ja ich ściskam, zrzucam i podrzucam. No, ale czy to nie jest marnowanie czasu? No, powiedzcie sami?

Więcej o:
Copyright © Agora SA