Tata na wychowawczym

Zbliża się koniec roku, czas więc na pewne podsumowania. Moje wygląda mniej więcej tak...

Mniej więcej w styczniu zacząłem myśleć o tym, by od sierpnia pójść na urlop wychowawczy. Po pierwsze, dlatego, że wtedy dowiedziałem się o tym, że mogę coś takiego zrobić.

Po drugie, Agnieszka jakiś czas wcześniej wróciła do pracy, wróciła ostro, musiałem się więc posunąć, a i tak z czasem zaczęło to kolidować.

Po trzecie, Tosia od września miała iść do szkoły, Franio do przedszkola, więc sobie pomyślałem, że dobrze, gdybym im w tym asystował.

Po czwarte, niania, która do tej pory opiekowała się Franiem, nie bardzo chciała się zgodzić na redukcję swojego wynagrodzenia, co musiałoby nastąpić, w momencie gdy Franio poszedłby do przedszkola.

- Nie stać mnie na to - myślałem - by za połowę czasu, który kiedyś spędzała z Franiem, płacić jej prawie tyle samo.

Natomiast niani nie stać było na to, by zarabiać o połowę mniej. Rozumiałem to bardzo dobrze.

Po piąte, nie chciałem zatrudniać nowej niani, takiej na kilka godzin, a to dlatego, że po pierwsze, nasza dotychczasowa niania jest najwspanialsza, najcudowniejsza na świecie, a po drugie, nie chciałem, by zarówno Franio, jak i Tosia musieli się znów do kogoś przyzwyczajać. Zwłaszcza że oboje i tak czekały zmiany w postaci przedszkola i szkoły.

Policzyłem więc nasze dochody i wyszło, że jak oszczędzimy na niani plus różne moje fuszki, które będę robił w nocy, tudzież wtedy, gdy dzieci będą w przedszkolu i szkole, wyjdziemy na swoje.

A mimo wszystko się jednak wahałem.

No, bo w sumie jak to tak bez pracy. Takiej wiecie, że rano się wstaje, się idzie, się wraca. To już zupełnie nie będę miał nic swojego.

- A jednak - tak myślałem - to przecież i tak jest kwestia czasu, gdy z pracy mnie wyleją, w sensie z etatu zwolnią, bo czasy idą takie, że etatów, przynajmniej w moim zawodzie, zawodzie dziennikarza, niedługo już nie będzie. Warto więc spróbować żyć właśnie tak, jakby już tak było.

Zresztą w ogóle miałem ochotę spróbować takiego nie spętanego reżimem pracy życia.

Kurczę, dzięki dzieciakom odpępniłem się nie tylko od mamusi i tatusia, ale również od struktury, w której pracowałem kilkanaście lat. Bo nie wiem, jak wy, ale ja firmę, w której jestem zatrudniony, traktowałem jak matkę.

Nie, nie przeszedłem na utrzymanie żony, bo wciąż zarabiam. To tu, to tam. A jednocześnie zajmuję się dziećmi, wożę je na karate, rysunek, taniec i mogę z dumą powiedzieć, że miałem swój udział w tym, że Tosia w szkołę weszła bezboleśnie, a Franio ciut boleśniej w przedszkole. A już z pewnością mogę powiedzieć, że w tym im asystowałem.

Nauczyłem się też gotować. Nie to, że frykasy, choć coś fajnego też już potrafię zrobić, ale naj-ważniejsze jest to, że przygotowanie ciepłego posiłku przestało być dla mnie kłopotem.

Zyskałem pewność siebie. Że potrafię jednocześnie zarobić i zaopiekować się dziećmi. Im ugotować, zawieźć je na zajęcia. Potrafię też poprosić o pomoc babcie, dziadka i tę pomoc uzyskać. Polubiłem też swoje mieszkanie.

Kurczę, póki nie poszedłem na wychowawczy, w zasadzie nie było takiego dnia, bym był w tym mieszkaniu sam. W ogóle nie przebywałem w nim dość często, a już z pewnością nie bardzo się w nim czułem. A teraz owszem.

W ogóle czuję się dojrzalszy. Bardziej samodzielny. Pełniejszy. I zapuściłem brodę.

Niektórzy żartują, że jestem kobietą z brodą.

Więcej o:
Copyright © Agora SA